Forum Stajnia Centralna Strona Główna Stajnia Centralna
Stajnia Centralna - główna stajnia Rysuala
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Wezuwiusz II - Treningi

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Stajnia Centralna Strona Główna -> Stare treningi, odwiedziny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Roselle
Większy wolontariusz



Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 243
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:24, 25 Sie 2009    Temat postu: Wezuwiusz II - Treningi

Tu trenujecie z koniem

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Roselle
Większy wolontariusz



Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 243
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:24, 25 Sie 2009    Temat postu:

W wieku 7 lat Wezuwiusz został wysłany przez MissK w dwuletni trening do sławnego ośrodka znajdującego się w Niemczech. Rysualka nie miała dla niego wystarczająco dużo czasu, a nie chciała, aby się marnował. Ogier chodził wtedy skoki kl. P oraz ujeżdżenie kl. L, z powodzeniem startował także w WKKW kl. L. Po powrocie wiele się zmieniło... Jednak, zacznijmy od początku.

Przez pierwsze miesiące z Wezuwiuszem w zakładzie mieli istne piekło. Ogier nie potrafił się za klimatyzować, był narowisty i pracę z nim zaczynali praktycznie od samego początku.
Po 3 pierwszych miesiącach udało im się wystartować na Wezuwiuszu w konkursie skoków o wysokości 110 cm. "Diabeł", bo tak go nazywali w zakładzie, wygrał. Stwierdzono, że trzeba z nim piąć się coraz wyżej.
Wezuwiusza na parkurach nie było widać przez jakieś pół roku. Trenowali ciężko, aczkolwiek z umiarem, dając mu co jakiś czas tydzień odpoczynku. W między czasie pojechali na nim parę razy skoki kl. N i ujeżdżenie kl. L oraz P. Jednak Wezuwiusz miał zadatki na więcej... Chciał więcej.
Po pierwszym roku treningu Wezuwiusz złapał kontuzję. Był wykluczony całkowicie ze sportu na miesiąc. Potem, zaczynając pracę nie było już tak kolorowo. Znowu kilka razy konkursy 110 cm, raz czy dwa 120 cm i ujeżdżenie. I znowu 3 ostatnie miesiące treningu jakie pozostały. Tydzień przed tym, jak miałam przyjechać odebrać Wezuwiusza pojechał swoje pierwsze C. Wygrał...

Dzień był słoneczny. Jechałam już kilka dobrych godzin, byłam zmęczona. Mój samochód ciągnął trailer na 2 konie. Ziewnęłam i przetarłam sobie oczy. Kiedy je otworzyłam, na horyzoncie pojawiła się brama z szyldem, nieznajomym, aczkolwiek wiedziałam, że to już tu. Miałam po 3 latach zobaczyć swojego dwa konie - Wezuwiusza i Flaminga. Dodałam gazu...
Kiedy wysiadłam z auta i przywitałam się z kierownikiem, od razu poleciałam do wskazanych boksów. Zatrzymałam się i stanęłam jak wryta. To niemożliwe... Przed moimi oczami stały dwa, wysportowane konie, o cudownym sylwetkach, błyszczącej się w słońcu sierści i tych samych wdzięcznych pyskach, jakie pamiętałam zawsze.
Kiedy nacieszyłam się tą dwójką, zapakowałam je z pomocą stajennych do przyczepy. Podziękowałam trenerom, dostałam od nich kilka wskazówek i... ruszyliśmy do domu!

Do Star Horses dotarliśmy po godzinie 22.00. Ziewając (znowu!) wysiadłam z auta. Zaczęłam tłuc się razem z Wezem i Flamingiem do boksów, ale na szczęście przyszła Noj i nam pomogła. Byliśmy w domu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Roselle dnia Wto 19:24, 25 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Roselle
Większy wolontariusz



Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 243
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:25, 25 Sie 2009    Temat postu:

Trening skokowy kl. L
Wez jest u mnie od niedawna, ale zdążyliśmy się już bliżej poznać i myślę, że dobrze się dogadamy w skokach.

Weszłam do stajni około godziny 9:00. Zamierzałam wziąć Wezyka na drobną powtórkę ze skoków. Jednak niestety nie zastałam koni w stajni, Marcepan zdążyła rano je wypuścić jak wychodziła do pracy. Wzięłam kantar i trochę smakołyków i polazłam przez błoto na padoki. Konie były na szczęście dość blisko i kiedy mnie zobaczyły podeszły pod ogrodzenie. Ze zdziwieniem przyglądałam się jak z drugiej częsci pastwiska przyglądają się ze złością Holender i Wezyk. Ich niestety musiałam zabrać na drugie pastwisko, bo są niewykastrowani. Jakoś to przeżyli, w każdym razie tak jest lepiej, bo najpierw Flaming może zżyć się z moją rodzinką. Podeszłam raźnym krokiem do drugiego pastwiska i przywitałam się ze złośnikami, którym oburzenie minęło, kiedy dostali po marchewce. Zręcznie odsunełam Holendra i nałożyłam Wezowi kantar. Posiadam już umiejętność zakładania z biegu wysokim koniom kantar, i całe szczęście. Otworzyłam bramkę jednocześnie odpychając delikatnie Holendra. Żal mi go było, ale przecież nie wpuszczę go na pastwisko z wałachami, klaczą i źrebakiem...
Wezyk został uwiązany przed stajnią, a ja pobiegłam po sprzęt. Śpieszyłam się, bo zależało mi na jak najdłuższym treningu. Był niestety cały uwalony śliną, nie wiem co oni z Holendrem robili na pastwisku . Musiałam spędzić dłuższą chwilę na czyszczeniu go. Wez był całkiem cierpliwy, ale nie przepada za oglądaniem pyska,. Mimo wszystko musiałam go całego wyczyścić i skończyło się na drobnym podgryzieniu mi palca, za co koń został surowo złajany. Siodłanie przebiegło raczej bez przeszkód. Wsiadłam na niego z ławeczki, bo jednak jest dość wysoki, choć niewiele wyższy od Moonlight. TYLKO 5 cm.
Pojechaliśmy na halę energicznie. Juz wcześniej przygotowałam mały placyk przeszkód i kawaletek. Na początku porobiłam trochę wolt i ósemek w stępie, następnie zmieniłam kierunek. Wez był spokojny i opanowany, ale nie był tak czuły na pomoce jak moja Moonlight i musiałam trochę się z nim poszarpać i dać mu parę mocnych łydek, zanim zaczaił, że oczekuję od niego dużo. Jednak nie chciałam go od razu zniechęcać do treningu i wydawałam mu mocniejsze komendy. Potem zakłusowalismy. Jego kłus był energiczny i szybko szliśmy do przodu. Parę razy zmieniłam kierunek. Potem najechaliśmy na kawaletkę. Wezyk się trochę zdziwił i z zawahaniem przez nią przeszedł. Poklepałam go po szyi, żeby go zachęcić. Zrobiliśmy jeszcze jedną woltę wokół jednej z przeszkód i przeszłam do stępa. Kon nie był zgrzany, wręcz przeciwnie. Był jeszcze pełen energii, co pewnie wynikało z tego, że jest koniem crossowym. Po dwóch okrążeniach stępa ponownie dałam znak Wezykowi, zeby zakłusował. Na kolejnym okrążeniu zagalopowałam. Szedł bardzo energicznie, więc na początku trochę go skróciłam, i szedł dość dobrze, ale potem dałam mu znak na przyśpieszenie, co przyjął z dużym entuzjazmem, brykając. Uspokoiłam go i znowu trochę zebrałam. Najechałam na kawaletkę, którą przeskoczył bez problemu. Następnie przygotowany był mini szereg z kawaletek, potem koperta (niewysoka, ok. 30 cm). Na kawaletkach poszło mu bardzo dobrze, nie robił sobie nic z koperty i zahaczył nogą o drąg, ale nie zrzucił go. Zrobiłam małą woltę i zmianę kierunku. Wezyk skręcał bardzo ładniej, nawet zbytnio nie zwalniał. Chętnie skakał, nie miał oporów przed tą czynnością. Potem była stacjonatka 60 cm. Z mocnym wybiciem skoczył, wylądował bardzo elegancko. Mam przeczucie, ze skacze z dużym zapasem i postanowiła powtórzyć skok zerkając kątem oka na lustro. Potem był zaplanowany okser 80 cm, ale Wezowi coś się odwidziało i się zbuntował. Skarciłam go i najechałam ponownie. Trzymałam go mocno wodzami i szturchnęłam łydkami, więc skoczył, i to bardzo ładnie, z zapasikiem. Potem zaczynała się trochę wyższa partia przeszkód, którą pokonał bez większych oporów. (Jego rekord podczas tego treningu to 110 cm!). Dokładnie rozstępowałam Weza i odprowadziłam go do stajni wcześniej rozsiodłując go. Spędziłam konie z pastwiska i wróciłam do domu Smile

by MissK


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Roselle dnia Wto 19:25, 25 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Roselle
Większy wolontariusz



Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 243
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:26, 25 Sie 2009    Temat postu:

Dzisiaj zaplanowałam pierwszą lonżę Wezuwiusza z siodłem. Przyjmuje już wędzidło, chodzi na nim na lonży, daje nogi. Pracujemy, pracujemy i z dnia na dzień jest lepiej. Wzięłam z siodlarni ogłowie, czaprak, siodło, lonżę i bat, a następnie skierowałam się ku padokowi, na którym stał cały zabłocony Wezu. Zaczynał padać deszcz, a on się oczywiście wytarzał. Wyjęłam z kieszeni cukierka i zacmokałam stając przy ogrodzeniu. Mały idiota podniósł głowę i spojrzał się na mnie, a następnie odwrócił zadem w drugą stronę i pomaszerował na drugi koniec padoku.
- Prosiak, nie koń! - mruknęłam pod nosem przełażąc przez ogrodzenie pastwiska. Kiedy mnie i Wezuwiusza dzieliło tylko jakieś 2 metry, ten zobaczył mnie i pokłusował w przeciwną stronę. Gdybym była w kreskówce właśnie z uszu leciałaby mi para, a w oczach pojawił się ogień. Jeszcze raz podeszłam do Wezuwiusza z wciągniętą przed siebie ręką, na której leżał cukierek. Ogierek wciągnął go szybko i już chciał uciekać, ale ku jego szczęściu (i mojemu też) zdążyłam go złapać za kantar. Naburmuszonego Wezuwiusza zaprowadziłam przed boks i tam przywiązałam go na lince.

Zaczęłam najpierw od próby odbłocenia jego brązowej sierści, lecz nie było to łatwe. To było niezmiernie trudne, zważając na to, iż Wezu cały czas się wiercił i obracał. W końcu, gdy całe błoto z ogiera przeniosło się na moje szczotki, zabrałam się za czyszczenie kopyt. To nam idzie bardzo sprawnie, Wezuwiusz posłusznie podaje wszystkie cztery, chociaż jedną rzecz wykonuje bez uprzykrzania się. Po wyczyszczeniu kopyt zdjęłam mu kantar z głowy, którą ogier automatycznie zadarł do góry. Wyjęłam z kieszeni cukierka, a kochany przekupny konik zniżył głowę tak, że zdążyłam ją złapać i, gdy on brał cukierka włożyć mu wędzidło do pyszczka. Poklepałam go po szyi i przełożyłam kantar prze głowę. Nałożyłam mu na grzbiet czaprak, a w zasadzie cienki potnik. Następnie sięgnęłam po siodło, bez strzemion, tylko z popręgiem. Dałam je Wezuwiuszowi obwąchać, potycać nosem, popatrzeć na nie. Następnie pogłaskałam go po grzbiecie i delikatnie ręką nacisnęłam na miejsce gdzie siodło będzie leżeć - zero reakcji. Powoli położyłam na ogierze siodło, a on zrobił płochliwy krok do przodu.
- Hola, Wezu! Uspokój się... - powiedziałam cichym i delikatnym głosem, aby uspokoić konia. Pogłaskałam go po szyi i sięgnęłam po popręg. Zapięłam go delikatnie, tak, że ogier prawie go nie wyczuwał. Poklepałam go i przypięłam lonżę do wędzidła. Zaczęło padać na dobre, dobrze, że tylko Wezuwiusz był wcześniej na pastwisku - chciałam, aby się wybiegał. Zważając na deszcz, poszliśmy stępem na krytą ujeżdżalnię.

Na miejscu poklepałam Wezuwiusza, podeszłam do jego boku z zamiarem podpięcia popręgu. Był spokojny, dał sobie maksymalnie umocować siodło. Pochwaliłam go, wręczając mu jego truskawkowego cukierka - jego ulubiony smak. Weszłam w środek koła i wydłużyłam lonżę, jednocześnie cmokając, a Wezyk ruszył stępem do przodu. Aby rozprostował kostki, chodził pięć kół na lewo, potem przepięcie lonży i pięć kół na prawo. Mam taką inną metodę lonżowania co do niego, bo jak chodzi tylko w kółko, to się robi niegrzeczny. Po rozstępowaniu ponownie zmieniłam kierunek lonżowania i podniosłam bat do góry, jednocześnie wydając komendę.
- Kłus! - powiedziałam zdecydowanym tonem do ogiera. Ten ruszył, pięknym lekkim kłusem. Zawsze byłam zakochana w ruchu Wezuwiuszowatych. Kłusował bite piętnaście kółek bez przerwy - aż tyle miał chęci do biegania. Następnie zatrzymałam go do stępa, zrobił jedno koło w stępia i zmieniłam kierunek lonżowania. Kolejne piętnaście kółek na prawą stronę. Samowolka dla Weza, nie regulowałam mu tempa, tylko po prostu dałam biegać. Do stępa, jedno okrążenie i zmiana kierunku. Galop! Ach, barany, bryki, barany, bryki - tak wyglądało pierwsze okrążenie galopu. Dałam mu się wybiegać do woli, a trwało to dość długo, nim sam, z własnej inicjatywy się zatrzymał. Zmiana kierunku i znów to samo w prawo, tyle, że już spokojniej. Dałam mu się wygalopować, a następnie wykłusować i występować. Pochwaliłam go głosem i poklepałam w drodze do stajni.

Na miejscu zdjęłam jego sprzęt, wręczyłam jeden smakołyk i rozczesałam grzywę wraz z ogonem, czego nie zrobiłam przed treningiem. Na chwilę wtuliłam się w jego futerko i nagle naszły mnie wspomnienia z Wezuwiuszem I... Wstawiłam Dwójkiego do boksu i sama poszłam na najdalsze pastwisko, gdzie leżał Wezu. Gdy byłam na miejscu, położyłam się na ziemi obok miejsca, gdzie spoczywał bohater... Łzy pociekły mi po policzkach.
by Carmabelle


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Roselle
Większy wolontariusz



Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 243
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:28, 25 Sie 2009    Temat postu:

Kiedy skończyłam ustawiać przeszkody, przyjrzałam się swojemu dziełu. Na placu był rozstawiony parkur klasy LL - wszystkie przeszkody miały równo po 80 centymetrów. Parkur miał 9 przeszkód: stacjonatę, oksera, murek, stacjonatę, triplebarre, szereg - stacjonata i okser, imitację rowu z wodą, oksera, stacjonatę. Pod ścianą postawiłam jeszcze kopertę na rozgrzewkę, miała jakieś 50, może 60 centymetrów. Po dokładnym sprawdzeniu trasy parkuru poszłam do stadniny, aby ściągnąć Wezuwiusza z pastwiska.

Zanim znalazłam się na pastwisku, poszłam po kantar, uwiąz i jakiś smakołyk, aby pomógł mi zwabić Wezuwiusza do siebie. Kiedy podeszłam do bramki pastwiska, ogier akurat skończył pić wodę. Na widok mojej wyciągniętej ręki, na której widniał cukierek, od razu do mnie podszedł, jednak - zanim wziął cukierka, parsknął, opluwając mnie resztkami wody z pyska.
- Wielkie dzięki, Wezu. - skwitowałam, gdy ten chrupał cukierka jabłkowego. Nałożyłam mu na głowę kantar, a potem przypięłam do niego uwiąz. Otworzyłam bramkę i wyprowadziłam z pastwiska Wezuwiusza. Drzwi od padoku pozostawiłam otwarte, ponieważ nie chciało mi się kręcić z młodym. Przy siodlarni, uwiązałam go przy stanowisku do siodłania. Sama poszłam po jego sprzęt. Wzięłam zielony czaprak wycięty, ochraniacze, siodło skokowe, ogłowie, wytok z napierśnikiem i kask na głowę dla siebie, który przyniosłam tu wcześniej z domu. Podeszłam do Wezuwiusza i położyłam cały sprzęt obok niego. Wróciłam się jeszcze raz do siodlarni po skrzynkę ze szczotkami i kosmetykami. Zaczęłam czyszczenie.
Najpierw wyczyściłam jego brązową sierść miękką szczotką. Był trochę zakurzony, ale oprócz tego, to nie był specjalnie brudny. Rozczesałam mu ogon palcami, aby nie wyrywać włosów, a potem grzebieniem jego grzywę, którą wczoraj równo przycięłam. Następnie, wyczyściłam mu wszystkie cztery kopyta. Szarpał się tylko trochę z prawą, tylną nogą, a tak to całe czyszczenie przeszło bez zarzutów - robimy postępy! Nasmarowałam mu kopyta smarem nawilżająco - nabłyszczającym i założyłam mu ochraniacze na nogi. Następnie, zabrałam się za wkładanie ogłowia - poszło bez problemów. Co, jak co - ale wędzidło przyjmuje bardzo dobrze. Do ogłowia doczepiłam wytok z napierśnikiem. Następnie, położyłam na grzbiecie Wezuwiusza czaprak, a następnie siodło. Pozapinałam najpierw wszystkie paski od czapraka, a potem od wytoku i napierśnika. Na koniec zapięłam popręg i Wezuwiusz był gotowy do pracy pod siodłem. Sama sięgnęłam po kask i nałożyłam go na głowę. Wspięłam się na barierkę i wdrapałam się na grzbiet mojego młodego rumaka. Dałam mu lekką łydkę i pojechaliśmy razem w kierunku parkuru.

Na miejscu dopięłam popręg i zaczęliśmy stępować dookoła parkuru. Pokazałam Wezuwiuszowi wszystkie - co do jednej przeszkody. Nie chciał podjechać do stacjonaty z płotkiem i falą, a także do rowu z imitacją wody, ale w końcu się przemógł. Trochę będę musiała się bardziej skupić na tych przeszkodach, skoro wyraża do nich aż taką niechęć. Ogier stępował sobie na luźnej wodzy, a ja w tym czasie trochę szlifowałam mój półsiad. Potem postępowałam sobie trochę także w półsiadzie, ale bez strzemion. A Wezuwiusz, cały czas, kluczył sobie między przeszkodami, każdej z nich przyglądając się z wielkim zainteresowaniem i uwagą. Kiedy moje nogi zaczęły odmawiać chęci do pracy, usiadłam i włożyłam nogi w strzemiona. Nabrałam wodze na kontakt i zatrzymałam Wezuwiusza do stój. Kiedy posłusznie się zatrzymał i stanął równo, poklepałam go i ruszyłam z powrotem do przodu. Wjechaliśmy na jedną woltę na lewo, dookoła strasznej stacjonaty, a potem na woltę w prawo dookoła rowu z imitacją wody. Wygięcia ma po tatusiu - sam, prawie idealnie wpisuje się w zakręt i bardzo łatwo jest mu ustawić głowę do środka. Poklepałam go i w narożniku ruszyliśmy kłusem.
Najpierw pokłusowaliśmy sobie dookoła, na lewo. Wezuwiusz ładnie zaczął się rozluźniać, a szedł bardzo ładnym, pośrednim tempem bez mojego działania wodzą czy siadem. Widać, że się młodych chłopak stara, zupełnie jak jego tata. Po rozkłusowaniu na lewo, zmieniłam kierunek na prawą stronę i zaliczyliśmy znowu parę kółek pośrednim kłusem. Widać i czuć było, z każdym okrążeniem w Wezuwiuszu rośnie ochota na przyśpieszenie tempa, ale delikatna pół parada go od tego skutecznie powstrzymywała. Teraz, zaczęliśmy jeździć po ósemce - co pół koła zmiana kierunku przez środek placu. Dodałam jeszcze do tego dodanie i skrócenie kłusa. Na jednej połowie dodany, na środku - pośredni i druga połowa rozpoczynana skróconym. Ogier bardzo ładnie odpowiadał na wszystkie moje sygnały związane z dodaniem, trochę był oporny w skracaniu, jak się już rozkręcił, ale dałam radę go opanować. Kiedy jechaliśmy w lewo i byliśmy w kłusie skróconym, usiadłam w siodło i jechałam w kłusie ćwiczebnym całe jedno okrążenie. Zmieniłam kierunek pół woltą i ponownie okrążyliśmy plac spokojnym, wolnym kłusem. Następnie, przeszłam do stępa, aby dać Wezuwiuszowi odsapnąć.
Po kilku minutach stępa na całkowicie luźnej wodzy, z powrotem nabrałam je na kontakt i wyjechaliśmy pod ścianę w lewą stronę. W pierwszym narożniku krótkiej ściany ruszyliśmy kłusem, a w kolejnym miało miejsce zagalopowanie.
- Hola, Wezu! - powiedziałam stanowczym, aczkolwiek delikatnym głosem, gdy gniady chciał się wyrwać przesadnym tempem przed siebie. Uregulowałam je chód i przegalopowaliśmy spokojnie jedno okrążenie. W narożniku, wjechałam na woltę w około oksera. Wezuwiusz ładnie wziął zakręt, ale musiałam pilnować jego uciekający na zewnątrz zad. Wjechaliśmy na środek, zatrzymałam go do kłusa i znów zagalopowałam - tyle, że tym razem na prawą stronę. Również przegalopowaliśmy całe okrążenie na tę stronę i zwieńczyłam je podwójną woltą, ponieważ młody podczas pierwszej szarpał głową i wyrywał się z zakrętu. Nie wiem co mu odbiło. W najbliższym narożniku, po wolcie, użyłam pół parady i zatrzymałam Wezuwiusza do kłusa, a po połowie okrążenia do stępa. Przed samymi skokami, należy mu się odpoczynek, więc dałam mu luźną wodzę.

Po około 6 minutach stępowania, z powrotem nabrałam wodze na kontakt. W narożniku za kłusowałam na lewą stronę i najechałam na niską kopertę. Do samej przeszkody dojechałam w pełnym siadzie, ale Wezuwiusz zapomniał o wskazówce ustawionej na kłus i wybił się przed nią. Ja wyleciałam mu na szyję, ale na szczęście szybko się pozbierałam. Najechałam jeszcze raz, tym razem anglezując i trzymając go mocniej na kontakcie. Teraz ładnie wskoczył w wskazówkę, a potem przeskoczył przez kopertę. Poklepałam go energicznie po szyi i najechałam z kłusa na kopertę jeszcze dwa razy. Oba skoki były ładne - pasowało nam, a Wezuwiusz nie wyrywał się do przodu. Postępowaliśmy jedno koło na prawo, a następnie znów ruszyłam kłusem, a potem galopem. Terasz naszym celem było skocznie przeszkody numer jeden z parkuru, stacjonaty - aby się rozgrzać przed skakaniem całości. Za pierwszym razem wybicie nastąpiło za szybko, ale młody nie zrzucił. Potem zaś poszedł blisko, ale już lepiej.
- No dobra, Wezu, koniec samowolki. - powiedziałam i wzięłam wodze na kontakt. Przy kolejnym najeździe wyraźnie to ja regulowałam tempo. Pasowało i skok był bardzo ładny, z odczuwalnym dla mnie zapasem (zrobiłam półsiad jakby to była przeszkoda 150 cm). Najechaliśmy jeszcze raz i już skok był całkowicie normalny. Przeszłam od razu do skakania dwójki, oksera. Do niego od początku ładnie mi się mierzyło i nie miałam żadnych problemów z Wezuwiuszem. Poklepałam ogiera po szyi i dałam mu odpocząć przed skakaniem całego parkuru. Stępowaliśmy głównie obok stacjonaty z płotkami i rowu z imitacją wody, aby jeszcze bardziej się oswoił. Wreszcie, przyszła pora na parkur. Na zawodach będzie konkurs dokładności, więc tu także pojedziemy jedynie na dokładność.
Zagalopowałam w narożniku i najechałam od razu na jedynkę, aby nie dać się rozkręcać Wezuwiuszowi. Jedynka poszła jak z płatka, owalny zakręt na dwójkę - tu podszedł bliżej niż się spodziewałam, ale skok sam w sobie był bardzo dobry. Najechaliśmy na murek, do którego nam pasowało, a Wezu myknął nad nim jakieś pół metra wyżej. I "straszna" stacjonata, nadszedł czas. Mocno pilnowałam Wezuwiusza łydkami i pchałam opornego siadem do przodu - zawahał się, ale skoczył. Poklepałam go po szyi. Skoczyliśmy następny w kolejności triplebarre, a potem szereg. W szeregu za wcześnie się wybił do stacjonaty, przez co zabrakło też trochę do oksera, ale obyło się na szczęście bez zrzutki. Nadszedł czas na przeszkodę, której obawiałam się najbardziej - i słusznie. Mimo tego, iż starałam się najbardziej jak mogłam, Wezu wyłamał. Sprzedałam mu bata w zad i najechałam jeszcze raz. Tym razem, on sam pruł do przodu jak wściekły i skoczył, ten mały rów. Poklepałam go po szyi znowu i skoczyliśmy ostatnie dwie przeszkody, stacjonatę i oksera. Na sam koniec jeszcze raz najechałam na rów, tym razem spokojniej i skok był jak najbardziej udany. Poklepałam Wezuwiusza po szyi i nagrodziłam głosem. Rozkłusowałam go, a potem występowałam na całkiem luźnej wodzy, sama wyjmując nogi ze strzemion.

Na stępowanie pojechaliśmy na rundkę po lesie. Zajęła nam ona nie całe 10 minut, więc szybko byliśmy w stajni z powrotem. Na miejscu zdjęłam całe oprzyrządowanie z mojego gniadego grubasa i włożyłam mu kantar. Poszliśmy na myjkę, gdzie schłodziłam mu nogi wodą, a następnie wyprowadziłam na pastwisko - aby się chłopak wytarzał porządnie (zrobił to zaraz po wejściu, jak ja go znam!). Sama poszła pastować i szykować sprzęt na zawody.
by Carmabelle


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Roselle dnia Wto 19:28, 25 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Roselle
Większy wolontariusz



Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 243
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:29, 25 Sie 2009    Temat postu:

Dopiero wczoraj wróciłam z dwu tygodniowych wczasów, a dopiero dziś wieczorem miałam czas na jazdę. Na pierwszy ogień poszedł Wezu, którego zdecydowałam się pojeździć około godziny 20.
Na padok przyszłam od razu z tranzelką. Tam mu ją założyłam i sprowadziłam do stajni, pod jego boks. Tam wyczyściłam jego kopyta i sierść, w miejscach gdzie będzie leżało siodło. Przełożyłam mu kantar przez głowę i poszłam po resztę sprzętu.
Wzięłam z siodlarni wycięty zielony czaprak i siodło skokowe. Kiedy przyszłam do Wezuwiusza, szybko go osiodłałam i byliśmy gotowi na nasz luźny trening. Wzięłam wodze w rękę i poprowadziłam ogiera w kierunku maneżu. Na miejscu była dopiero co wstawiona, nowa kłoda, przywieziona prosto z lasu, mała - bo mała - ale dzisiaj poskaczemy ją sobie na zmianę nogi. Weszłam na ogiera, opierając najpierw stopy na ogrodzeniu, a dopiero potem wkładając je w strzemiona. Dopięłam popręg i wydłużyłam puśliska o jedną dziurkę. Zaczęliśmy od stępowania na luźnej wodzy.

Stępowaliśmy tak dość długi czas. Miałam gdzieś wolty i inne ceregiele. Byłam nadal na tyle zmęczona, że nie chciało mi się nic i po kilku minutach stępa, zastanawiałam się co ja w ogóle robię dzisiaj na koniu. Zmieniałam tylko co chwilę kierunek pół woltami, aby choć trochę powyginać tego konia. Po jego chodzie w stępie, wyczułam, że gniady jest nieźle napakowany energią. Westchnęłam i stępowałam dalej, powoli nabierając wodze na kontakt. Podjechaliśmy z Wezuwiuszem do nowej kłody i dałam mu ją obwąchać. To znaczy, chciałam dać mu ją obwąchać, ale on jej praktycznie nie zauważył i prawie ją staranował.
- Kolejny niepraktyczny straszak. - mruknęłam sama do siebie i postępowałam dalej pod ścianę w lewo. Jedno okrążenie - pół wolta - i jechaliśmy już w prawą stronę. Takie bezmyślne ćwiczenie powtórzyliśmy kilka razy dla rozrywki i w końcu za kłusowałam Wezuwiuszem na lewą stronę.
Byłam przygotowana na zryw do przodu, ale jednak owy zryw się nie zdarzył. Pokłusowaliśmy zwykłym, równym tempem do przodu, bez żadnych rewelacji ze strony ogiera. Po zrobieniu jednego okrążenia wjechaliśmy na woltę, a potem na pół woltę w tym samym kierunku, zmieniając kierunek na prawą stronę. Zmieniłam nogę, na którą anglezowałam i jechaliśmy sobie dalej na luzie, przed siebie. Przejechałam parę razy w kłusie obok jakże strasznej kłody - zero reakcji z okazji Pana Ważniaka. Wyjechałam na ścianę w lewo i poćwiczyłam trochę z Wezem dodanie i skrócenie kroku w kłusie. Wydłużenie na długiej ścianie, skrócenie na krótszej i tak po trzy okrążenia, na obie strony. Czasem dodawałam jeszcze woltę, jak Wezuwiusz nie był zbyt chętny do skrócenia kroku po zapieprzaniu do przodu. Zupełnie jak tata. Zdecydowałam się przejść do stępa i dać mu ze dwa kółka odpoczynku przed galopem. Sama w tym czasie pomęczyłam swoje dupsko w półsiadzie, co tak czy siak dobrze mi zrobiło. Po złapaniu kilku oddechów, usiadłam w siodło i zagalopowaliśmy po chwili w lewą stronę.
I tutaj dopiero Wezuwiusz pokazał swój super zryw, do którego napakował tyle energii ile tylko dało się pomieścić. Wyskoczył do przodu z barankiem, tak, że wyleciałam mu na szyję, ale na szczęście utrzymałam i nie spadłam.
- Hooola, Wezyk. - powiedziałam twardo, lecz uspokajająco, próbując zatrzymać ogiera za pomocą półparady. W końcu wyregulowałam tempo do w miare normalnego i wjechałam na woltę, które pojechałam w półsiadzie, żeby go nie popędzać przypadkowo siadem. Przejechaliśmy całe kółko w galopie, ja głównie skupiałam się na uspokajaniu ogiera, a on na parciu do przodu. Wjechałam na jeszcze jedną woltę i na niej zatrzymałam gniadego łobuza do kłusa. Zrobiłam woltę w kłusie, potem pół woltę i w tym samym narożniku zagalopowałam wprawo. Tutaj na szczęście zrywu nie było, aczkolwiek tempo dość szybkie i bardzo energiczne. Po zrobieniu jednego okrążenia, wjechałam na woltę. Zadecydowałam na niej zostać i pokręciłam ich parę, raz zwiększając, a raz zmniejszając koło, a Wezuwiusz w tym czasie zwalniał tempo i uspokajał się. Kiedy uznałam Weza za spokojnego, wyjechałam na prostą, a potem przeszłam do kłusa i do stępa na odpoczynek.
Po złapaniu oddechu przez ogiera, znowu ruszyłam do przodu - kłusem w lewą stronę. W narożniku zagalopowałam i najechałam z daleka na kłodę, znajdującą się po środku. Mimo tego, iż Wezuwiusz wcześniej nie bał się przeszkody, chamsko się przed nią zatrzymał! Odjechałam z przed kłody i strzeliłam batem w zad ogiera. Nie miał wcale powodów do odmowy skoku, bo nawet odległość mu pasowała. Najechałam jeszcze raz, z batem na wędkę. Zamknęłam go wodzą i łydkami i pchałam mocno siadem w przód. Wyskoczył na kłodę chyba z metrowym zapasem, bo trochę mnie wyciągnął do przodu.Poklepałam go teraz po szyi i pojechałam jeszcze raz, spokojniej z lewej strony na kłodę. Wezuwiusz ładnie skoczył i spadł na poprawną nogę po skoku. Znowu został pochwalony. Najechaliśmy jeszcze cztery razy i tylko raz po przeszkodzie krzyżował tyłem, a poprawił to w galopie więc byłam z niego bardzo zadowolona. Po wykonanych skokach wykłusowałam i występowałam na całkiem luźnej wodzy. Przed wyjazdem z placu poklepałam go energicznie po szyi.

W stajni zdjęłam z niego siodło i tranzelkę, włożyłam mu kantar i poszłam mu obmyć nogi zimną wodą w myjce. Po wykonanej czynności zaprowadziłam Wezuwiusza do boksu, gdzie zaczął jeść kolacje z resztą koni.
by Carmabelle


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Roselle
Większy wolontariusz



Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 243
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:30, 25 Sie 2009    Temat postu:

Poniedziałek (25 sierpnia)

Zaczęliśmy od treningu skokowego. Skakaliśmy wysokości maksymalnie wysokości metra, nie wyżej, skupiając się na dokładności przy dojeździe do przeszkody. Z początku parę razy nam nie przypasowało - Wezuwiusz chodził bardzo energicznie i często trudno było mi go przytrzymać, ale w końcowym rezultacie zaczęło nam wszystko wychodzić i za każdy razem pasowało. Za razem skoki były bardziej efektowne, gdyż Wezuwiusz nie musiał kombinować i wyciągać bądź wylatywać wysoko w górę. Najlepiej wychodziły nam skoki przez oksera pod ścianą w obie strony i z krótszych i z dłuższych najazdów. Trening uznaję za całkowicie udany, bo udało nam się też rozluźnić u Weza lewą stronę, a to niezły plus. Coraz lepiej się dogaduję z ogierem i myślę, że niedługo Lki w skokach przez przeszkody będą dla nas codziennością.

Wtorek (26 sierpnia)

Dzisiaj zabrałam Wezuwiusza na trening ujeżdżeniowy. Chciałabym móc z nim przejechać chociażby tą lekką Lkę, ale okazuje się, że to wcale nie będzie takie łatwe. Na początku tak gnał do przodu, że nie mogłam go utrzymać w ogóle... Wyciszył się po tym, jak zafundowałam mu z z dwadzieścia wolt na lewą i prawą stronę w galopie. Próbowaliśmy przejechać program ujeżdżeniowy klasy L z Brązowej Odznaki Jeździeckiej. Za pierwszym razem była klapa, bo rwał się do przodu - więc, skoro miał tyle energii, ćwiczyliśmy do upadłego. Wezu był już poirytowany i trochę się go obawiałam, ale na koniec jako - tako, przejechał ten program. Dużo jeszcze czeka nas pracy, jeśli chodzi o dresaż. Trzeba przede wszystkim okiełznać jego energię.

Środa (27 sierpnia)

Skoro mój drogi pan "co-to-nie-ja" ma tyle energii, to zabrałam go w teren. Byliśmy w nim trzy bite godziny, a wróciliśmy zmęczeni, że ho ho! Wybraliśmy się nad jeziorko - zafundowałam mu dużo galopu po prostych o jeszcze więcej kłusa, bo on go chyba najbardziej męczy. Chłodziliśmy też nózie w wodzie i było nawet przyjemnie, bo nie musiałam się martwić o swoje życie, siedząc na grzbiecie młodziaka. Może po tym terenie trochę spuści z tonu i będzie trochę bardziej do opanowania, bo jak ma być tak, jak jest teraz, to skończy się sielanka.

Czwartek (28 sierpnia)

Dzisiaj Wezuwiusz miał lonżę. Chodził bardzo ładnie, z pasem i wypinaczami. Na początku opierał się i brykał jak chciałam go popędzić dochodu szybszego niż kłus, ale potem zorientował się, że nie wygra i chodził normalnie. Po lonży pojeździłam na nim dziesięć minut kłusem na oklep. Dość przyjemnie było.

Piątek (29 sierpnia)

Zaplanowałam dziś porządny trening skokowy. Poustawiałam przeszkoda do 120 w szeregach i wolno stojące do metra. Przyznaję, że po wysiłku Wezuwiusz był bardziej do opanowania i łatwiej mi się z nim współpracowało. Mieliśmy problemy ze spadaniem na lewo po przeszkodzie - czy to była zmiana nogi, czy też pozostawanie na niej, było bardzo trudno... Pod koniec dopiero udało nam się zmienić i pozostać ze dwa razy. Odnotowałam to sobie w pamięci i będziemy to ćwiczyć. Szeregi same w sobie bardzo ładnie - ani razu nie dotknął oksera 120 cm, więc są postępy.

Sobota (30 sierpnia)

Dzisiaj jazda ujeżdżeniowa. Jeździłam na wypinaczach, co dawało dobry efekt, bo ogier przestał walczyć i chodził normalnie, jak na normalnego konia przystało. Dużo galopowałam po wolcie w lewą stronę, żeby ją trochę poćwiczyć, skoro nie chciał na nią spadać wczoraj. Przejechałam również program Lki z brązowej odznaki jeździeckiej na wypinaczach i przyznam, wyszło o niebo lepiej niż ostatnio. Tempo było zawrotne, ale lepsza technika i przynajmniej nie rozwlekał się, tylko chodził dynamicznie.

Niedziela (31 sierpnia)

Wezu śpi, a Jaskr w kościółku.

by Carmabelle


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Roselle
Większy wolontariusz



Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 243
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:31, 25 Sie 2009    Temat postu:

Life like this, la, la, la... Schodziłam ze schodów nucąc to od dłuższego czasu. Mam fazę na starsze piosenki, no bo kiedyś trzeba. Byłam odziana w błękitne bryczesy w kratkę i mój ukochany gruby polar, który dostałam w spadku po starszej siostrze. Do kompletu jeszcze termobuty i byłam gotowa na hardcore, jaki funduje nam tegoroczna zima. Weszłam do stajni wejściem od tyłu - moim garażem. Od razu pognałam przywitać się z każdym koniem. Zaczęłam od Weza, potem do Flamisia, sprawdzić mu kopyta, wyklepałam Holendra i dałam marchewkę kochasiowi od Słoika.
Poszłam do siodlarni i poznosiłam cały sprzęt (a zajęło mi to trochę czasu, zrobiłam ze trzy rundki). Wyprowadziłam Wezuwiusza z boksu i uwiązałam tuż obok niego. Dałam mu trochę siana do skubania, żeby stał spokojnie, jak go będę czyścić. A czyściłam długo, bo z padoków zrobiło się wielkie błotko, a wczoraj wieczorem musiałam go wypuścić, żeby dzisiaj na treningu przeżyć. Odbłociłam go z grubsza szczotką, niekiedy wspomagałam się ściereczką i gąbką. Potem zrobiłam mu kopytka, ale z nimi na szczęście jest wszystko OK. Rozczesałam mu grzywę, a z ogona pozbyłam się słomy. Założyłam mu ochraniacze, potem ogłowie, derkę treningową, czaprak i siodło. Pozapinałam wytok i napierśnik, zapięłam popręg i otarłam pot z czoła, bo przeraźliwie zgrzałam się w tej bluzie, a w stajni przecież było nawet ciepło. Stwierdziłam, że kasku nie potrzebuję, bo jeszcze jeździć jako tako potrafię, wsiadłam i pojechałam na halę łącznikiem. Na miejscu miałam wcześniej poustawiane przeszkody, wszystko do 100 cm. Stacjonata po przekątnej, szereg: koperta, stacjonata, triplebarre i szeroki okser pod ścianą. A na rozgrzewkę koperta 50 cm, stacjonata 70 cm i okser 85 cm.

Na miejscu dopięłam popręg i skróciłam o dziurkę strzemiona. Stanęłam sobie w półsiadzie, żeby je wyrównać i stwierdziłam, że idę na life. Bez bata, kasku, rękawiczek. Mądra Carma, baaardzo inteligentna. Ruszyłam stępem na luźnej wodzy. Zauważyłam, że pod okserem położyłam sobie rów, a Wezu tego nie lubi... Coś czarno widziałam ten trening, no, ale niech będzie. Po rozstępowaniu go na luźnej pozbierałam wodze na lekki kontakt. Kiedy poczuł półparadę zszedł z głową delikatnie w dół, ale jednocześnie odpuścił, a to jest dobre. Wjechałam na woltę i powyginałam go w lewo, potem to samo zrobiłam w prawo, a on był zadziwiająco grzeczny i ładnie się ustawiał. Te treningi w między czasie z moim kolegą dobrze mu zrobiły. Wezuwiusz chodził trzy razy w tygodniu ujeżdżeniowo, kiedy ja nie miałam warunków aby go trzymać, bo stajnia spłonęła. Ciekawe tylko, czy pamięta jeszcze jak się skacze. No, ale ponoć się tego nie zapomina. Konie też tak mają? W każdym bądź razie pokazałam mu te wszystkie przeszkody, aby jakoś tam się ubezpieczyć. Nigdy się nie bał, ale kto wie, może dziś jest ten dzień, że zastrajkuje po sporej przerwie i skakaniu krzyżaczków. Zatrzymania, ruszenia. Wszystko jak ulał, aż zaczęłam nie poznawać tego dzikusa. No to wzięłam go na lewą stronę i w narożniku lekka łydka do kłusa.
Ruszył lekko i delikatnie, jak to miał w zwyczaju, z dobrym humorem. Może nie będzie tak źle. Zrywu nie było, trochę energii wczoraj musiał z siebie wypompować. Pokłusowałam go najpierw po całej długości, skupiając się na rozluźnieniu. Potem to samo, z próbowaniem wolt. Jedna była bardzo ładna, bez zarzutu, mam obawy, że jeszcze mi się ujeżdżeniówka zrobi z konia! Po wstępnym rozkłusowaniu włączyłam trzy drążki, płaskie. Obyło się bez pukania, ładnie podnosił nogi, stara się facet. Po drążkach praca na wyciąganiu i skracaniu kroku w kłusie. Tutaj też miłe zaskoczenie, bo nigdy dotąd tak dobrze się nie skracał i to w tak szybkim tempie. Następnie przejście do stępa na odpoczynek, przed zagalopowaniem.
Po występowaniu, zabrałam się za ten galop. Wyjechałam na ścianę w lewą stronę, w jednym narożniku kłus, a w następnym próba galopu. Gdyby nie jedno bryknięcie, to mogłabym nawet powiedzieć, że bez zarzutów. No, ale halo, czego ja wymagam, przecież to ogier, musi pobrykać mimo wszystko. Więc dwa koła galopu w lewą stronę, z woltą na końcu i zmiana kierunku przez środek, poprzez przejście do kłusa, to samo na prawą stronę. Tylko, że na prawo trochę więcej i mocniej go pogalopowałam, żeby mieć tą pewność, że na skokach nie pocałuję się z ziemią czy coś. Dałam mu trochę oddechu przed skokami.

No i ten no, gwóźdź programu. Wdech, wydech, pozbierałam wodze i zakłusowałam. Stwierdziłam, że obędzie się bez zbędnych ceregieli, najazd zrobiłam od razu z galopu. Dziwne, bo na zakręcie strasznie uwiesił mi się na prawej wodzy, no, ale da się przeżyć. Trzeba. Przeszkoda dobrze pokonana, jak to pięćdziesiątka, jakby poszło źle, to powinnam być zmartwiona. Najechaliśmy jeszcze trzy razy, bez zarzutu, za każdym razem lądowanie na dobrą nogę, a co najważniejsze – zgraliśmy się i dogadaliśmy się jeśli chodzi o tempo. Pokłusowałam jedno okrążenie na lewo i znów zagalopowałam, po czym najechaliśmy na stacjonatę. Trochę wyprzedziłam go ciałem i wyleciał, ale się wyratowaliśmy. Poklepałam go, na znak, że wszystko pod kontrolą i najechaliśmy jeszcze raz. Tym razem ładnie, lądowanie na lewo i jeszcze dwa skoki na zmianę nogi. Pochwaliłam go i przeszliśmy do stępa aby chwilkę sobie odpoczął. Następnie, po odpoczynku zagalopowanie i najazd na oksera. Tutaj już musiałam zacząć bawić się w mierzenie, więc bardziej przytrzymałam go na wodzy, i jechałam od siadu. Na szczęście przypasowało za każdym razem, tylko raz mu się pomieszały nogi przy lądowaniu i spadł na złą, a powtarzaliśmy skok standardowo po cztery razy. Po okserze dwa razy pojechałam metrową stacjonarkę i znowu dałam mu trochę odpoczynku przed szeregiem. Pogłaskałam go trochę, bo w końcu zasłużył sobie chłopak, ładnie skacze.
Po odpoczynku, zagalopowanie na prawo i najazd na szereg. Kopertka, dobrze, ładnie wszedł, stacjonata też OK. Przy triplu wyczułam jego wahanie, ale w końcu skoczył to bez problemu. Po szeregu łydka i na szerokiego oksera. Jechałam mocniej w zakręcie, a przy najeździe zaczęłam już skracać. Wyszedł ładny skok, aczkolwiek dość płaski, bez zapasu. Jeszcze raz to samo i tradycyjnie cztery razy w sumie nam wyszło. Przy ostatnim zrzucił tripla, bo nabrał tempa, ale poprawiłam to okserem i stacjonatą po przekątnej.

Rozkłusowałam go i występowałam porządnie. Założyłam mu derkę na przejście i pojechaliśmy do stajni. Tam go rozsiodłałam, nasmarowałam i zawinęłam mu nogi, opatuliłam zimową derką i puściłam z Flamingiem na pastwisko. Sama poszłam po Holenderka.
by Carmabelle


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Roselle
Większy wolontariusz



Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 243
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:31, 25 Sie 2009    Temat postu:

Dzisiaj przyszedł czas na porządny trening przed naszymi pierwszymi od dłuższego czasu zawodami. Umówiłam się z trenerem z zakładu treningowego z Niemiec, który akurat był w Polsce i zgodził się poprowadzić mi trening, a w zasadzie to skoki, w Star Horses. O 7:30 rano byłam już w stajni. Przywitałam się ze swoimi 3 chłopcami i pomogłam Nojcowi ich nakarmić. Kiedy Wezuwiusz jadł, ja przyniosłam cały sprzęt i przebrałam się. Potem wypuściłam Flaminga i Dancera na padoki i poszłam wyczyścić Zaza.

Na moje szczęście, stał w boksie wczorajszy dzień po lonżowaniu i nie zdążył się ubrudzić aż tak mocno. usunęłam z jego sierści kurz, kilka zaklejek, wyczyściłam mu kopyta, rozczesałam i zaplotłam ogon w warkocza, a na koniec poprawiłam jego irokeza. Włożyłam mu ochraniacze i kaloszki i oparta o boks czekałam na przyjazd John'a (trenera).
Kiedy John pojawił się w stajni, chwilę z nim porozmawiałam i osiodłałam konia. Pojechaliśmy razem na halę, rozmawiając (tak, proszę państwa, Johnny zna jeżyk polski!). Na miejscu dopięłam popręg i zaczęłam stępować na luźnej wodzy, a on zaczął układać bliżej nieokreślone kombinacje "drąg+stojak". Kiedy skończył trochę się przeraziłam, ale to nic.

W końcu zebrałam wodze i zaczęłam zbierać Wezuwiusza. Przychodziło mu to o wiele łatwiej niż jeszcze paręnaście miesięcy temu. Stępowałam dynamicznie, miał w sobie dużo energii, bo wczoraj miał tylko godzinną lonżę, a to mu raczej nie wystarcza... John kazał mi skrócić dziurkę strzemiona, tak więc zrobiłam. Potem męczył mnie na wolcie w stępie, ale musze przyznać, że rozluźnienie przychodziło Wezykowi 100 razy lepiej niż na prostej. Stępowałam dobre piętnaście minut, zanim mój trener stwierdził, że Wezuwiusz już się dostatecznie rozgrzał i kazał mi ruszyć kłusem, w lewą stronę, na wolcie.
Trochę mnie wyniosło w zakręcie, bo tradycyjnie mój ogierek trochę odpalił. Uspokoiłam go i kłusowaliśmy sobie po wolcie dosc długi czas, aż Johnny uznał, że jestem gotowana na wyjechanie na prostą. Kazał mi ćwiczyć na skrócenie i wyciągnięcie kroku w kłusie, tak też zrobiłam. Tyle, że o wiele łatwiej wychodziło mi dodanie niż skrócenie, ale to taki szczegół. Potem, a propos tego ćwiczenia, jeździłam cavaletti - 3 na skrócony kłus, i za 8 metrów na dodany i w drugą stronę również (co nie zawsze kończyło się happy endem. Na koniec kłusowania męczyłam się w wysiadywanym bez strzemion na cavaletti po łuku, cały czas w pełnym siedzie. Nie powiem, nie było lekko, ale ostatecznie John'owi się podobało. No... w miarę.
Johnny znowu zaciągnął nas na woltę i po jakieś 5 minutach stępowania w półsiadzie, kazał mi usiąść i zagalopować. Udało nam się ze stępa za pierwszym razem. Zostaliśmy na wolcie i nie straciłam nawet kontroli. John trochę pokrzyczał na to, że nie jestem w stanie ogarnąć galopu swojego konia i po kilkuminutowym wykładzie dostał to czego chciał. Sama nie wiedziałam, że tak potrafimy. Z tego galopu kazał mi najechać na cavaletti po łuku, 3 drągi na bardzo ciasną 1 fule w galopie. Za ierwszym razem po pierwszej cavaletce totalnie spanikowałam i dałam sobie wyrwac wodze. Potem było już lepiej, zmieniliśmy stronę i na prawo też nam wychodziło. Przeszliśmy na chwilę do stępa, aby odpocząć przed gwoździem programu - skokami.

Miało zacząć się niewinnie. Najazd z kłusa na stacjonatę 70 cm, szybka rozgrzewka, a co! Najechałam, nie dałam mu odpalić, a wyleciał tak do góry, że aż mnie wyniosło nad jego szyje. Znowu mały ochran od John'a, że nie potrafię utrzymać się w siodle, na normalnym skoku. Normalnym? Phi! Następne skoki już nie były 1234568437564 metrów na drągiem, więc i ja siedziałam o wiele lepiej. A stacjonata urosła do 90 cm i nadal pokonywaliśmy ją z kłusa, spadając raz na lewą, a raz na prawą stronę. Na koniec, skakaliśmy stacjonatę 110 cm z kłusa. Nie zauważyłam nawet kiedy tak urosła. Trener kazał nam odpocząć i po odpoczynku przeszliśmy do szeregu. Okser 100 cm, 2 fule, okser 110 cm, 4 fule, stacjonata 120 cm (!, a miało być do 110 cm...). Najechałam na szereg z galopu, trochę bardziej dynamicznego niż dotychczas trochę zrezygnowana. Na szczęście przypasowało do pierwszego oksera, a kiedy do reszty nie zmieniałam tempa, wszystkie skoki wyszły bez zawahania. Dostaliśmy pochwałę. Nie musieliśmy nawet jechać tego po raz drugi, bo przyszedł czas na mini parkur. Zaczynając od szeregu, przez stacjonatę 110 (która na początku była z kłusa), po mur 110 cm, dalej triplebarre 120 cm i kończąc na wachlarzu 105 cm.
Na szeregu tym razem Wezuwiusz zdjął się z daleka. Musiałam mocno dodać, aż za mocno i w stacjonate puknął (ale nie spadło). Stacjonata wolnostojąca poszła dobrze, do murka musiałam go dopchnąć i podszedł optymalnie blisko. Przed triplem miałam ochotę uciekać, ale ostre spojrzenie Johnny'ego mnie przed tym powstrzymało. Ostatnie 2 fule dodałam i... udało się nam to skoczyć. Do wachlarza dojechałam już bez strachu, skok był taki sam - nie jakiś super efektowny, ale łany i równy. Po parkurze przeszłam do kłusa i wyklepałam mojego ogierka.

Po występowaniu i rozsiodłaniu Weza, schłodziłam mu nogi, cały czas rozmawiając z trenerem, który dawał mi cenne wskazówki na nadchodzące zawody. Po wszystkim dałam mu paszę energetyczną, a po godzinie wypuściłam na pastwisko, żeby pobawił się z Dancerkiem.
Sama poszłam wylegiwać się na słońcu, które akurat schowało się za chmurami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Roselle
Większy wolontariusz



Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 243
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:41, 24 Lis 2009    Temat postu:

Dziś rano postanowiłam pomęczyć jednego z koni ze Stajni Centralnej. Przechadzając się po budynku stajni, usłyszałam głośny huk. No tak, to Wezuwiusz z zamiłowaniem rozwalał swój boks. Ogier ostatnio nie miał zapewnionego ruchu więc postanowiłam że właśnie nim isę dzisiaj zajmę. Pamiętając to, co wczoraj wyprawiał z jedną z trenerek na parkurze, założyłam ostrzejsze wędzidło. Zabrałam resztę sprzętu i poszłam do boksu Weza. Koń łypnał na mnie spode łba i wcisnął się w kąt boksu ustawiając się do mnie zadem. Zawołałam go po imieniu i wyciągnęłam rękę ze smakołykiem. Łakomczuch nie oparł się pokusie i szybko zwinął smaokołyka z mojej dłoni. Złapałam go za kantar, przypięłam uwiąz i zajęłam się czyszczeniem. Wezuwiusz był mega brudny, ciężko było mi go doczyścić. Kiedy koń już lśnił przyszła pora na kopyta. Ogieropwi nie bardzo podobało się podnoszenie nóg ale jakoś sobie poradziłam.
Szybko osiodłałam konia, ząłożyłam mu ochraniacze i byliśmy gotowi na trening. Założyłam jeszcze swój kask, zabrałam palcat i ruszyliśmy na parkur.

Na miejscu dopięłam popręg, wsiadłam i uregulowałam strzemiona. Zaczęłam stępować. Oger miał w sobie tyle energii, że cały czas wyrywał do kłusa. Oj, będzie cięzko dzisiaj...
Wezuwiusz był mocno spięty. SKierowałam go na woltę i w stępie zaczęłam pracę nad rozluźnianiem. Naprzemian stopniowo nabierałam i oddawałam wodze. Zrobiliśmy tak kilkanaście wolt. W końcu Wezu przestał łazić z głową w chmurach ale zszedł ładnie łbem w dół i zaczął też żuć wędzidło. Wyjechałam więc z wolty i wjechałam na ślad. Koń szedł równym, energicznym i obszernym stępem. Dałam gniademu lekki sygnał do kłusa. Nie trzeba było go prosić, koń aż się palił do roboty. Ładnie szedł kłusem, trochę pozbierałam ogiera i zrobiliśmy wolty, serpentyny i wężyki. Następnie usiadłam w siodle i w narożniku zagalopowanie. Jakby to powiedzieć, nasz galop wyglądał mniej więcej tak: takt galopu, trzy baranki znów takt galopu, dwa baranki i tak w kółko. SKierowałam rozszalałego ogiera na woltę i uspokoiłam. Kiedy w końcu uzyskałam dobre tempo w kłusie przy wyjeździe z wolty znów zagalopowałam. Teraz mocniej trzymałam Weza ale ten musiał chociaż raz strzelić z zadu. Przywaliłam mu więc w zad. Koń oddał z zadu ale już później szedł w miarę równym tempem.
Galopowałam dookoła a tymczasem moja pomocnica Ada ustawiła nam niską stacjonatkę (60cm). Najechałam na przeszkodę. Wezu jak tylko zobaczył co się święci postawił uszy na baczność i rozpędził się do niewyobrażalnej prędkości. Na szczęście najazd był długi więc udało mi się zrobić woltę na której zaostaliśmy jakiś czas aby uspokoić pobudzonego konia. Złapałam mocniej za wodze i najechaliśmy jeszcze raz. Koń galopował równo ale dynamicznie. Wezuwiusz mocno się odbił i skoczył stacjonatę z wielim zapasem bo z lekka wysadziło mnie z siodła. Poklepałam ogiera i najechaliśmy na przeszkodę jeszcze raz ale z drugiej strony. Teraz Wezuwiusz oddał skok zbyt blisko stacjonaty i w efekcie zrzuciliśmy drąga. Najechałam więc jeszcze raz aby poprawić skok. Udało się na czysto. Poklepałam konia i przeszłam do stępa. Dałam mu chwilę odetchnąć podczas gdy Ada zbudowała nam parkur:
CDN


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Roselle dnia Wto 17:33, 24 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Deidre
Duży wolontariusz



Dołączył: 24 Sty 2010
Posty: 344
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 12:42, 01 Lut 2010    Temat postu:

Weszłam dziś do stajni centralnej, nucąc coś wesoło pod nosem. Stwierdziłam, że wypadałoby potrenować z Wezem przed zawodami, dlatego bez zwłoki tu przybyłam. ^^ Zahaczyłam po drodze o siodlarnię i wzięłam cały potrzebny sprzęt, po czym odbiłam w stronę boksu Gniadego.
Rosły ogier stał w boksie i oczywiście wedle zwyczaju uderzał kopytem w drzwi boksu. Odwiesiłam wszystko i podeszłam, aby się przywitać. Wezu patrzył na mnie z góry wielkimi, bystrymi oczami i strzygł uszami. Wyciągnęłam rękę ze smakołykiem w jego stronę. Po chwili już go nie było. Uśmiechnęłam się i weszłam do boksu, gładząc ogiera po szyi. wyprowadziłam go na korytarz i podpięłam na dwa uwiązy. Przyjrzałam się gniademu i aż zagwizdałam. Co za koń!
-Wez, co ty tu jeszcze robisz? -westchnęłam, przyjeżdżając z podziwem po jego brudnym trochę boku. -Co cztero gwiazdkowy ogier robi w SC. Nie rozumiem tego kompletnie. -gadałam dalej, sięgając po szczotki i zaczynając czyścić gniadego. Ten słuchał mnie średnio uważnie, stał jak na szpilkach, świadomy że w końcu się trochę porusza. Wbijał spojrzenie w drzwi od stajni, z postawionymi na sztorc uszami. Ja czyściłam dalej niezmordowanie. Był strasznie ubłocony, chyba wytarzał się na pastwisku .. kiedy przebrnęłam przez tę część, zajęłam się kopytami. Poszło trochę opornie z uwagi na podekscytowanie Weza, jednak dość szybko się z tym uwinęłam. Wezu zaczynał się wiercić. Kiedy ogier był już jako tako lśniący, zajęłam się siodłaniem. Tu poszło gładko. Jeszcze tylko owijki na nogi i voila. Wcisnęłam na głowę toczek, bo w sumie miałam do czynienia z rozpieranym energią ogierem. Chwyciłam wodze gniadego i udaliśmy się na halę.
Tam wsiadłam z trudem, bo Wezek wiercił się. Wyregulowałam sobie strzemiona i podciągnęłam popręg na pędzącym szaleńczym stępem ogierze. Szedł tak energicznie, że aż łapało mnie zdziwienie. Po kilku kółkach w dwie strony usiłowałam wykręcić parę wolt. Ogier bardzo niecierpliwe, ale jednak wykonywał moje polecenia. Pogładziłam go po szyi. Kiedy stwierdziłam że już się rozgrzaliśmy, Nabrałam delikatnie wodze. Wezu wszedł na jako-taki kontakt, chociaż buzująca w nim energia przeszkadzała mu się skupić. Zrobiłam lekką półparadę i delikatna łydka. Ogier wystrzelił spode mnie zabójczym kłusem godnym niejednego kłusaka xD
-Hooo, spokojnie -powiedziałam wyraźnie i nabrałam wodze, odchylajac się i działając zwalniająco pomocami. Nie nadążałam anglezować xp
Po kółku w takim tempie udało mi się wynegocjować wolniejsze tempo.
-Dobry Wezu -pogładziłam go po szyi i zaczynamy jako-taką pracę. Najpierw delikatne wolty i półwolty, jakieś serpentynki. Fajnie się wyginał, chociaż był trochę sztywny - dawno nie chodził. Pracowałam nad tempem i wygięciami. W trakcie kłusa ogier uspokoił się nieco i zaczął wchodzić w ładne ustawienie. Zaczął być zauważalny większy impuls z zadu i podstawienie. Chód z szybkiego powoli przemieniał się w energiczny, gniady nawet zaczął ganaszować łeb. W końcu 15 latkowi nie wypada szaleć jak jakiś młodzienaszek xd
Kiedy już się rozgrzaliśmy, w narożniku pomoce do zagalopowania. Ogier ożywił się maksymalnie i wystrzelił jak z procy. Postanowiłam dać mu się wyszaleć i popuściłam trochę wodze. Po kilku kółkach szybkiego galopu, udało mi się zwolnić do kłusa i zmienić stronę. Potem również zagalopowanie i kilka kółek w drugą. Spróbowałam wykręcić duże koło, chociaż trochę opornie poszło. Pogalopowaliśmy jeszcze chwilę. Wezuwiusz jakby się wyciszał. Poklepałam go i przejście do stępa. Chwila na relaks i ćwiczymy przejścia.
Na początek łatwo, stój-stęp-kłus-stęp-stój. Szło fajnie, zwłaszcza z przyśpieszaniem. Reagował od lekkiej łydki. Największe problemy mieliśmy ze stój, bo ogier sądził chyba, że zatrzymanie równa się zakończeniu jazdy .. Po kilku próbach jednak udało nam się wykonać wzorcowe przejście. Pochwaliłam gniadego i zaczynamy coś trudniejszego. stój-kłus-stój. To samo co poprzednio, opornie szło zatrzymywanie, jednak po kilku próbach ogier załapał. Co dziwniejsze, chyba mu się spodobało. Uśmiechnęłam się i próbujemy dalej. teraz stęp-galop-stęp. Myślałam, że z tym będzie najgorzej. A tu niespodzianka- Wezek wykonywał przejście niczym zawodowiec. No może trochę przesadziłam.
Stój-galop-stój na razie sobie odpuściłam. Ruszyliśmy za to z energicznego kłusa przez drągi. Na początku Wez się pogubił i było sporo stuknięć. Potem był zmuszony wyregulować swoje tępo do ułożenia drągów. W końcu wyszło naprawdę fajnie. Od początku jazdy ogier w końcu porządnie podstawił zad i zganaszował się, był zebrany jak należy.
Po wymęczeniu drągów przeszłam do stępa i popuściłam wodze. Podczas tego rozluźnienia przypominałam sobie jakiś stary program klasy L.
Kiedy trochę ochłonęliśmy, nabrałam wodze na konakt i ruszamy przejazd. Było to coś w [link widoczny dla zalogowanych] stylu. Większość przejść i wolt. Chodziło mi tu głównie o płynność i dobre tempo.
Cały przejazd wyszedł nam całkiem przyzwoicie. Doszłam do wniosku, że jak się trochę przemagluje Weza to ma zadatki na dobrego dresażowca. Po skończonym przejeździe stępujemy. Wodze luźno, popuszczony popręg. Poklepałam obficie gniadego, zrobiliśmy kawał dobrej roboty.. potem do stajni. Tam rozsiodłałam, przeczyściłam, wtarłam wcierki w nogi. Ogier dźgał mnie chrapami natarczywie, wepchnęłam mu więc cukierka żeby się odeczepił xd Wprowadziłam Wezuwiusza do boksu, wytuliłam, wsypałam coś do przegryzienia, odniosłam sprzęt i pojechałam do domu. Jeszcze tu wróce. xD


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Deidre dnia Pon 13:44, 01 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nojec
Pracownik



Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 849
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Star Horses

PostWysłany: Wto 20:01, 22 Cze 2010    Temat postu: skokowy kl L

Wezu jest u mnie od niedawna, ale szybko się zaklimatyzował. Nic dziwnego, w końcu przez pewien czas mieszkał tutaj. Nie było więc problemów z zaakceptowaniem mnie, ogier mnie znał. Jedynie trochę się denerwował, bo tu tyle innych koni, a przecież gniady zdążył się już przyzwyczaić do kumpli ze Stajni Centralnej. Miałam zamiar wytrenować go w skokach, porządnie. Stwierdziłam, że zaczniemy od klasy L, tak na początek, żeby poznać konia i żeby on poznał mnie. W sumie ja też dawno nie skakałam i zobaczymy co z tego wyjdzie.
Mały biegał na padoku z Jarno. Oni rzadko się ze sobą gryzli i wydawało się, że nawet związali, więc chodzili razem na padok. Oczywiście gdy złapałam Zaza i prowadziłam go w kierunku wyjścia wielkopolak też się pchał. Jakoś udało mi się go sprytnie ominąć, wyjść i szybko zamknąć bramę. Przywiązałam hanowera przed stajnią, szczotki miałam już przygotowane. Pogłaskałam go i wzięłam do ręki zgrzebło iglak. Ogr pewnie się tarzał, bo wyglądał tragicznie. Zaklejek było mnóstwo + kurz + piach + błoto. Dobra, po 15 minutach gniady wyglądał jak koń. Teraz zgrzebło i masujemy. Mały lekko się obruszył, gdy chciałam wyczyścić go pod brzuchem, więc tylko przejechałam szczotką na popręgu. potem szło już szybciej - kopyta, głowa, grzywa, ogon. Przetarłam całego konia szmatką, a co, niech się świeci. Teraz czapraczek z misiem, siodło skokowe, zapinamy popręg. No, jeszcze ogłowie i ochraniacze. Spuściłam strzemiona i chwyciłam wodze. Ogier zaczął się trochę kręcić, ale jakoś wgramoliłam się. Hm, trzeba go będzie nauczyć stać grzecznie.
Szliśmy na parkur. Od razu dało się wyczuć to, co pisali w opisie - lubił iść mocno do przodu. Szedł energicznie, szybko. Na placu były już rozstawione przeszkody, dużo przeszkód. Postępowaliśmy chwilę na luźnej wodzy, by następnie zacząć pracę.
Zaczęłam pracować ręką, jedną wodzę trzymałam, drugą się bawiłam. Ogier jednak machał głową. Spróbowałam więc delikatniej działać wodzą i, no proszę - po chwili mały zaczął odpuszczać. W nagrodę dałam mu chwilę luzu, a potem znów nabrałam wodze i zaczęłam się bawić lekko ruszając nadgarstkiem. Zmieniamy kierunek, gniady szedł mocno. Wolta, wyginamy. Bardzo dobrze. No dobrze, zakłusujmy. Przyłożyłam łydkę, a Wezu od razu ruszył energicznym kłusem. Przytrzymałam go na wodzy, wolta.
soon.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nojec
Pracownik



Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 849
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Star Horses

PostWysłany: Wto 20:01, 22 Cze 2010    Temat postu: skokowy kl L (2)

It's comin' your way, it comes! Słońce leniwo wschodziło ponad teren stadniny, a konie odpoczywały na pastwiskach. Spora część leżała na zielonej trawie, która wkrótce miała być niezwykle soczysta. Wezuwiusz po wytarzaniu się, usiadł i powoli wstawał. Potem otrzepał się i spojrzał w moim kierunku. Miałam zaspane oczy, ale z kantarem i uwiązem schowanym za plecami, szłam w kierunku gniadego. On za to stał na samym końcu pastwiska i kazał mi robić kilometry od rana. W końcu doszłam, objęłam szyję hanowera i założyłam mu halter. Był o dziwo grzeczny, zapięłam uwiąz i cmoknęłam. Wtem zaczął w naszą stronę galopować Jarno. Ten to by ciągle kogoś zaczepiał. Zaczęłam więc iść szybciej, a przy bramie musiałam się niebywale gimnastykować, by wielkopolak nie uciekł. Przywiązałam gniadego przed stajnią i poszłam do Valka jako towarzysza Jarno. Przecież nie może stać sam.
Andaluz pogalopował w stronę ogierka, a ja wróciłam do Weza, który podgryzał uwiąz i chyba starała się odwiązać. Zacisnęłam więc go mocniej i poszłam po sprzęt, jak to zwykle bywa - skrzynkę ze szczotkami, siodło, ogłowie i bacik. Zazu oczywiście natychmiast wetknął łeb w skrzynkę, więc ją odsunęłam i wyjęłam zgrzebło. Mały czasem próbował mnie skubnąć, a to mała cholera. Uwinęłam się z czyszczeniem w 15 minut, potem siodło, ogłowie i wsiadamy. Ych, ogr znowu się przy tym kręcił, popracujemy nad tym, jeszcze popracujemy.
Stępowaliśmy sobie na luźnej wodzy, tempem Zaza, który jak zwykle się spieszył. Po chwili wstrzymałam go trochę na wodzy i zaczęłam kręcić wolty, dużo wolt. Mały nie był rozluźniony, tak więc co chwile zmienialiśmy kierunek, tempo, tu jakieś serpentyny, zwroty czy inne dziwne rzeczy. Kręciliśmy się po parkurze dobre parę kółek, no to łydka i do kłusa. Oczywiście natychmiast narzucił mi swoje tempo, a ściągnięcie wodzy spotkało się z machaniem głową. No to wolta, dość ciasna. I druga, i kolejna. Do przodu, ćwiczenia kłus skrócony i dodany. I wolta, wolta, cały czas by wytracić tempo i rozluźnić konia. Gniady parł do przodu, więc kolejne koła. Pracowaliśmy nad kontaktem, a ten próbował wyrywać wodze i machać głową. Zostałam więc na wolcie, ale z delikatniejszym kontaktem, cały czas pracując. I wyginałam go, wyginałam. A potem zmiana kierunku, przy niej dodanie (to Wezykowi wychodzi świetnie) i znów zostanie na wolcie, i wolta, wolta, wyginanie. W końcu doprowadziłam ogiera do stanu, gdy mniej więcej kłusował rozluźniony, wolniej niż zwykle, ale z impulsem. W nagrodę przeszliśmy do stępa i próbujemy niskiego ustawienia. Machanie głową, wolta, bawimy się ręką. Odpuszczenie, brawo. Pochwaliłam konia i pozwoliłam mu luźno stępować.
Po odpoczynku zmiana kierunku, nabranie wodzy. Najpierw kłusem. Zazu wiedział co robić i już w narożniku wypalił galopem. Chwyciłam go mocniej, od razu wolta. Lepiej. Pół koła galopu, wstrzymanie, półwolta. Przytrzymanie, w narożniku przyłożenie łydek i natychmiast galop. Wolta, kolejne pół koła i do kłusa. Chwila stępa, obejrzenie przeszkód. Klasa L, tak jak na poprzednim treningu. Nabrałam wodze, dałam sygnał do kłusa i ruszamy.
Pierwszą przeszkodą, był krzyżak, gniady chciał galopować, jednak udało mi się go wstrzymać. Wywalił na jakieś 120 cm, a krzyżak miał zaledwie 70.. No dobra, więc kolejna przeszkoda - stacjonata. Ogier znowu się podjarał, chciał lecieć, ale wstrzymanie i hop. No, całkiem, całkiem. Tylko ruszyłam łydką, a ogr w galop. Kolejna przeszkoda - stacjonata. 80 cm, nic dla mojego dzielnego rumaka. Rozpędził się, wybicie i znów poleciał jakby skakał potęgę skoku. Ech no dobra, w takim razie dość szeroki okser, wysokość 90 cm, szerokość 100. Postawione uszy, wyrywanie wodzy, mocna ostatnia foula i ogromne wybicie. Mnie z siodła, jedna noga wypadła ze strzemienia, ale jakoś się utrzymałam, szybko chwytając równowagę. Złapałam strzemię, zwolniłam do kłusa. Okej, teraz już wiemy - mocno obciążać stopy. Zagalopowanie, stacjonata 90 cm. Okej, skręt i na okser. Świetnie, do kłusa. Zmiana kierunku, galop i linia - stacjonata okser. Hop, raz, dwa, hop. Ok. Przejście do stępa, chwila luźnej wodzy. Następnie zebranie, galop i na doubble-barre. No, nieźle. Kolej na stacjonatę - 100 cm. Ładne wybicie, już nie takie nerwowe. Do kłusa. Stacjonata 80 cm. Postarał się, zaraz za przeszkodą galop i linia stacjonata okser 90 cm. Zazu lekko się zmęczył, przeszliśmy więc do stępa. Planowałam przejazd parkuru. Wyglądał on tak : krzyżak 70 cm, stacjonata 80, doubble-barre 80, okser 90x100, stacjonata 100, linia stacjonata okser 90 cm i okser 100 cm. Okej, zaczynamy.
Krzyżaczek najechaliśmy z kłusa, pokonany bez problemów. Galop, stacjonata, nieźle. Doubble-barre, wyrwanie mi wodzy, popędzenie na przeszkodę czego skutkiem była zrzutka. Okser - mocne tempo, do przodu i skok. Stacjonata, zaczął lecieć, usilnie go wstrzymywałam. Nie zrzuciliśmy, puknięcie. Linia - znów mocne tempo, wstrzymywanie, bez zrzutki. Teraz okser, pozwoliłam mu na mocniejsze tempo, ale też trochę wstrzymywałam. Potężne odbicie i ogromny skok. Z tej radości gniady sobie bryknął, ja go powstrzymałam i przeszliśmy do kłusa. Chwilka rozkłusowania i do stępa. Zsiadłam z niego, podwinęłam strzemiona, poluźniłam popręg i zaczęłam go oprowadzać w ręku. Po parunastu minutach wyszliśmy, przed stajnię, rozebrałam Wezuwiusza i puściłam go na padok. Był mokry i zmęczony, to nie ta kondycja co kiedyś. Musi się nauczyć dobrze rozkładać energię. Trening jednak zaliczam do udanych.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nojec
Pracownik



Dołączył: 19 Cze 2008
Posty: 849
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Star Horses

PostWysłany: Wto 20:02, 22 Cze 2010    Temat postu: skokowy kl P

Wezu świetnie sobie radził w L-ce, nie musiałam więcej tego sprawdzać. Czas na Petke, choć i tu nie miałam wątpliwości, że ogier poradzi sobie wyśmienicie.

Gniady stał na padoku przy bramie, patrzył w kierunku stajni. Wzięłam uwiąz, schowałam go za plecy. Ogier natychmiast zaczął wąchać moje kieszenie, zaraz zleciał się także Jarno.
-No macie, macie - konie z lubością chrupały cukierki
W tym czasie szybko zapięłam uwiąz do kantara Zaza, otworzyłam bramę (muszę mówić, że znów prawie Jarr by mi wyleciał?). Przywiązałam małego przed stajnią, gdzie czekały już przygotowane szczotki. Koń dzisiaj strasznie się wiercił
-Hej mały, uspokój się, co Ty taki dziś..
Obok przechodziła Karuchna
-Może ci pomóc?
-A z chęcią, Zazu ma dzisiaj robaki w tyłku
Zaczęło się szorowanie, gniademu niezbyt się to podobało. Hm, wolał być brudny. A to dopiero zaklejki zczyściłyśmy! Ogr musiał powyrywać kopyta, podnosić głowę, gdy ją czyściłam, potańczyć zadem, potupać nogą.. No coś dziś w niego wstąpiło.
Karr poszła po sprzęt, razem założyłyśmy mu siodło. Ogłowie, z wytokiem, podpinamy popręg. Oprowadziłam go dwa kółka w stępie i ze schodków, hop, miałam już wsiadać, ale nie. Znów się wiercił. Poprosiłam Karuchnę żeby go przytrzymała, sama wchodząc dałam mu smakołyk. Schrupał go, a ja w tym czasie regulowałam sobie strzemiona. Ruszyliśmy stępem na duży parkur.

SOON.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Stajnia Centralna Strona Główna -> Stare treningi, odwiedziny Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin