Forum Stajnia Centralna Strona Główna Stajnia Centralna
Stajnia Centralna - główna stajnia Rysuala
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Bounty K - Treningi

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Stajnia Centralna Strona Główna -> Stare treningi, odwiedziny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:07, 06 Sty 2014    Temat postu: Bounty K - Treningi

Miejsce na trenowanie z wałachem.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:07, 06 Sty 2014    Temat postu:

16.08.11r. Narodziny by Karuchna

Nadszedł ten długo wyczekiwany moment narodzin pierwszego źrebaka Broszy. Odpowiednio wcześniej przeniosłam klacz do naszego największego boksu, tymczasowo eksmitując z niego Dabkę. Całe dnie Ruda spędzała na pastwisku, codziennie oprowadzałam ją też w ręku, dzięki czemu była w dobrej formie. W oczekiwaniu na źrebaka pełniłyśmy warty na przemian z Palom i Av. Ok 22 Paloma zauważyła, że Bro chodzi niespokojnie po boksie, a gdy o północy przyszła moja kolej mogłam zawołać Av, ponieważ byłam pewna, że źrebak niedługo się urodzi. Niedługo po przybyciu Avu Brosza położyła się i zaczęła przeć. Poród przebiegał bezproblemowo, klacz doskonale radziła sobie bez naszej pomocy i po niecałych 20 minutach źrebak był już na świecie. Pomogłam mu się uwolnić z błon płodowych i udrożnić drogi oddechowe, sprawdziłam płeć i stwierdziwszy, że to ogierek usunęłam się w kąt boksu. Brosza zaczęła delikatnie wylizywać swojego potomka, po kilku minutach wstała i zaczęła trącać młodego nosem. Odkaziłam kikut pępowiny i ponownie wróciłam w kąt by obserwować dalsze poczynania koni. Po jakiś 30 minutach Bro wydaliła całe łożysko, które po dokładnym obejrzeniu zabrałam do utylizacji. Czekałyśmy z Av dalej.
W końcu młody nabrał chęci na wstawanie, oczywiście kilkakrotnie się przewrócił zanim stanął pewnie na nogach. Podziwiałyśmy z Av ciemnokasztanowatego ogierka, który tymczasem zaczął rozglądać się za cycem. W końcu znalazł czego szukał, a my odetchnęłyśmy widząc, że Brosza zachowuje się normalnie i nawet nie myśli o tym by go odganiać. Pozostało nam poczekać aż młody wydali smółkę, po czym ja poszłam by dołożyć Broszy trochę siana, a Av zaczęła nawiązywać pierwsze kontakty ze swoim nowym podopiecznym. Wśród koni panowało ożywienie, zwłaszcza Dab była niezwykle zainteresowana tym co się dzieje w „jej” boksie. Zostawiłam z końmi Av i poszłam by się trochę zdrzemnąć po obfitej w wrażenia nocy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:08, 06 Sty 2014    Temat postu:

16.08.11r. Relacje z pierwszego roku życia by Av.

    miesiąc pierwszy


W pierwszy miesiącu swojego życia Bounty miał największy luz. Razem z Karuchną daliśmy i matce i źrebakowi dużo czasu aby mogli się sobą nacieszyć i nawiązać dobre relacje matka-syn. Większość czasu spędzali razem na biegalni, niestety jeszcze nie wychodząc na pastwisko. Mały uczył się coraz więcej zachowań od swojej matki, a sam fakt, że Brosza ma bardzo spokojny charakter bardzo nam ułatwił zadanie, gdyż Bounty pokazywał, że brak w nim skłonności do agresji. Tuż przed skończeniem pierwszego miesiąca życia ja wraz Karuchną zdecydowaliśmy się na krótkie spacery po okolicy u boku matki. Karuchna prowadziła na kantarze Broszę, a ja asekurowałam z tyłu malca. Niestety źrebak dostał czegoś na rodzaj swędzącej wysypki przez co non stop się drapał i na jego sierści powstawały łyse placki. Po konsultacji z weterynarzem okazało się, że to wszystko przez paszę dla matek karmiących, którą dostawała Brosza. Po całkowitym jej odstawieniu i smarowaniu miejsc uczulonych maścią wszystko wróciło do normy.

    miesiąc drugi


W drugim miesiącu życia Bounty'ego zdecydowaliśmy się na pierwsze wyjścia na pastwisko. Nie wiedziałyśmy jak klacz będzie się zachowywać w stosunku do innych koni dlatego na początku wypuszczałyśmy tylko ich dwójkę. Przez pierwszy tydzień trwało to około godziny, a następnie czas się wydłużał, aż pod koniec miesiąca swobodnie mogli spędzać całe przedpołudnie na pastwisku z zieloną trawą. Bounty naturalnie próbował naśladować mamę i skubać trawę, ale bardzo trudno było mu dosięgnąć jej, jeszcze nie do końca umiał się schylać. Pokazywał znaczny nadmiar energii kipiący w jego małym ciałku właśnie na pastwisku. Ni stąd ni zowąd stawał dęba, strzelał baranki, albo wyskakiwał wszystkimi czterema nogami w górę. Z biegiem czasu stawał się także coraz bardziej pewny i odbiegał na coraz większą odległość od matki. Także ja z Karuchną wzięłyśmy się do pracy. Od początku miesiąc spędzałyśmy kilkanaście minut w biegalni z tą dwójką aby oswoić ogierka do towarzystwa ludzi. Z biegiem czasu można było go głaskać jak i czyścić miękką szczotką. Kiedy wchodziło się do biegalni mały z kwikiem podbiegał ciekawy zapewne i rządny pieszczot.

    trzeci miesiąc


Trzeci miesiąc był miesiącem niespodzianek. Mamusia z synkiem regularnie wychodzili na pastwisko, ogierek nawet zaczął się interesować końmi pasącymi się na innych pastwiskach. Kilka razy już zdarzyło się, że mały uciekł z pastwiska, ale wracał kiedy wołała go matka. Jednak nie umiał wówczas wrócić tą samą drogą i trzeba było interweniować. Rozpoczęliśmy pracę nad krótkimi rozłąkami aby przygotowywać powoli psychicznie i matkę i dziecko do odsadzenia. Początkowo nie wyglądało to wcale najlepiej, ale z biegiem czasu wszystko zaczynało nabierać prawidłowego tempa i obrotu sprawy. Także jeśli chodzi o jakąkolwiek pracę ze źrebakiem zaczęłyśmy przyzwyczajać go do kantarka. Najpierw sam widok, potem ocieranie o całe ciałko, a pod koniec próby zakładania. Mały jest widocznie bardzo chętny do współpracy i jednocześnie ciekawski dzięki czemu praca z nim jest niezwykle przyjemna. Jednocześnie wzięliśmy się również za naukę podnoszenia nóg, a następnie dałam mu zadanie aby przyzwyczaił się, że coś mu się przy tych małych kopytkach robi. Byłam zdziwiona jak spokojnie stoi nie będąc uwiązanym.

    miesiąc czwarty


W miesiącu czwartym doszło do dość poważnie wyglądającego wypadku, ale na dłuższą metę nic się nie stało. Podczas prowadzenia źrebaka z matką na padok natknęliśmy się na Jarno prowadzonego przez stajennego. Źrebak nie będący na kantarku ani uwiązie bardzo zainteresował się ogierem i zwinnie do niego podbiegł, z Karuchną nie miałyśmy nawet jak zareagować. Brosza od razu się spięła i zaczęła niespokojnie przebierać kończynami. Bounty kiedy znalazł się w zasięgu kopyt Jarno od razu został zbombardowany licznymi kopnięciami (niekoniecznie celnymi) i próbami pogryzienia. Mały bardzo się wystraszył, Brosza jakimś cudem wyrwała się z mocnego uścisku Karuchny i natarła na napastnika. Stajenny jednak dzielnie trzymał ogiera, a matka źrebaka dość szybko została złapana. Bounty wyszedł z tego z kilkoma obtarciami, podobnie jak Jarno zaatakowany przez Broszę. Ze źrebakiem zaczynałam pracować nie tylko na biegalni, ale także na pastwisku. Chciałam aby przyzwyczaił się do swojego imienia i reagował na nie kiedy do niego zawołam. Powoli także Karuchna wyłączała się z mojej pracy z ogierkiem, abym ja mogła bardziej zacieśnić swoje relacje z koniem.

    miesiąc piąty


Teraz przyłożyliśmy się jeszcze bardziej do przygotowania obojga koni do odsadzenia. Rezultat był taki, że i źrebak i matka mogli przebywać bez siebie około sześciu godzin. Z Bounty'm zaczęłam ćwiczyć krótkie wiązanie na biegalni kiedy w pobliżu była jego mama. Wychodziło nam całkiem nieźle. Po niedługim czasie spokojnie stał uwiązany przez piętnaście minut chociaż widać było, że szybko się nudzi i stara się znaleźć sobie cokolwiek do zabawy. W planach miałam już parę innych ekstremalnych sytuacji na wiązanie, ale zostawiłam to na razie na przyszłość. Pod koniec miesiąca zabrałam się nawet za czyszczenie malucha kiedy ten stał uwiązany. Jednocześnie kiedy zaczynał się wiercić uczyłam go, że przy wszelkich zabiegach pielęgnacyjnych powinien stać spokojnie. Przyzwyczaiłam go do widoku nożyczek (oraz używania ich na jego ciele). W pewnym momencie nawet ogierek poznał Bałtyckie psy i to spotkanie okazało się czym dobrym. Mały nie bał się, ale był bardzo ciekawski. Obwąchał Kitę, a nawet próbował gonić jamnika po pastwisku.

    miesiąc szósty


I nadszedł czas ostatecznego odsadzenia. Jednak najpierw odbyliśmy pierwszą podróż w przyczepie, oczywiście razem z matką. Wszystko przebiegło w jak najlepszym porządku, mały trochę się denerwował, ale widząc, że jego mama jest spokojna również starał się uspokoić. Samo wchodzenie do przyczepy i wychodzenie również okazało się czymś dziecinnie prostym kiedy Broszka spokojnie wykonywała wszystkie polecenia Karuchny. Odsadzenie przebiegło w miarę bezproblemowo. Brosza wróciła do boksu, a junior został sam w biegalni. Przez pierwszy tydzień Brosza wracała do Bounty'ego tylko na noc, aż w końcu nie wracała w ogóle. Staraliśmy się aby na pastwisko mały nie chodził sam i aby przypadkiem nie zobaczył na innym swojej matki. Obyło się bez ucieczek i większych dramatów. Teraz mając większe pole do popisu zabrałam się za dalszą pracę z ogierkiem. Na pierwszy ogień poszło odczulanie na butelkę z rozpylaczem. Sam widok butelki nie był straszy, ale kiedy rozpyliłam w powietrze kropelki wody mały rozdął chrapy i spiął się. Po kilkunastu sesjach jednak wszystko szło super i w rezultacie mogłam go spokojnie psikać spray'em na owady.

    miesiąc siódmy


Wielka przeprowadzka. Na początku miesiąca postanowiłam przewieźć w końcu kasztana do Deandrei gdzie już w ogóle nie będzie miał styczności ze swoją matką. Tak jak się spodziewałam samo pakowanie do przyczepy przebiegło bez większych problemów. Mały kojarzył sobie dobrze jazdę przyczepą, ze swoją mamą. Podróż nie trwała długo, a ja sama nie chciałam jechać zbyt szybko aby nie denerwować nie potrzebnie ogierka. Na miejscu wypakowanie nie trwało długo. Bounty szybko zadomowił się w Deandrei, mieszkając na stałe już w boksie. Na co dzień miał już styczność z innymi końmi, w tym przypadku z ogierami. Już następnego dnia zaczął wychodzić na pastwiska. Bowiem mały był już od jakiegoś czasu przyzwyczajany do jedzenia owsa, siana i trawy. Teraz przebywając na pastwiskach uczył się skubania trawy. Ja z Księciem ćwiczyłam dalej poprawne podawanie kopyt, stajnie spokojnie uwiązanym i nie uwiązanym przy czyszczeniu. Zaczęliśmy też chodzić na krótkie spacerki po terenach zabudowanych stajni.

    miesiąc ósmy


Zaczęłam chodzić z Bounty'm na spacery w teren, z biegiem czasu coraz dłuższe. Ogierek poznawał nowe rzeczy, a jako iż dostatecznie mocno mi ufa mogliśmy odkrywać wszystko co nowe i straszne bez żadnych problemów. Udało nam się również zaliczyć kąpiel w jeziorze. W stajni zaczęliśmy pracować na placu. Grzeczne chodzenie z człowiekiem, kłus po prostej na komendę, przechodzenie przez drążki w stępie i kłusie w ręku. Mały jest na prawdę świetnym koniem, uczy się w ekspresowym tempie i bardzo ułatwia mi tą naukę akceptując wszystko co od niego wymagam. Po raz pierwszy przyrządziłam mu mesz, który zjadł aż mu się uszy trzęsły, dodatkowo wszystko wylizał do czysta. W stajni odczulałam go na coraz nowsze rzeczy - ochraniacze, owijki, czapraki, derki, baty.

    miesiąc dziewiąty


Pokazałam Bounty'emu samochód, również wtedy kiedy był odpalony i powoli się poruszał. Na początku było to straszne przeżycie, jednak szybko strach został odepchnięty na bok. Ćwiczyliśmy również wchodzenie do koniowozu kilkukonnego. Na placu pokazałam mu nowe, dziwne rzeczy - parasolkę, płaszcz przeciwdeszczowy, szeleszczący worek, plandekę, dużą piłkę plażową. Wszystkie te cuda, które miały na celu wywołać u ogierka zawał zostały w końcu pokonane. Jestem tak na prawdę dumna z kasztana, radzi sobie coraz lepiej. Pierwszy raz wykąpałam Bounty'ego. Na początku wąż sprawiał sporo problemów, później szumiąca i 'mokra' woda. W końcu po kilku godzinach udało mi się wykąpać go całego. Nawet mu się to spodobało, nawet pił później z węża łapiąc go za końcówkę. Zabawiliśmy się kilkakrotnie w II z VII gier z mile dobrym rezultatem.

    miesiąc dziesiąty


Po raz pierwszy bawiłam się z Bounty'm w III i IV z VII gier. Nie było idealnie, ale byłam zachwycona pracą z młodym. Powtórzyliśmy także II grę, dodając dużo nowych i trudniejszych elementów, które bardzo ładnie opanowaliśmy po jakimś czasie. Teraz treningi z ziemi na placu prowadziłam z nim w owijkach. Po raz pierwszy odwiedził malca także kowal aby sprawdzić stan kopyt i przyzwyczajać powoli go do przyszłego kucia. Rozpoczęliśmy także treningi wystawowe, gdzie używaliśmy prezenterki z prawdziwego zdarzenia. W końcu czas zacząć przygotowywać ogierka do wystaw, w których po skończeniu roku zacznie uczestniczyć.

    miesiąc jedenasty


W tym miesiącu zgłębiliśmy o wiele więcej tajników naturalnych - czyli przerobiliśmy całe siedem gier. Stwierdziłam, że na tym skończymy jeśli chodzi o naturalizowanie małego. Sama też o wiele pewniej czuję się w jeździe klasycznej. Po za tym nie chcę zbyt mocno mącić w głowie ogierkowi. Coraz częściej zaczęłam chodzić z małym w ręku w teren, spędzaliśmy poza ośrodkiem dwie do nawet trzech godzin. Kąpiel zaakceptował już do reszty. Poznał także basen, w którym z dużą chęcią pływa oraz solarium, które sprawia, że ma jeszcze większą frajdę.

    miesiąc dwunasty


Mały poznał znaczenie słowa ruch uliczny. Przy pomocy innych ludzi, którzy zatrzymywali ruch przechodziliśmy po pasach i także nie po pasach. Mały usłyszał dźwięk pędzącego motoru, widział olbrzymie ciężarówki i małe rowerki, które nie robiły wcale hałasu. Przebrnął przez to wszystko całkiem ładnie, jestem z niego dumna. W domu Bounty pierwszy raz chodził na karuzeli. Na początku oczywiście z innym koniem, później już dzielnie dawał radę sam (we wszystkich chodach!). Ponownie dużo wychodzenia w teren, zapoznanie z nowymi dziwacznymi rzeczami. Dużo pracy na round-penie, maneżu i placu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:08, 06 Sty 2014    Temat postu:

Trening z obcym: zabawa z piłką by Skrzydło
Po raz kolejny tego oto dnia byłam zmuszona wybrać się do Deandrei. Jest to dla mnie okrutne przeżycie po całym dniu w stajni pełnej swoich koni.
Tym razem, kiedy wjechałam na podwórko ktoś się właśnie szykował w teren. To była Sayu i Arryj. Obie siedziały na swoich rumakach i już miały wyjeżdżać. Gdzieś ze stajni wyłoniła się Zenyatta na swój trening. Potem zobaczyłam wracającą Gniad z Demonem i jego jeźdźcem.
Wygramoliłam się z samochodu i, po dokładnym oglądnięciu się i zobaczeniu, że nikt się do mnie nie skrada, wyciągnęłam, z niemałym trudem ogromną, niebieską, gumową piłkę. Kiedy spojrzałam na nią krytycznie, uznałam, że tylko cud się zdarzył i zmieściła się na tylnym siedzeniu. Fakt, że siedzenia rozłożone i samochód miał z tyłu duuuuuuuużo miejsca, ale jednak.
Położyłam piłkę na betonie i zamknęłam samochód. Zaczęłam toczyć przed sobą piłkę w stronę hali. Modliłam się, aby była pusta.
Wszyscy zerkali na mnie, konie, jeźdźcy, trenerzy, a ja dzielnie pchałam przed sobą piłę, która sięgała mi prawie bioder.
- O matko. – znowu kolejny zawał. Czy tu nie może być tak cicho, jak u mnie? Nikt nie wykrzykuje nic za moimi plecami.
- Co się stało? - odwróciłam się, przytrzymując piłkę, aby nie odtoczyła się. To była Chocky.
- Na co ci ta piłka, taka wielka? – zapytała mnie z wytrzeszczonymi oczami.
- A tak, dla zabawy. Może nie dla mnie, a dla tego nowego, Av... Bountiego?
- Aha. No. To jak ogierek nie zejdzie na zawał, to będzie dobrze.
- Rozumiem, że życzysz mi powodzenia?
- Ależ oczywiście. – uśmiechnęła się. – Ja idę po Liht, ją trzeba też rozruszać.
- Powodzenia również, w takim bądź razie.
Potoczyłam piłkę przed sobą dalej. Otworzyłam drzwi hali i zobaczyłam totalną pustkę. Ułożyłam piłkę na środku i do drzwi przybiłam pinezką karteczkę, że cała hala jest zajęta.
Poszłam do stajni w poszukiwaniu tego małego marudy. Trochę się nałaziłam, jednak kochana Av zostawiła mi jego sprzęt do czyszczenia, a jego samego w sumie czystego. Wyprowadziłam malucha i przywiązałam, niepewna co do relacji, że sam stoi, jak się go czyści. Wolałam nie ryzykować pogonią po całej stajni za roczniakiem.
Wyczyściłam tylko kopytka. Sierść okazała się lśniąco czysta.
Poszliśmy raźnym krokiem na halę. Ogierek podkłusowywał i rżał radośnie, kiedy widział jakiegoś konia. Większość odpowiadała i robił się jeszcze większy, nieznośny hałas.
Wleźliśmy w końcu na halę, dokładnie zamknęłam wejście i delikatnym ruchem rozpięłam kantar. Zdjęłam go z głowy podrostka i patrzyłam co zrobi. Bounty zrobił piękny zwrot na zadzie i pognał przed siebie. Prawie zahaczył mnie kopytkiem, kiedy bryknął wysoko.
Patrzyłam, jak ogierek biega, pełen energii i wigoru. W końcu jednak zauważył piłkę. Patrzył na nią z odległości około dziesięciu metrów, przy czym stał jak wryty, jakby go do ziemi przykleili. Chrapy rozdęte, oczy jak pięć złotych. Po prostu zgłupiał.
Podeszłam do piłki wolnym, spokojnym krokiem, udając, że mam dobry humor i uśmiechając się jak głupia. Bounty w końcu machnął głową, jakby mu to coś dało, a potem zniżył łeb, zaciągnął powietrze i znowu go poderwał.
Doszłam do piłki i potoczyłam ją w stronę ogierka. Co ciekawe, ten się nawet nie ruszył tylko patrzył i niuchał uważnie. Ciekawa reakcja, nie powiem. Zaczęłam więc turlać tę piłkę i skakać wokół niej, jakby mnie z wariatkowa wypuścili. Bounty nie znał mnie, więc nie mógł się przełamać. W końcu ruszył się z miejsca i zaczął krążyć wokół mnie i piłki. Ja nie zwracałam na niego uwagi i wmawiałam sobie, że świetnie się bawię, a ból w łydce jest wyimaginowany.
Bounty zaczął się ruszać. Już nie tylko w stępie, ale i w kłusie i galopie. Zaczął obskakiwać mnie i piłkę, ale z, jego zdaniem, bezpiecznej odległości. Tańczył, zrywał się z miejsca, zawracał, świrował, albo stawał dęba i ruszał w innym kierunku. No wariactwo. W końcu jednak przekonał się i podbiegł do mnie i turlającego się przedmiotu. Zatrzymałam się, a ogierek wpadł na piłkę, która potoczyła się daleko, a sam konik odbił się i wylądował prawie że na zadku. Zaśmiałam się, szczere chyba pierwszy raz tego dnia, a konik spojrzał na mnie i uniósł się z ciekawie ułożonych kończyn. Podszedł do piłki, jednak teraz był dużo spokojniejszy. Dotknął jej nosem, a ta odtoczyła się. Bounty odskoczył, kiedy się poruszyła. Ciekawość jednak zwyciężyła i konik podszedł znowu i trącił ją mocniej. Tym razem, kiedy drgnęła i odtoczyła się, skoczył na nią i znowu się odbił, a piłka poleeeeeciała. Ogierek, zdziwiony, leżał z rozkraczonymi nogami na piasku.
- Wstawaj! – zaśmiałam się. Znowu. Bounty znowu na mnie popatrzył i wstał, niezdarnie podstawiając pod tyłek tylne, a potem ustawiając dobrze przednie nogi. Podgalopował do piłki i pacnął ją tyłem, zaraz po tym, jak zrobił błyskawiczny zwrot. Piłka odbiła się od ziemi i jeszcze kilka razy podskoczyła, kiedy lądowała w miejscu. Znalazła się w rogu hali.
Podeszłam do ściany i patrzyłam. Ogierek podszedł do piłki i znowu mocno ją kopnął. Piłka poleciała do góry, po czym odbiła się od bandy i poleciała prosto na ogierka. Ten uciekał szybko, jednak piłka była nie co szybsza i ugodziła w źrebaczy zadek. Bounty ruszył jeszcze szybciej i zrobił piękny zakręt z wywaleniem ziemi na widownię.
- Kurde no! – usłyszałam zza bandy. Ktoś się podniósł z siedzenia i popatrzył na mnie, po czym wytrzepał się z ziemi. To była Dejcu.
- A ty tutaj czego szukasz? – zapytałam. Bounty w tym czasie próbował swoich sił na piłce, tym razem lądując na niej całym cielskiem, przeturlał się i zleciał na bok.
- Ja... Chciałam popatrzyć. Nikt mi tu nigdy kartek nie wieszał.
- Przynajmniej miałam spokój.
- No i mogłaś sobie potańczyć i pośpiewać do piłki. – roześmiała się, prawie jej powietrza brakowało.
- Ha ha ha... Ależ zabawne. To miało przełamać ogierka. – moja wina, że się zapomniałam i zaczęłam wyć jakąś dziką pioseneczkę, która akurat mi wpadła do głowy. – Teraz to już tylko można podziwiać tego wariata małego, jak kombinuje.
- A no można. O! Zobacz! – Deju nieładnie wskazała palcem. Jej szczęka powędrowała w dół.
- Co...? – pytanie zamarło mi na ustach, kiedy zobaczyłam, co robi Bounty.
Proszę państwa ogierek właśnie wymyślił sobie, że piłka się rusza i zaczął ją uderzać kolejnymi kopniakami, po czym podbiegał do niej i pakował się pod nią, żeby ta odbiła się od jego grzbiety, który w chwili, kiedy piłka go dotykała, wystrzeliwał do góry, wyginając się niesamowicie.
- Oj, będzie walił z krzyża, chyba, że zaakceptuje bez problemu jeźdźca.
- Ta... - Dei patrzyła cały czas. Nie mogła się nadziwić, cóż ten koń robi. Zwłaszcza, że piłka dolatywała prawie do połowy wysokości hali, a nie powiem, jest dość ciężka. Ma grubą ściankę, żeby nie szło jej zbyt łatwo przebić.
Patrzyłyśmy obie przez kilkanaście minut, jak Bounty sobie radzi z zabawką. W końcu jednak przestała go zachwycać i zaczął się tarzać majestatycznie.
- Koniec tego dobrego. Idziemy do stajni, łobuzie. – powiedziałam do niego i zawołałam go po imieniu. Ten podszedł, niepewnie, ale założyłam mu kantar i zaprowadziłam do stajni. Deju się gdzieś zmył.
W stajni sprawdziłam jego kopyta, wytrzepałam miękką szczotką z piasku i do boksu. Tam zostawiłam z cukierkiem w pysku. Poszłam po swoją piłkę, wpakowałam ją z trudem do samochodu i wróciłam do cichego domku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:09, 06 Sty 2014    Temat postu:

Trening ujeżdżeniowy z programem L3 by Av.
Kiedy tylko zaprowadziłam Nexusa na padok zabrałam z niego kasztanka. Teraz przyszła kolej na pracę z nim, biedaki rżały na siebie, a Bounty wyrywał się mi chcąc dołączyć do kolegi. W stajni udało nam się ulokować jakoś, to znaczy przywiązałam go do krat i zabrałam się za czyszczenie. Najpierw miękką szczotką starannie wybrałam piasek z sierści brudasa, po padoku miał go niesamowicie dużo (na sto procent się tarzał O.o). Następnie rozczesałam mu grzywę oraz ogon, wyczyściłam kopyta, mięciutką szczotką z koziego futerka wyczyściłam mu łepek, a na sam koniec wilgotnymi chusteczkami pozbyłam się z jego sierści kurzu. Na nogi założyłam mu ochraniacze ujeżdżeniowe oraz kaloszki na przednie kopyta. Na grzbiet włożyłam mu różowy pad angielski oraz futerko, następnie brązowe siodło ujeżdżeniowe i podpięłam popręg ujeżdżeniowy. Kantar zamieniłam na ogłowie z nachrapnikiem hanowerskim, a po zarzuceniu na jego grzbiet zielono-żółtej derki polarowej byliśmy gotowi do podboju czworoboku.

Przed stajnią wsiadłam na niego i pojechaliśmy na stępa jak zwykle do lasku. Po około dwudziestu minutach znaleźliśmy się z powrotem na zabudowanym terenie Tessery, a dokładniej przy czworoboku. Po zdjęciu derki i podciągnięciu odpowiednio popręgu zakłusowaliśmy na około czworoboku na zupełnie luźnych wodzach. Po czterech okrążeniach na każdą rękę przeszliśmy na chwilkę do stępa i wjechaliśmy do środka czworoboku. Po mocniejszym zebraniu wodzy i poproszeniu ogiera o odpowiednie zebranie zakłusowaliśmy. W trakcie kłusa roboczego wykonywaliśmy dużo prostych ćwiczeń sprzyjających gimnastyce i rozciągnięciu na początku treningu: wolty o różnych wielkościach, serpentyny, częste zmiany kierunku w różny sposób. Po około dziesięciu minutach takiej pracy zrobiliśmy sobie przerwę do stępa na luźnych wodzach abyśmy oboje mogli odsapnąć, a w szczególności ja zmęczona pracą z Nexusem. Po zebraniu wodzy znowu zakłusowaliśmy. Następnym ćwiczeniem jakie wykonaliśmy to wyciągnięcie oraz skrócenie chodu na prostej. Ćwiczenie to o wiele lepiej wychodziło kasztanowi niż srokaczowi, był bardziej posłuszny w pysku, a jego głowa zostawała w odpowiedniej pozycji. Po powtórzeniu tego ćwiczenia zmieniliśmy kierunek i wykonaliśmy je dwukrotnie na drugą rękę. Później wjechaliśmy na dwudziestometrową woltę i wykonaliśmy wyginanie do środka i do zewnątrz koła. Chodziło o to, żeby jego głowa była wygięta do zewnątrz/wewnątrz, a reszta jego ciała została na poprzednim śladzie. Z tym radził sobie odrobinę gorzej od swojego kolegi, ale starał się chłopak. Tutaj również powtórzenie, zmiana kierunku i wykonanie podwójnie ćwiczenia na drugą rękę. Po chwili stępa na kontakcie przyszedł czas na zagalopowanie. Na początku po dwa pełne kółka galopu na każdą rękę w pół siadzie oraz na stosunkowo luźnym kontakcie. Później galop na dwudziestometrowych kołach, również na obie ręce. Zagalopowania były bardzo dobre, Bounty już wiedział kiedy na, którą nogę powinien zagalopować. Jako ostatni etap rozgrzewki postanowiłam tak jak w przypadku Nexusa poćwiczyć te same przejścia: stęp-kłus, kłus-stęp; kłus-galop, galop-kłus; stęp-stój, stój-stęp; stęp-galop, galop-stęp. Przy pierwszym rodzaju przejść nie było najmniejszego problemu bowiem mocną stroną Bountyego są właśnie przejścia. Również przy drugim rodzaju przejść nie było najmniejszych problemów. Również w trzecim zadaniu przejściowym było okej - bowiem kasztan stawał idealnie równo nogami przy małej pomocy z góry. Przy ostatnim ćwiczeniu było gorzej, ale jak na czterolatka zagalopowania ze stępa wychodziły mu bardzo dobrze. Zawsze zebrany, zawsze zagalopowywał na dobrą nogę. Czasami jednak z zbyt dużym opóźnieniem reagował na sygnały łydki.

Po pięciominutowym odpoczynku w stępie na całkowicie luźniutkiej wodzy zabraliśmy się wreszcie za przejechanie czworoboku programu L3. Zebrałam wodzę i poprosiłam go o zakłusowanie. Kłusem roboczym od literki A wjechaliśmy na czworobok, tak aby w literce X zatrzymać się. Jak zwykle ładne i równiutkie zatrzymanie za co oczywiście został mocno nagrodzony. Po ruszeniu z powrotem kłusem roboczym dojechaliśmy do literki C i skręciliśmy w lewo, a później w literce E ponownie w lewo. W literce X koło o średnicy dwudziestumetrów w lewo, pilnowałam aby nie wypadał do zewnątrz zadem, całkiem okej. Po dojechaniu z powrotem do literki X znowu wykonaliśmy koło o średnicy dwudziestumetrów tym razem w prawo. Przy literce B skręciliśmy w prawo, a pomiędzy literkami A i K zagalopowaliśmy płynnie na prawą nogę. W literce E wykonaliśmy koło o średnicy dwudziestumetrów, to wyszło perfekcyjnie. Pomiędzy E i K przeszliśmy do spokojnego kłusa roboczego. W międzyczasie poklepałam go za dobre przejście. Od literki M do literki K przez środek wykonaliśmy zmianę kierunku kłusem anglezowanym (tak niestety trzeba), musiałam go pilnować żeby cały czas szedł tym samym tempem. Od literki A jechaliśmy już stępem roboczym, w FXM jechaliśmy stępem swobodnym (wyszło super!), w M już stępem pośrednim. W C powrót do kłusa roboczego, jeszcze szybkie wyregulowanie tempa. W literce E koło o średnicy dwudziestumetrów i wykonanie żucia z ręki. Nie wyszło jakoś super idealnie, ale mimo wszystko byłam z tego zadowolona. Pomiędzy A i F zagalopowanie na lewą nogę, a w B wykonaliśmy koło o średnicy jak zwykle dwudziestumetrów. Pomiędzy B i K przeszliśmy do kłusa roboczego, znowu trzeba było wyrównać tempo. W literach HXF zmiana kierunku kłusem anglezowanym, od literki A wjechanie na linię środkową i na sam koniec zatrzymanie w literce X. Jak zwykle perfekcyjne zatrzymanie. Było super!

Po porządnym wyklepaniu ogiera popuściłam mu popręg i zarzuciłam na grzbiet derkę polarową. Pojechaliśmy jak zwykle na długi spacer do lasku, wróciliśmy po pół godzinie. W stajni rozsiodłałam ogiera, zdjęłam mu ochraniacze, a ogłowie zmieniłam na kantar. Wykonałam wszystkie potrzebne ćwiczenia rozciągające, dałam mu kilka marchewek i obsypałam go całusami. Wrzuciłam go do boksu, a kiedy już wysechł wypuściłam go z powrotem na padok do Nexusa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:10, 06 Sty 2014    Temat postu:

Trening ujeżdżeniowy (ćwiczenia na rozluźnienie) by Av.
I cały czas było tak pięknie na dworze. Trzeba korzystać z takiej pięknej pogody! Im więcej będziemy jeszcze jeździć na świeżym powietrzu tym później trafimy z powrotem do hali, gdzie będziemy przecież musieli dusić się całą zimę.. dlatego korzystając z tak wspaniałej okazji postanowiłam przyjechać do moich ogierzastych i wziąć ich na trening ujeżdżeniowy, na dwór, na czworobok. Dla Bountyego zaplanowałam trening z ćwiczeniami rozluźniającymi. Jako iż nie miał nigdy problemu z rozluźnieniem stwierdziłam, że przyszła najwyższa pora jeszcze bardziej dopracować tą jego dobrą stronę. Po odpoczynku poobiednim zabrałam go na ganek przed stajnią i zabrałam się za szorowanie jego brudnej sierści. Po całkowitym ogarnięciu czyszczenia Bountyego ubrałam go odpowiednio na trening: ujeżdżeniowe ochraniacze, futerkowe kaloszki, czaprak, futerko pod siodło, siodło ujeżdżeniowe oraz ogłowie angielskie z wędzidłem z zabawką. Na grzbiet zarzuciłam mu derkę gdyż z dnia na dzień robiło się coraz zimniej, a wiał dodatkowo bardzo nieprzyjemny wiatr. Ze schodków wsiadłam na kasztana i wyruszyliśmy na piętnastominutowy spacer do lasu.

Gdy znaleźliśmy się już przy czworoboku podpięłam mocniej popręg i zdjęłam z jego grzbietu derkę, którą powiesiłam na jakimś płotku czy czymś innym. Na sam dobry początek jak zwykle wykonaliśmy parę energicznych okrążeń od zewnątrz czworoboku na całkowicie luźnych wodzach, w obie strony tak aby ogier mógł na początku rozruszać zesztywniałe mięśnie. Później po wjeździe do środka zabraliśmy się za wykonywanie pierwszego ćwiczenia na rozgrzewkę. Jeżdżąc po elipsie jechaliśmy energicznym kłusem wzdłuż długich ścian owalu, zwalniając wyraźnie do wolnego kłusa, rozpoczynając wtedy jazdę po łuku po obu stronach elipsy. To ćwiczenie powtórzyliśmy trzykrotnie na każdą rękę. Ćwiczenie to miało na celu spowodowanie, że Bounty będzie "zasłuchany" w moje pomoce i zacznie nieść mnie sam, krocząc elastycznymi, kołyszącymi luźno krokami. Nagrodziłam go poklepaniem w szyję i mogliśmy przejść do kolejnego zadania. Tym razem rozpoczynamy jazdę na prawą rękę anglezowanym kłusem, zmieniając kierunek półwoltą w literce B, wracając na ścianę w literce M. W literce C rozpoczynaliśmy piętnastometrowe koło. Następną półwoltę wykonaliśmy w literce E, wracając na ścianę w literce H. W literce C ponownie wykonaliśmy piętnastometrowe koło. Pracowaliśmy tak około dobrych dziesięciu minut aż ćwiczenie nie zaczęło wychodzić nam perfekcyjnie. Byłam bardzo zadowolona z młodego, tak, że w nagrodę przeszliśmy do luźnego stępa na luźnych wodzach. Ostatnim ćwiczeniem w dzisiejszej rozgrzewce było ćwiczenie z zatrzymaniami. Rozpoczęliśmy jazdę od energicznego stępa roboczego dookoła czworoboku (ale w środku niego). Wykonaliśmy zatrzymanie w literce A i dla treningu pozostaliśmy w bezruchu około sześciu sekund. Ruszyliśmy ze stój kłusem roboczym i pojechaliśmy dwa pełne okrążenia, zatrzymując się ponownie w literce A na sześć sekund. Po ruszeniu zagalopowaliśmy płynnie i wykonaliśmy dwudziestometrowe koło zatrzymując się znowu w literce A. Pierwszy raz nie wyszedł idealnie dlatego powtórzyliśmy to ćwiczenie na obie ręce tak długo aż nie poczułam, że kasztan zrobił się bardziej posłuszny i gibki.

Po przerwie wstępie mogliśmy zacząć wreszcie trening właściwy - ćwiczenia na większe rozluźnienie. Rozpoczęliśmy od prostego zadania z przejściami. Jadąc stępem dookoła czworoboku, starałam się go utrzymywać w miarę prosto. Po około dziesięciu krokach stępa przeszliśmy do bardzo wolnego kłusa. Kłus trwał nie więcej niż pięć kroków po czym przeszliśmy z powrotem do stępa roboczego. Wykonywaliśmy takie przejścia przez trzy okrążenia, po czym zmieniliśmy kierunek i powtarzaliśmy wszystko znowu przez trzy okrążenia. Bardzo wolny kłus połączony z przejściami do stępa działa rozluźniająco na całego konia. Następnie wykonaliśmy ćwiczenie, które wcale nie było nam obce - zgięcia i kontrzgięcia. Jechaliśmy dookoła czworoboku stępem roboczym na lewą rękę, nie wyjeżdżając narożników, a prowadziłam konia po owalu z dwiema prostymi wzdłuż długich ścian. Na początku długiej ściany poprosiłam konia o kilka kroków w pozycji gdzie głowę miał zgiętą do zewnątrz. Wyprostowałam później jego szyję na dwa kroki utrzymując stałe tempo. Następnie poprosiłam go o zgięcie do wewnątrz tak aby zginała się sama głowa. Wyprostowanie wykonałam tuż przy zakręcie na ścianę, przez zakręt utrzymywałam kasztana prostego. Wykonaliśmy to ćwiczenie jeszcze raz, a później dwa razy na drugą rękę. Trzecim ćwiczeniem była jazda po ósemce połączona z cofaniem. Rozpoczęliśmy od roboczego stępa na prawą rękę. W literce C skręciliśmy w prawo na linię środkową. W literce X zatrzymaliśmy się, równo. Rozpoczęliśmy cofanie po kolne o średnicy ośmiu metrów w lewo. Wiem, że to było dość trudne wyzwanie dla tak młodego konia, ale miałam cichą nadzieję, że uda nam się w kocu wykonać to ćwiczenie dostatecznie dobrze. Po jednym kole ponownie zatrzymaliśmy się w literce X. Rozpoczęliśmy teraz cofanie po kole o średnicy ośmiu metrów w prawo. Po kolejnym kole zatrzymaliśmy się znowu w puncie X. Cóż, nie było idealnie, ale właśnie tego się spodziewałam. Powtórzyliśmy jeszcze raz i jeszcze raz, a później na drugą rękę gdzie wystarczyły już tylko dwa powtórzenia. Cofanie wywołuje u konia kołyszący ruch i rozluźnia lędźwiowy odcinek kręgosłupa konia. Uczy go również wykraczania tylnymi nogami pod tułów, co jest umiejętnością konieczną w uzyskaniu pozycji zebrania. To ćwiczenie łączy zginanie boczne z cofaniem, co wpływa korzystnie na uaktywnianie i wyraźniejsze zginanie tylnych kończyn.

Dzisiejszy trening zakończyliśmy już, galop wcale nie był nam dzisiaj tak bardzo potrzebny. Osobiście sam trening uważałam za bardzo udany! Zakryłam grzbiet ogiera derką, poluźniłam popręg i mogliśmy pojechać do lasku na dłuższy spacer. Jak zwykle po trzydziestu minutach wróciliśmy do stajni. Na ganku przed stajnią zsiadłam z kasztana, rozsiodłałam go, zdjęłam mu ochraniacze z nóg, a następnie zaprowadziłam na krytą myjkę gdzie zlałam mu letnią wodą nogi. Po wymasowaniu ich wykonałam jak zwykle ćwiczenia rozciągające na nogi oraz szyję. Po ostawieniu go do boksu zdjęłam mu ogłowie i nagrodziłam go marchewkami oraz klepaniem. A jak już wysechł zdjęłam z niego derkę, a potem zgrzebłem rozczyściłam sklejoną sierść.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:10, 06 Sty 2014    Temat postu:

Trening ujeżdżeniowy (ćwiczenia w galopie) by Av.
Dzisiejszy dzień to istne urwanie głowy. Byłam tak zalatana, że do stajni wpadłam z piskiem opon. Zaparkowałam na parkingu i pędem ruszyłam do stajni. Jak się okazało w boksie nie było Bounty'ego. A modliłam się, żeby Grzesiu mi pomógł. Biegnąc w kierunku czworoboku jednocześnie starałam się założyć ostrogi co oczywiście skończyło się upadkiem na pupę i późniejszym poprawianiem źle założonych ostróg. Na czworoboku znalazłam obu panów. Grzesiek kłusował na luźnych wodzach w środku czworoboku wykonując duże koła. Na chwilę przystanął żeby się ze mną przywitać (cmok, cmok <3), a później dalej rozprężał kasztana. Byłam mu za to dozgonnie wdzięczna. Kiedy już skończył oddał mi Bounty'ego, ociągając się co prawda.

Cieszyłam się bardzo, że mam taką wielką pomoc w postaci Grzesia. Jest doskonałym jeźdźcem, a do tego zna się bardzo dobrze na ujeżdżeniu. Toteż ustalił kilka ćwiczeń na nasz dzisiejszy trening i ustawiwszy się na środku czworoboku co chwilę wykrzykiwał do mnie jakieś polecenia. Na samym początku kazał mi zrobić przy ścianach, w stępie kilka zadów do środka, łopatek do środka, trawersów i renwersów. Bounty to już powoli mistrz w chodach bocznych (nie powiem dzięki komu...) i były to proste ćwiczenia dla mnie. Później kilka ustępowań od łydki i mogliśmy powtórzyć te same ćwiczenia w kłusie.

Grzesiek oświadczył, że dzisiaj piłujemy galop. Także aby dalej nie męczyć kasztana zabraliśmy się za właściwy trening. Najpierw mięliśmy zagalopować z prawej nogi i stworzyć koło o średnicy dwudziestumetrów (tak też uczyniliśmy). Później rozpoczęliśmy jazdę po ósemce rozdzielonej zatrzymaniem na skrzyżowaniu obydwu kół. Po zatrzymaniu poluzowałam zgodnie z poleceniami wodze, a następnie na cały czas luźnych wodzach zagalopowałam z lewej nogi. Po chwili mogłam już pozbierać wodze, jadąc po kole. I następne zatrzymanie. I powtórzenie. I kolejne. Później Grześ wytłumaczył mi, że to ćwiczenie mobilizuje konia do samoniesienia się i likwiduje jakiekolwiek tendencje do wieszania się na wodzach. Nie zdążyłam jeszcze złapać oddechu, a już mięliśmy wykonywać kolejne zadanie. Rozpoczęliśmy jazdę od roboczego galopu z lewej nogi. W punkcie C kręciłam na linię środkową pilnując aby wałach był całkowicie prosty. Jeszcze przed literką X rozpoczęliśmy ustępowanie od łydki dojeżdżając do literki K. W literce A wykonałam przejście do kłusa roboczego, w literce B ponowne zagalopowanie na lewą nogę i powtórzenie ćwiczenia. Również wykonaliśmy to ćwiczenie dwa razy na drugą rękę. Wyklepałam małopolaka gdyż w pełni na to zasługiwał. Świetnie sobie radził dzisiaj! Pewnie to wszystko zasługa Grześka.. Kolejnym ćwiczeniem był kontrgalop. Rozpoczęliśmy od kłusa dookoła ujeżdżalni. Przygotowałam Bounty'ego do dobrego zagalopowania zbierając go odpowiednio i regulując chód. W narożniku poprosiłam kasztana o zagalopowanie z odwrotnej nogi (jechaliśmy na prawo, a ja poprosiłam go by zagalopował z lewej nogi). Udało się. Przed kolejnym narożnikiem przeszliśmy do kłusa i ty chodem przejechaliśmy narożnik, krótką ścianę i drugi narożnik. Po wyjechaniu na długą ścianę powtórzyliśmy kontrgalop. Ćwiczenie powtórzyliśmy na drugą rękę gdzie mięliśmy trochę więcej komplikacji z galopem na "złą" nogę więc musieliśmy trochę dużej zatrzymać się przy tamtym ćwiczeniu.

I to by była na wszystko. Grześ podjął się wyzwania występowania konia, a potem zajęcia się nim w stajni. Ja gorąco go całując uciekłam do auta znowu w biegu zdejmując rzeczy do końskiej jazdy tym razem zajmując już większą ostrożność. Wpadłam jak huragan do auta i popędziłam dalej załatwiać sprawy związane z nowym mieszkaniem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 14:10, 06 Sty 2014    Temat postu:

Lonża po kastracji by Av
Krótki czas temu Bounty był kastrowany. Sam zabiegł zniósł bardzo dobrze i teraz czekamy tylko aż wszystko się zagoi. Przez pierwszy tydzień mogliśmy sobie tylko spacerować, w żadnym przypadku nie mógł wychodzić na pastwiska ani się kłaść. Teraz kiedy już po tygodniu wszystko zaczyna "tam" ładnie wyglądać Grześ zezwolił na delikatną lonżę w pełni kontrolowaną.

Do (już) wałacha przyjechałam wczesnym popołudniem, jakoś godzinę po drugim odpasie. Jak zwykle zabrałam się za gruntowne czyszczenie kasztana w jego boksie nie wiążąc go wcześniej. Na samym wejściu oczywiście dostał marchewkę, którą w bardzo szybkim tempie pochłonął. Zakładając, że będzie miał na dzisiejszej lonży bardzo dużo energii poprosiłam o pomoc Grzesia, który właśnie przyniósł sprzęt pod boks. Pomógł mi też czyścić Bounty'ego (nie z dobrego serca, ale dla oszczędzenia czasu, cały Grześ ;3). Kiedy ja kiełznałam wałacha Grzesiu założył mu ochraniacze, czaprak i pas. Postanowiliśmy lonżować go na pełnej kontroli i do dzisiejszego "treningu" wybraliśmy wypinacze.

soon.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 20:11, 25 Sty 2014    Temat postu:

Przyjechałam znowu do SC, do Bountiego. Postanowiłam tym razem wziąć go na lekką jazdę, spacerek wręcz. Gdy przyszłam z całym sprzętem kasztan stał w swoim boksie. Słysząc, jak z gracją równą hipopotamowi podchodzę pod boks zastrzygł uszami. Zawołany obrócił głowę i podszedł, zachowując jednak pewną ledwie zauważalną granicę dystansu. Dałam mu obwąchać swoją dłoń, pogłaskałam po głowie, dałam marchew i otworzyłam drzwiczki do boksu. Wałaszek cofnął się od razu.
-Hoola, hola... Spokojnie, nic nie robię, widzisz? - Przemawiałam do niego spokojnie i z wyciągniętą przed siebie dłonią zbliżałam się do niego. Przystanął i uważnie przyglądał się moim poczynaniom. W końcu dotknęłam jego szyi i przełamałam lody. Pogładziłam go po całej długości szyi, podrapałam przy kłębie i poklepałam, gdy otworzył się i ostrożnie zaczął obwąchiwać moją drugą dłoń. Uśmiechnęłam się i zdjęłam mu derkę, po czym sięgnęłam po szczotki. Spokojnymi ruchami dokładnie zdejmowałam z jego gęstego, zimowego futra resztki błota, rozczesywałam zaklejki, a wszystko sprawdzałam gołą dłonią, coby na pewno nie został brudny. Bount był nieco spięty, jednak mój spokój pozytywnie na niego wpływał. Najgorzej było z czyszczeniem słabizny - nim udało mi się z tym cokolwiek zrobić miałam niezłą wycieczkę po całym boksie, tak samo z drugą stroną. Ale udało się i żadne z nas nie było poszkodowane, mimo iż kasztanek próbował czasem w ramach buntu machnąć nogą. Tak jak ogon i grzywa poszły wyjątkowo gładko, tak z kopytami trochę się musiałam napracować. Wałach nie miał do mnie zaufania i pewnie trochę zdążył zapomnieć, więc przody podawał lekko opornie i co jakiś czas próbował mi je wyrwać, z kolei tyły podnosił bardzo chętnie, z tym, że od razu próbował nimi kopać w tył. W końcu jednak z ogromną dozą cierpliwości i mówienia "Nie, nie wolno", "Ej" czy "O taak, dobry konik", "Suuper" + cukierkami na zachętę udało mi się dokładnie wyczyścić wszystkie 4 nogi. Pora na siodłanie. Najpierw założyłam Bountiemu ogłowie z wędzidłem podwójnie łamanym, które przyjmował całkiem ładnie, problem zaczynał się, gdy miałam mu założyć nagłówek za uszy. Zadzierał wtedy łeb i unikał jak tylko się dało, jednak nie po złości. Znowu zrobiłam parę głębokich oddechów i uzbrojona w cukierki powoli, stopniowo przekonywałam go, że nie utnę mu uszu. W krytycznym momencie, gdy moje ręce miały już stanowczo dość kasztan w końcu się poddał. Wyklepałam go, wygłaskałam, dałam smakołyka i dałam chwilę, nim zapięłam paski i poszłam po ochraniacze. Dziś tylko przody, które poszły bez trudu. W końcu siodło (uzbrojone w najgrubszy znaleziony pad i futerko), przy którym poza podpinaniem popręgu, które złościło małopolaka poszło naprawdę gładko. Nakryłam kasztana derką polarową, ubrałam kask, rękawiczki i tak przygotowani ruszyliśmy na halę.

W drodze Bount wystraszył się parokrotnie, podskakując w miejscu, mimo to był bardzo grzeczny. Na hali wykorzystałam okazję, że nikogo nie ma i wzięłam wałaszka na lonżę. Początkowo miałam tylko jeździć, jednak jak on taki wesoły, to lepiej niech chwilę się przebiegnie. Postępował trochę w jedną, w drugą stronę i kłus. Z początku był pobudzony, byle co prowokowało go do brykania lub ruszania galopem. Szybko się jednak wyciszył, wyskakał i kłusował równo, spokojnie, rozluźniając się i wędrując głową w dół co jakiś czas na chwilę, jednak miał jeszcze za słabo wyrobione mięśnie grzbietu, żeby iść tak nieustannie. Pokłusował w obie strony i czas na wsiadanie, akurat na halę wkroczyły Dei i Noj z Fantazją. Poprosiłam jedną z nich o przytrzymanie Bountiego i po upewnieniu się, że popręg jest ok wsiadłam. Wałaszek od razu ruszył przed siebie, więc zatrzymałam go i poprawiłam derkę. Popuściłam wodze, trzymane dotychczas na kontakcie i zaczęłam aktywny stęp. Kasztan sam z siebie szedł aktywnie, ja tylko zachęcałam go do obszerniejszego wykroku. Po paru okrążeniach na luźnej wodzy zaczęłam bawić się wędzidłem na lekkim kontakcie i zachęcać wałaszka do trzymania głowy w dole. Tak stępowaliśmy dość długo, a Bounty wykazywał ogromną chęć współpracy, ale był też lekko pobudzony moją obecnością na swoim grzbiecie i co chwila podrywał głowę, lustrując otoczenie. Po jakiś 15 minutach stępowania oddałam Dejcowi derkę i czas na kłus. Póki co króciutkie serie, 3 minuty, przerwa, 3 minuty. Bounty szedł aktywnie, od delikatnej łydki. Łeb trzymał w górze, uważnie obserwując otoczenie, a jego uszy chodziły jak radary najlepiej klasy. Gdy bawiłam się wędzidłem odpuszczał na chwilę, po czym cała zabawa zaczynała się od nowa. Przy drugiej serii szło już lepiej, udało się zrobić pół okrążenia w niskim ustawieniu. Gdy minął czas drugiej serii przeszłam do stępa i poklepałam wałaszka. Zatrzymałam się przy ławce, Dei zarzuciła mi derkę, co trochę zdziwiło małopolaka i drgnął zaniepokojony. Od razu zaczęłyśmy go uspokajająco klepać i głaskać. Postępowaliśmy jeszcze trochę, ja pogadałam z dziewczynami i czas wracać. Ostrożnie zsiadłam z kasztana, poklepałam, dałam cuksa, popuściłam popręg i podwinęłam strzemiona. Poprawiłam derkę i wychodzimy.

Wracając nie miałam z nim już żadnych problemów poza lekkim ciągnięciem, które stanowiło chwilowo jego domenę, był stanowczo aktywnym konikiem. Weszliśmy do boksu, gdzie natychmiast odpięłam popręg, zdjęłam siodło, potem ochraniacze, ogłowie i zapięłam polar z przodu. Ubrałam wałacha w kantar, który też trochę gryzł w uszy, jednak mniej niż ogłowie, następnie ruszyliśmy na myjkę, schłodzić nogi i umyć kopyta. Przypięłam Bountiego na dwa uwiązy i ustawiłam letnią wodę. Wałach stał grzecznie, ale nie cieszył się z polewania mu nóg. Dokładnie oczyściłam jego kopyta i zaprowadziłam przed boks, tam ponownie uwiązałam. Sięgnęłam po dziegieć i wysmarowałam nim jego gnijące strzałki, potem natomiast w ruch poszedł smar do kopyt. Z tak wypielęgnowanymi kopytami wałach został przebrany w cieplejszą derkę i odstawiony do boksu, gdzie w żłobie czekały już na niego dwie marchwie i jabłko. Zdjęłam mu kantar, poklepałam po szyi i wyszłam, zamykając drzwiczki. Pozbierałam sprzęcior i odniosłam na miejsce. Chyba muszę znaleźć sobie czas na przyjeżdżanie do SC i zajmowanie się tutejszymi kopytnymi, zwłaszcza wnuczkiem mojej ukochanej Wiary. Czuję się do tego zobowiązana. Wykonując inne prace w stajni zerknęłam jeszcze co u Bountiego, miał się dobrze, po wyładowaniu nadmiaru energii drzemał sobie spokojnie w głębi boksu.

słów: 971, w tym ok. 100 słów lonży (biorę 850 hrs)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Skrzydlata
Duży wolontariusz



Dołączył: 08 Mar 2009
Posty: 394
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z końca świata

PostWysłany: Sob 18:43, 12 Kwi 2014    Temat postu:

Ruszyłam się dzisiaj do SC z zamiarem jazdy - pierwszy raz od wieków co najmniej. Moim celem był jeden z najwspanialszych koni, które kiedykolwiek trafiły do SC - Bounty. Piękny, czekoladowy ogier, wysoko urodzony, o znakomitym ruchu i dobrym charakterze. Wspaniałe zwierze.
Ruszyłam najpierw do siodlarni w celu wzięcia sprzętu, po czym wystawiłam sobie wałaszka przed boks. Konik zareagował nieźle na mnie, jako nową, bo nie było opcji, żeby pamiętał, jak kiedyś bawiłam się z nim piłką.
Oczywiście porządnie go wyczyściłam i ubrałam. Wałaszek miał ochotę mnie skopać, ale się odsunęłam i na tym poprzestał, dzięki czemu nie nabawiłam się siniaków przy czyszczeniu.
Ruszyliśmy gotowi na maneż, gdyż była na prawdę piękna pogoda. Wsiadłam, podpięłam popręg i ruszyłam energicznym stępem. Bounty zaczął się podstawiać, więc wspomogłam go w tym pomyśle delikatnie wypychając go na wędzidło. Nie chciałam być zbyt stanowcza, gdyż czułam energię kipiącą z cielska pode mną i bałam się poniesienia.
Na rozgrzewkę robiliśmy ósemki, serpentyny i wolty we wszelkich kierunkach i bardzo różnych miejscach, aby nie popadać w monotonię. Konik bardzo wdzięcznie reagował na pomoce i był bardzo giętki. Czuć było w nim wprawioną rękę, która kiedyś pokazała mu jak powinien chodzić koń.
Po energicznym stępie lekko przeszliśmy w kłus, który okazał się w miarę wygodny, jak dla mnie. Poza tym Bounty nic nie stracił na giętkości i tym samym powodowałam nim, jak chciałam. Najsampierw robiliśmy szerokie łuki we wszystkich ćwiczeniach, potem zaczęliśmy je zwężać i zacieśniać, ale oczywiście bez przesady. Wiele ćwiczeń na przejścia, kłus-stęp-stój i odwrotnie, po czym zaczęłam dodawać zagalopowania. Przy pierwszym Bounty bryknął solidnie, ale mocniejsza łydka sprowadziła go do pionu. Po przechodziliśmy trochę z jednego chodu do drugiego, zatrzymania, parę cofnięć, chociaż wałaszek miał ochotę stanąć na swych mięsistych kończynach.
Poćwiczyliśmy przede wszystkim te chody, w stronę ujeżdżenia, chociaż niewiele tu było do ćwiczenia. Koń bardzo fajnie chodzi, w sumie z nim to tylko wyższe elementy gnać. Po prostu się za niego wziąć, generalnie, poważnie i z sercem.
Pokrążyliśmy jeszcze troszkę, po czym zobaczyłam Joanne. Dziewczyna zainteresowana ruchem na maneżu podeszła.
- Hej, co się stało, że jeździsz?
- A, nie mam aktualnie nic za bardzo swojego, te moje kochane już odpoczywają na pastwiskach, to sobie szukam zajęcia.
- Ah, no tak. Pomóc Ci coś?
- Tak, dzięki. Rozstawisz może drążki na kłus i galop? Bo jakoś nie bardzo mam pomysł, co mam z nim ćwiczyć, skoro on jest tak fajnie zrobiony.
- Luz, idę.
Wspaniała Joanne rozstawiła mi drążki, które skrupulatnie zaczęłam je przejeżdżać. Bounty bardzo przyjemnie podnosił nogi nad drągami, więc ruszyliśmy na drągi galopowe. Wałaszek był nieco zaskoczony, ale wykonywał zadanie bardzo dobrze. Brakowało mu wiele do perfekcji, jednak dawał sobie radę.
Poklepałam go i na spokojnie rozstępowałam.
Poszliśmy do stajni, gdzie rozsiodłałam czekoladowego rumaka i dałam mu w nagrodę za prawidłowe zachowanie smakołyka. Poklepałam go i poszłam sobie, o.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Stajnia Centralna Strona Główna -> Stare treningi, odwiedziny Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin