Forum Stajnia Centralna Strona Główna Stajnia Centralna
Stajnia Centralna - główna stajnia Rysuala
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Sonador - Treningi

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Stajnia Centralna Strona Główna -> Stare treningi, odwiedziny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:43, 21 Lut 2011    Temat postu: Sonador - Treningi

Miejsce do trenowania Soni.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:44, 21 Lut 2011    Temat postu:

Przyszłam dzisiaj do Deandrei, aby potrenować z Sonador. Klacz stała na padoku z kilkoma innymi końmi. Postanowiłam, że najpierw wezmę sprzęt i wyniosę na podwórze, a po tym przyprowadzę sobie klacz. Jak postanowiłam, tak zrobiłam. Sonador udało mi się bez problemu złapać, więc szybko ją wyprowadziłam i uwiązałam do pierścienia. Kasztanka spokojnie stała, więc błyskawicznie ją wyczyściłam. Na początek gumowym zgrzebłem przejechałam po krótkiej sierści, spodziewając się ulatującego kurzu. Okazało się jednak, że futro Sonador jest czyste i latają tylko drobinki kurzowe w małej ilości. Szybko przejechałam po niej miękką szczotką, wyczesałam grzywę i ogona, a na zakończenie wyczyściłam kopyta. Bez problemu osiodłałam konika i poszłyśmy na tor. Zaczęłam od dopięcia popręgu oraz wydłużenia lewego strzemienia, abym mogła się na nią wspiąć. Po kilku minutach siedziałam już na grzbiecie klaczki. Skróciłam długie strzemię i ruszyłam stępem wzdłuż ogrodzenia w środku. Na razie kasztanka szła grzecznie, ale wysoko trzymała łeb, w ogóle nie próbowała się zbierać. Ja jej też do tego nie zmuszałam, bo po co to koniowi wyścigowemu? W najwolniejszym, choć energicznym chodzie zrobiłam jedno koło i zakłusowałam. W kłusie zmieniłam kierunek i dodałam lekko łydkę. Sonador nie miała z tym problemów, choć nie co się kołysała na boki. W tym chodzie zrobiłam szybkie dwa koła i dałam na chwilę stępa. Klaczka teraz ciągnęła do przodu i musiałam ją silnie wstrzymywać, aby mi nie uciekła. Po chwili – Sonador nie miała ochoty odpoczywać – zatrzymałam ją. Klaczka stanęła, lecz nie zbyt chętnie. Przybierając pozycję wyścigową, czułam, jak mięśnie kasztanki napinają się. Dałam jej bardzo delikatną łydkę i pognałyśmy przed siebie. Sonador pędziła bardzo szybko, ale już po pierwszym kole zwolniłam ją. Zatrzymałam ją nie bez problemów i znowu ruszyłyśmy cwałem. Tym razem gnałam klaczkę ile miałam sił i co jakiś czas dopędzałam ją palcatem. Raczej nie zwalniała, ale miała jakieś takie dziwne odbicia, kiedy przejeżdżałyśmy koło startu. Po prostu lekko odskakiwała, jakby coś ją tam dotykało. Starałam się tam dopychać ją bardziej do barierek, aby nie miała możliwości odskoku. Po dwóch kołach przestała i szła równo. Nie zwalniałam jej tylko pędziłam ile się dało. Chodziło o ćwiczenie kondycji. Pod rękami poczułam, że Sonador robi się mokra, a z jej płuc dobywa się coraz głośniejszy odgłos. Po jeszcze dwóch kołach dałam jej możliwość zwolnienia. Zrobiła to lekko, ale dalej galopowała. No dobra. Możemy galopować. Klaczka przegalopowała kółko i dała spokój. Poklepałam ją, kiedy szłyśmy szybkim kłusem. Była na tyle mokra, że lała się z niej woda. Przeszłam do stępa, aby odpocząć. Dałam luźną wodzę klaczy i szłyśmy długo przed siebie. Obiekt był osłonięty, więc nie wiało i mogła długo odpoczywać, a kasztanka spokojnie schła w ciepłym słońcu. Klepałam ją co pewien czas, aby czuła, że jestem z niej zadowolona. Kiedy była już zupełnie sucha zeszłam i założyłam na nią derkę. Poszłyśmy do stajni, a tam w boksie wyczyściłam jej kopyta i rozsiodłałam. Na zakończenie rozczesałam iglastym zgrzebłem sierść i poczęstowałam kasztankę cukierkiem. Zostawiłam ją w derce.

by Misiaczek


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:44, 21 Lut 2011    Temat postu:

I kolejna wizyta w tej stajni. W sumie się cieszyła, było tu bardzo przyjemnie. Wyścigi, adrenaliny, może być. Trochę się bałam, bo dawno nie siedziałam na tego typu koniu, ale w końcu sama mam takiego sobie kupić, więc po co te obawy? I znów wszystko było uszykowane. Wyprowadziłam klacz z boksu i przeczepiłam ją na stanowisku. Oglądała mnie bardzo uważnie, co robie, gdzie ją czyszczę. Była bardzo zgrabna i wysoka. Dałam jej w między czasie cukierka. Była w sumie czysta więc założyłam jej cały sprzęt, bo czyszczeniu z tego względu trwało szybko. Założyłam toczek i wzięłam bacik. Skróciłam strzemiona w siodle. Chwyciłam za wodzę i ruszyła w kierunku tory wyścigowego. Wsiadłam na klacz na rozprężani. Dałam łydki. Klacz szybko zareagowała, była bardzo delikatna na wszelkie pomoce. Szła szybki stepem, ładnie zgnaszowana. Co jakiś czas mieliła w pysku wędzidło. Uszy chodziły jej we wszystkie strony. Co jakiś czas podkłusowywała. Miała mnóstwo energii w sobie, jak każdy zresztą anglik. Dała łydki do kłusa, żeby trochę ją rozruszać. Miała wygodny kłusik, anglezowałam. Szybki krok, był wyciągnięty. Słońce świeciło jeszcze silniej niż w terenie. Zwolniłam do stępa i wyjechałam w kierunku toru. Klacz zaczęła na nim tańczyć i strzelać z ogona. Co jakiś czas wyrzucała tylne nogi na boki i w górę. Zatrzymałam ją a ona zaczęła straszyć stawaniem dęba. Rwała się do przodu. Zrobiłam woltę w bok żeby ją uspokoić, chociaż sama byłam bardzo podekscytowana. Zatrzymałam ją a ona zaczęła się cofać i prychać. Sprawdziłam popręg, był dobrze dopięty. Aby się uspokoiła pojechałam do przodu kłusem, żeby bardziej się słuchała. Nie przestała sprzedawać baranków i ciągle strzelała z ogona. Coś jej się widocznie bardzo nie podobało, pewnie ja, która ją hamowała. Jechała szybkim kłusem, nie byłam w stanie jej zebrać i zwolnić. Kolejna wolta, nic jednak nie dała. Klacz wspięła się silnie a ja chwyciłam się jej szyi. Ta nieoczekiwanie wylądowała na ziemi i bryknęła po czym zagalopowała szybko. Nie utrzymując równowagi spadałam z klaczy. On się zatrzymała i tylko spojrzała na mnie. Zrobiła kilka kroków w moja stronę i spojrzała na mnie w pewną dumą. Podniosła się z ziemi i otrzepałam. Podeszłam do niej powoli zła na siebie. Klacz o dziwo stała spokojnie. Weszła na nią i ruszyłam stępem. Poprawiłam się na siodle i dałam łydki do kłusa. Skróciłam wodze i machnęłam batem w bok. Ruszyła cwałem. Pochyliłam się do półsiadu wyścigowego. Klacz pędziła przed siebie z głowa do przodu. Wiatr nie stanowił dla nas żadnych przeszkód. Świszczał tylko nam w uszach. Machnęła jeszcze kilka razy batem, klacz przyspieszyła. Była naprawdę prędka. Na zakręcie ruszałam się zgodnie z jej ciałem, by nie robić balastu. Połowa koła była już za nami. Na prostej wyciągnęłam jeszcze więcej, był niesamowita. Miała tyle energii. Linię mety przekroczyłyśmy sprawnie. Jechałyśmy jeszcze kawałek szybko po czym zwolniłam ją do galopu, potem do kłusa i stępa. Klacz parskała i strzelała z ogona jeszcze częściej. Pogłaskałam ją i dałam luźne wodze. Wjechałam na rozprężanie aby ją rozstępować. Po chwili zsiadłam z niej i wyszłyśmy do stajni. Rozebrałam ją i odłożyłam sprzęt. Wzięłam ja na myjkę. Myłam ją delikatnie, dyszała ciężko. Dopiero teraz poczułam siniaka na swoim tyłku. Stała spokojnie. Podrapała się po nodze głową i otrzepała ochlapując mnie kropelkami wody. Zdjęłam z niej wodę ściągaczką. Chwyciłam za uwiąż i wszyłyśmy razem na spacer. Krok był powolny. Szłyśmy tam gdzie świeciło słońce, żeby klaczka wyszła. Nie chciałam jej wrzucać do boksu aż takiej mokrej. Zatrzymałyśmy się a ona skubała sobie spokojnie trawy. Spojrzałam na zegarek, zeszła na nieco więcej niż godzina. Po kilkunastu minutach ogrzewania się wróciłyśmy do stajni. Wpuściłam ją do boksu i dała marchewkę. Zarżała zadowolona i obróciła się w boksie kilka razy po czym położyła się i wytarzała w sianie. Zaśmiała się, normalka. Była cała w słomie, ale zaraz się otrzepała i większość słomy zniknęła. Włożyłam sprzęt do siodlarni i udałam się do domu.

by Mrs. Captain Slow


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:44, 21 Lut 2011    Temat postu:

Dzisiejszego popołudnia miałam pojechać w teren na Sonador, ślicznej kasztanowatej klaczy Misiaczka. Zerknęłam w obawie na chmury gromadzące się nad moją głową...Cóż, nie wyglądały zbyt przyjaźnie. Do tego wszystkiego brakuje jeszcze deszczu! Weszłam do stajni Deandrei i zaczęłam poszukiwania Misiaczki. Tak jak myślałam, znalazłam ją pod boksem swojej klaczy. Przywitałam ją i dowiedziałam się conieco o kasztanowatej śliczności. Gdy dziewczyna skończyła mi tłumaczyć, czego klacz nie toleruje odwróciła się i zniknęła w ciemnościach siodlarni Wink. Oparłam się o drzwiczki boksu i przyjżałam klaczy. Gdy kasztanka zauważyła, że ma towarzystwo śmiało podeszła do mnie.
-Hej- uśmiechnęłam się, wyciągając w jej stronę rękę. Sońka trąciła ją chrapami, wciągając mój zapach. Zmierzwiłam pieszczotliwie jej grzywkę i złapałam za zasuwkę. Jak zwykle, posiłowałam się z nią chwilę, jednak po chwili zwycięsko wsunęłam się do jej boksu z uwiązem w łapce. Przejechałam dłonią po szyjce, dopięłam do kantara linkę i wyszłam z nią na koniowiąz. Na szczęście, nie padało. Z kuferka wyciągnęłam zgrzebło i sprawnie zaczęłam rozczesywać zaklejki na jej sierści. Po 10 minutach mordęgi z zaklejoną sierścią wzięłam do ręki włosiankę i ztarłam z niej wszelki kurz oraz inne nieczystości. Rozczesałam rudą grzwkę i wyczyściłam kopyta. Cały sprzęt do czyszczenia wrzuciłam spowrotem do kufra i zabrałam się za siodłanie. Zsunęłam kantar na szyję, ogłowiłam ją i pozapinałam wszelkie paski. Na grzbiet zarzuciłam siodło z czaprakiem oraz podkładką. Na nóżki ochraniacze i byłyśmy gotowe. Dopięłam kask, wciągnęłam ręce rękawiczki zaś do cholewki czapsa włożyłam bat. Uśmiechnęłam się i przejechałam po boku pyszczka Sonki, zdjęłam kantarek i wyprowadziłam na podjazd. Stopa w strzemię, wybiłam się kilkakrotnie lecz wreszcie usiadłam w siodło. Ugh, nie ma to jak być niskim. Podpięłam popręg, wyregulowałam strzemiona, zerbałam wodze na kontakt. Łydka, wypchnięcie z krzyża i do lasu Wink Klacz szła aktywnym stępem, rozglądając się na boki. Wjechałyśmy pod górkę, wąską ścieżką. Po 10 minutach stępa, odziwo, byłyśmy już w lesie. Zrobiło się nieco chłodniej, roślinność w lesie po ostatnich deszczach odżyła, było ślicznie, zielono. Sonador tylko patrzała, aby złapać w pysior gałązkę. Skręciłyśmy w lewo, w górę. Zrobiłam półsiad i przyłożyłam łydki do boków klaczy. Bez najmniejszego problemu wjechałyśmy na owy pagórek i pomoce do zakłusowania. I tu zaczęły się schody...Klacz uniosła łeb wysoko, wyrzuciła zadnie nogi w tył i zagalopowała.
-Ej! Nie, tak nie wolno- mruknęłam, siadając w siodło. Zablokowałam kolanami jej łopatki, by ruda nie mogła biegnąć szybciej, zaczęłam bawić się łydkami i wodzami by odpuściła w pyszczku. Ponowne zakłusowanie, tym razem pilnowałam ją znacznie bardziej. Złośnica stuliła uszy, przegryzła wędzidło i ruszyła energicznym, aż za bardzo, kłusem. Przez 15 minut starałam się ją uspokoić. Mówiłam do niej, bawiłam się rękami aż w końcu odpuściła łebek. Nad tępem nadal pracowałyśmy, kasztanka tylko czekała na chwilę mojej nieuwagi, aż będzie mogła wyrwać dzikim galopem. W okolicy było sporo stromych podjazdów oraz zjazdów. Klacz bez problemu dawała sobie z nimi radę. Skręciłyśmy, skłusowałyśmy z zjazdu i pojawiła się całkiem okazała dróżka na galop. Siadłam w siodło, dałam jej lekki sygnał do zagalopowania. Klaczka napaliła się, ruszyła szybkim, wyścigowym galopem. Siadłam w siodło, by trochę ją przychamować. Przytrzymać, odpuścić...Gdy tępo było w miarę znośne siadłam w półsiad i pogalopowałyśmy sobie naprzód. Gdy podłoże zaczęło się pogarszać zatrzymałam ją do kłusa. Sońka niechętnie przeszła do wolniejszego chodu, strzelając z ogona nerwowo i poparskując. Podłoże było o wiele bardziej zróżnicowane, więc nie chcąc naderwać ścięgna itp. Wjechałyśmy w większe chaszcze, więc klacz korzystając z okazji skupnęła sobie trochę zielenizny. Wyjechałyśmy na krótki odcinek polanki i znów zagalopowałyśmy. Teraz było to o wiele bardziej przyjemniejsze, ponieważ ruda nie rwała do przodu niczym opentana. Była spokojna i zaciekawiona. Galopem wróciłyśmy do lasu, na prostej ścieżce zrobiłyśmy kilka dodać. Spodobało jej się to, bryknęła soczyście i poparskiwała. Wywaliło mnie z siodła, jednak po chwili znów siedziałam w półsiadzie. Gdy w oddali pojawiła nam się zwalona kłoda, troszkę pod górkę uśmiechnęłam się szeroko. Czyli zaczynamy rajdową przygodę. Nakierowałam ją na ową niespodziankę, wjechałyśmy pod górkę. Klacz odbiła się mocno i wyladowała miękko. Pochwaliłam ją i przeszłam do kłusa. Powoli zaczęłyśmy wracać do stajni. Napotkałyśmy jeszcze jedną niespodziankę, skarpę. Klacz zeskoczyła z niej niepewnie, a lądując uskoczyła w bok z kwikiem.
-No co jest, mała? Co Cię przestraszyło?- zapytałam głaszcząc ją po spoconej szyjce. Zauważyłam, że przez drzewa prześwituje strumyczek. Skręciłyśmy i poprosiłam o wstępowanie do niej. Klacz posłuchała mnie i weszła wysoko unosząc nóżki. Przyłożyłam łydki, siadłam w siodło i zakłusowanie. Zaśmiałam się, widząc w jaki śmieszny sposób rudzielec "skacze" po wodzie. Po 5 minutach zatrzymałam ją do stępa i powoli zaczęłyśmy zbliżać się do Deandrei. Gdy oddech jej się uspokoił, w oddali było widać budynki stadniny. Zjechałyśmy z górki, wąską ścieżką miałyśmy dostać się do stajni. Zaczęło padać i gdyby tego nie było zawiele- na pastwisku były ogiery. Klacz zaczęła się denerwować i bryknęła raz, tuląc uszy i kwicząc. Po chwili mordęgi byłyśmy już na miejscu. Dałam jej cukierka, poklepałam i zeszłam. Przy stajni czekała już Misiaczek.
by Chocky


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:45, 21 Lut 2011    Temat postu:

Gdy weszłam do stajni od razu skierowałam się w stronę boksu Soni. Klacz stała spokojnie i przeżuwała słomę. Przywitałam się z nią i poszłam po jej sprzęt. Gdy wróciłam mała stała z główką wystawioną poza boks. Pogłaskałam ją, wzięłam szczotki, weszłam do boksu i zaczęłam ją czyścić. Była okropnie brudna, z jednej i z drugiej strony miała błotną panierkę. W 20 min się z tym brudem uporałam, wzięłam się za siodłanie. Gdy klacz była już gotowa sięgnęłam po kask, złapałam za wodzę i wyszłyśmy przed stajnię gdzie się na nią wdrapałam, podciągnęłam jeszcze popręg i ruszyłyśmy na rozgrzewkę do lasu. Najpierw z 10 min stępa potem kłusik. Klacz szła żwawo, energicznie do przodu. Wszystko dookoła ją interesowało, ale cóż się dziwić dawno nie była w terenie. Po 15 min luźnego kłusika ruszyłyśmy lekkim galopem, na początku Sonia trochę się wyrywała, caplowała itp jednak po chwila ją uspokoiłam i ładnie galopowała. Chwilka stępa, po czym ponownie nabrałam wodzę i zagalopowałyśmy. Najpierw równym tempem, chodź nieco szybszym niż pierwszy galop, później jeszcze mocniej dodałam, po chwili ponownie skróciłam i znowu dodanie. Przez chwilę ćwiczyłyśmy właśnie takie skrócenia i dodania w galopie. Po tym ćwiczeniu przeszłam do stępa i na luźnych wodzach skierowałyśmy się w stronę toru. Doszłyśmy na niego w ciągu 10 min, Sonia trochę odetchnęła ale też ostygła więc najpierw ruszyłam kłusem, chwilę kłusa, następnie trochę galopu. Gdy była już rozgrzana i gotowa do startu poszłyśmy do bramki. Postanowiłam, że dzisiaj pobiegniemy na 1200m. Gdy bramka się otworzyła klacz wystrzeliła jak z procy, aż mnie lekko zachwiało. Szła jak burza, przy drugim zakręcie lekko zwolniła, myślałam, że się zmęczyła ale ta na ostatniej prostej znowu dostała jakiegoś niewidzialnego kopa w zad i ruszyła! W efekcie końcowym w tempie światła dotarłyśmy na metę, poklepałam klacz chwilę rozkłusowałam, potem z 20 min stępa znowu do lasu i do stajni. Rozsiodłałam ją, na myjce wykąpałam, zaprowadziłam do boksu, posprzątałam sprzęt, dałam marchewkę i poszłam zająć się małym Sugarem, a następnie Fangiem.

Rysunek z treningu:


by Misiaczek


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:45, 21 Lut 2011    Temat postu:

Dzisiaj postanowiłam zrobić trening przygotowawczy do wyścigu u Gniadoszki. Przyjechałam do stajni, przywitałam się ze wszystkimi, skierowałam się do siodlarni po sprzęt Soni, a następnie poszłam w kierunku jej boksu. Przywitałam się z folblutką, po czym weszłam do jej boksu i zaczęłam ją czyścić, gdy była juz czysta wzięłam się za jej siodłanie. Klaczka była gotowa do treningu, więc wyszłyśmy przed stajni, poprosiłam Dei, żeby mnie na nią wrzuciła. Gdy dojechałyśmy do toru Sonia była już rostępowana, ruszyłyśmy kłusem do okoła toru w jedna i drugą stronę. Jest do dość długi dystans, więc po jego pokonaniu dałam rudej odsapnąć. Po chliwi stępa, ponownie ruszyłyśmy kłusem, robiąc jakieś volty, następnie wjechałyśmy na start. Zatrzymałam Sonie i dałam sygnał do starnu. Klacz wystrzeliła jak z procy, pędząc ile sił w nogach. Gdy dobiegłyśmy do zakrętu Sonia zwolniła, jeszcze nie potrafi pokonywać zakrętów z zawrotną prędkością. Jednak gdy wyszłyśmy z zakrętu ponownie ruszyła jak by ktoś ją wystrzelił z procy ! Klacz biegła ładnie równym tempem, gdy byłyśmy na ostatniej prostej, posłałam Sonie jeszcze szybszym galopem do mety, biegła szybko! Dotarłyśmy na metę naprawde szybko. Zwolniłam klacz do wolniejszego galopu, a następnie do kłusa. Poklepałam ją po szyi bo naprawdę sie spisała. Na rostępowanie poszłyśmy do lasu. Po 20 minutach wróciłyśmy, rozsiodłałam klacz, wzięłam na myjkę i zaprowadziłam do boksu. Wrzuciłam jej smakołyki do żłobu i poszłam odnieść sprzęt konia. Po dzisiejszym treningu zauważyłam, że Sonia jest w lepszej kondycji i jest bardziej wytrzymalsza, musimy jeszcze tylko popracować nad pokonywaniem zakrętów w szybszym tempie i będzie idealnie. Chociaż i tak już jest o wiele lepiej z tymi zakrętami niż było na początku.

by Misiaczek


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evov




Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 23:51, 23 Lut 2011    Temat postu:

Jak mnie tu dawno nie było! Tak, wiem, że zawsze tak mówię, kiedy powracam do aktywności, jednak teraz jest trochę inaczej. Zawsze pracowałam dlatego, że bałam sie mieć własnego konia. Teraz przychodzę po to, żeby pomóc kogoś wyprowadzić w świat. Z resztą, kto z pracujących tu ludzi nie ma takiego celu?
Kiedy zajechałam do stajni zostałam przywitana zdziwionym spojrzeniem Nojki. Kurczę, przecież mieszkam u niej, a ta zrobiła minę jakby mnie sto lat nie widziała!
Dostałam rozpiskę. No cóż, tym razem nie trafił mi się koń trudny do opanowania i zrzucający jeźdźca co pięć minut. Cud miód i orzeszki.
Weszłam do stajni klaczy. Tutaj to w ogóle chyba od wielu lat nie postawiłam mojej czcigodnej stopy. Zwykle zajmowałam sie narwanymi ogierami usiłującymi pokazać swoją wyższość nad resztą świata. Dzisiaj zatrzymałam się dla odmiany, przy boksie pięknej kasztanki z tabliczką "Sonador". Oparłam się o bramkę i zacmokałam wesoło. Po chwili pokazał się rudawy łeb domagający się pieszczot. Na początku się zdziwiłam, jednak potem roześmiałam się i pogłaskałam klacz po chrapach. Tradycyjnie się przedstawiłam i uznałam, że trzeba konisko trochę przepędzić, chociaż z tego co słyszałam, ruch miała cały czas zapewniony.
Wzięłam jej szczotki wiszące w siateczce przy boksie. Weszłam do środka. Nie spotkałam się z żadnym sprzeciwem więc uśmiechnęłam się tylko szeroko i zaczęłam czyszczenie. Trochę się wierciła, ale nawet tego nie zauważyłam. Przy czyszczeniu kopyt wyrwała mi prawą, przednią nogę, ale to tak, jakbym po prostu wzięła ją z zaskoczenia. Po chwili bez zbędnych przepychanek pokazała mi swoje kopyto od spodu i pozwoliła se je wyczyścić.
Zabrałam sie za siodłanie. Zero problemu. Pozwoliła wszystko dokładnie pozapinać, normalnie przyjęła wędziło, mogłam w spokoju zapiąć popręg...marzenie mieć takiego konia!
- No to kochana, dzisiaj pojedziemy w teren - powiedziałam ochoczo wyprowadzając ją przed staję. Śnieg jeszcze leży, mróz szczypie i jakoś wyjątko, chyba pierwszy raz w moim krótkim życiu, nie miałam wogóle ochoty na bieganie. Może mi się przejadło?
Sprawnie wskoczyłam jej na grzbiet i zaczęłam ustawiać ostrożnie strzemiona. Przez tą cholerną temperaturę zabrało mi to chyba pięć razy więcej czasu niż normalnie. Do tego musiałam jeszcze uważać, żeby znając moje szczeście, nie urwać żadnych pasków ani sprzączek. Po chwili byłam gotowa do drogi.
Dałam mocną i wyraźną łydkę - przyzwyczajenie głupie.
Poszłyśmy stępem w kierunku szerokiej drogi prowadzącej do lasu. Nie miałam zamiaru dzisiaj wariować. Conajwyżej jakiś kłus. Ale galopowi mówimy stanowczo nie - moje gardło nie wytrzymałoby tego.
Tak wiec wlokłyśmy się jak te krowy na pastwisku w stępie. W między czasie robiłam młynki, rozciągałam się i machałam nogami wyciągniętymi ze strzemion. Dosłowne opierdalanie się.
Po jakiś 15 minutach wjechałyśmy do lasu gdzie mogłam dać sygnał do kłusa. Przyjemnie mi się nawet tak jechało. Potem kilka wolt, tam gdzie znalazłam trochę więcej miejsca. Ładnie skręcała i była cierpliwa. Potem przejścia kłus - stęp i na odwrót. Łatwiej było z kłusa przejś do stępa....
Byłyśmy w trasie jakąś godzinę. Dłużej się nie dało bo zgonił nas mróz Very Happy
Ale obiecałam,że kiedyś zabiorę Sonador na trening, a kto wie, może przejmę nad nią opiekę? Życie pokażę Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evov




Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:33, 01 Mar 2011    Temat postu:

Wyszłam z siodlarni obładowana od stóp do głów. Na ramieniu przewieszone miałam ogłowie, siodło trzymałam w rękach, w zęby złapałam palcat. Wodze gdzieś tam ciągnęły się za mną, na nagarstku drugiej ręki powiesiłam siateczkę ze szczotkami, niedopity toczek opadał mi na oczy ograniczając pole widzenia do tego poruszanie się w zaciasnych butach nie należało do najprzyjemniejszych. Lekko się kiwając i rozpaczliwie walcząc o zachowanie równowagi, doszłam do stanowiska gdzie pozbyłam się wszystkich bambetli. Do ręki wzięłam jedynie uwiąz i pognałam do boksu kasztanki.

Kiedy mnie zobaczyła zarżała wesoło i rzuciła łbem. Uśmiechnęłam się na jej widok i pogłaskałam ją po chrapkach. Dzisiaj miałam zamiar z nią trochę poskakać. Zanim poszłam do sprzęt podałam kochanej Ani karteczkę ze schematem czegoś co miało posłużyć nam jako parkur i poprosiłam ją żeby ustawiła przeszkody mniej więcej tak jak na tym rysunku. Miały to być bardziej ćwiczenia niż jakiś niewiadomo jak ważny i ciężki trening. Po prostu, zanim zacznę na niej biegać postanowiłam, że sprawdzę ją we wszystkich dyscyplinach.

Otworzyłam bramkę boksu i dopiełam uwiąz do kantara. Pogłaskałam klacz po szyi i wyprowadziłam ją z boksu. Po drodze na myjkę usiłowała skubać mnie w bluzę, ale zawsze zdążyłam się w porę obrócić i skarcić ją wzrokiem. Może głodna była?
Jak zawsze pozwoliła się przypiąć do ściany (jak to głupio brzmi XD). Podczas czyszczenia stała grzecznie i nie wierciła się, więc w spokoju mogłam ją wytrzepać z kurzu (haha, jak dywan na trzepaku XD), rozczesać grzywę, sprawdzić kopyta oraz dokładnie założyć treningowe ochraniacze. Przy zapinaniu popręgu nie trochę się cofnęła i spojrzała na mnie jakbym co najmniej operowała przy jej brzuchu trzymając nóż w ręce. Ale w końcu skończyłam głupie, nieodzowne czyszczenie i siodłanie. Wcisnęłam sobie na łeb toczek, tak żeby nikt się nie czepiał, bo w końcu lubię spadać w najmniej oczekiwanych momentach i zwykle wyglądają te upadki groźnie, wiec dostałam nakaz jeżdżenia w tym czymś na łepetynie. Dopięłam porządnie paski, złapałam wodze i podreptałam z kasztanką w stronę hali.

Na miejscu wszysko było już poustawiane. Kilka niskich stacjonat, dwie kopertki i może ze dwa szeregi stacjonatek różnej długości. Do tego po obwodzie można było się spotkać z normalnie ustawionymi drągami oraz z drągami ustawionymi po kole. To będzie nam potrzebne do rozgrzewki.
Ustawiłam sobie strzemiono jakbym była niewiadomo jaką księżniczką w niewiadomo jak długiej suknii i spokojnie wdrapałam się na grzbiet Sonador. Kiedy już sobie wszystko poustawiałam tak jak należy dałam lekką łydkę i ruszyłyśmy powolnym stępem po obwodzie, żeby się rozgrzać.
Podczas kręcenia trzech kółek omijałam drągi i ćwiczyłam skręty jadąc wężykiem i robiąc co jakiś czas wolty i koła. Po tych kilku minutach przeszłyśmy do kłusa. Sońka ładnie zareagowała na sygnał i pomiędzy chodami może zrobiła ze trzy kroki przejściowe. Jechałam w kłusie ćwiczebnym, bo mam za leniwe dupsko, żeby je z siodła niepotrzebnie podnosić. Znowu przerobiłyśmy stały punkt programu jakim są wolty, koła i wężyk, ale do tego najechałyśmy też na drągi. Pierwszy szereg poszedł łatwo, jakby to było zupełnie normalne na każdej jeździe. Mi się nawet półsiad udał! A przynajmniej tak mi się wydaje…Potem przyszedł czas na te na kole. I tu się zaczęły schody, a raczej zrzutki i problemy ze skręcaniem. Oczywiście kilka razy wyrzuciło nas z tego koła, bo albo ja się zagapiłam i zapomniałam dać sygnału, albo Sonador strzelała focha i szła prosto zamiast skręcać.
Po jakiś piętnastu minutach pogoniłam ją do galopu. Musiałam jednak uważać, żeby nie zaczęła mi się wyrywać, gdyż to nie tor tylko hala i kto wie na której bandzie byśmy wylądowały.

Tor zaczynał się od stacjonaty. Zrobiłyśmy ładny najazd, klacz wybiła się poprawnie i bez problemu pozostawiłyśmy za sobą pierwszą przeszkodę. Teraz ostry skręt w prawo i koperta. Prze moment obawiałam się czy kasztanka mi się nie wyłamie, jednak po chwili zachwiania odbiła się od ziemi. Jednak zahaczyła nogą o belkę, która jakimś cudem nie raczyła upaść na piasek. Poklepałam Sonador po szyi i przejechałam przy ścianie. Znowu skręt i najazd na szereg składający się z trzech takich samych stacjonat. Pierwsza została pokonana bez problemu. Jednak przy drugiej zabrakło nam czasu na porządne wybicie i zaliczyłyśmy zrzutkę. Jednak co się będziemy tym przejmować XD Jedziemy dalej. Miałyśmy do pokonania jeszcze dwie koperty. Wszystko poszło gładko, oprócz tego, że przy ostatniej przeszkodzie oczywiście musiała mi wypaść noga ze strzemienia i zleciałam z grzbietu Sonador w locie. Ja to mam szczescie. Podniosłam się, otrzepałam, złapałam szalejącą po hali klacz i znowu jej dosiadłam. Anka poustawiała znowu przeszkody i przejechałyśmy jeszcze raz cały przejazd. Tym razem zaliczyłyśmy kolejną zrzutkę w szeregu. Nie miałam jednak siły na ciągłe powtarzanie dzisiaj dzisiaj uznałam, że nad szeregami będziemy pracować kiedy indziej.

Rozstępowałam zmęczoną klacz. Byłam z niej zadowolona. W zasadzie mało ze sobą pracowałyśmy, ale już wiedziałam, że razem możemy wiele Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Stajnia Centralna Strona Główna -> Stare treningi, odwiedziny Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin