Forum Stajnia Centralna Strona Główna Stajnia Centralna
Stajnia Centralna - główna stajnia Rysuala
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Treningi

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Stajnia Centralna Strona Główna -> Konie zaadoptowane / Statue [Eviline]
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:32, 09 Lip 2014    Temat postu: Treningi

Miejsce na trenowanie z klaczą

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:33, 09 Lip 2014    Temat postu:

04.05.2012 - ogarnięcie z nauką by Bee.

Dzień 1

Chciałam zacząć z nim ćwiczyć wszystkie potrzebne rzeczy. Dzisiaj wypadło na ćwiczenie chodzenia na uwiązie bez matki. Wzięłam do kieszeni kilka smakołyków i poszłam do stajni. Kiedy weszłam zrobiło się gwarno, jak zawsze kiedy ktoś przechodzi przez próg. Izabelka stała odwrócona tyłem, jakby wiedziała, że musi iść.
- Siemka leniu. Odwróć się może. - zażartowałam. Klacz z ciekawością odwróciła łeb w moją stronę, nastroszyła uszy i chwilę tak stała. Po chwili namysłu podeszła do drzwi boksu.
- No co jest.? Wiem, że Ci się nie chce, wiem. - nie należała do koni o sporych chęciach do nauki. Poczachrałam ją po głowie i wyprowadziłam z boksu. Zaczęłam ją czyścić, bo miała sporo zaklejek. Stanęła leniwie patrząc się na podłogę. Kiedy skończyłam czyścić pojeździłam jej po szyi uwiązem, potem przypięłam go, dając jej w tym samym momencie smakołyka. Klacz wreszcie zaciekawiła się z sytuacji. Skupiła się. Poczochrałam ją po grzywce i wyprowadziłam. Na początku troche się opierała, ale potem szła normalnie, za mną oczywiście :3. Kiedy zbliżałyśmy się bliżej pastwiska, nie było już tak fajnie. Klaczka zaczęła sobie przyśpieszać i szarpała się. Ja ją uspokajałam.
- Tak, widzę że jest Kaszmir, ale skup się na pracy.
Postanowiłam pójść w inne miejsce. Kiedy klacz uspokoiła się dałam jej smakołsa.
- Dobry konik. I tak powinnaś cały czas iść.
Izabelka szła równo ze mną, powolnym spokojnym krokiem. Patrzyła się na mnie, jakby szukała rozwiązania w moich oczach. Zdała się tylko na mnie. Stanęłam, poklepałam i pochwaliłam klaczke.
- Świetnie. I tak ma być, haha.
Ale to dopiero była prosta droga. Teraz trochę skręcanie. Poustawiałam slalomy i zakręty z drągów. Musiałyśmy je zgrabnie ominąć. Na początku kilka razy weszła za mnie i mnie przydepnęła, ale potem zrozumiała, że robi źle i znów zdała się na mnie.
- Dobry koń. Masz smakołyka. No na dzisiaj dosyć.
Klaczka świetnie się dziś spisała. Zaprowadziłam ją do boksu, a po drodze ciągle chwaliłam.

Dzień 2

Dzisiaj chciałam poćwiczyć kilka komend głosowych. Klaczka musiała na nie reagować inaczej nic by z tego nie wyszło w przyszłości. Zaprowadziłam ją na halę. Najpierw komenda na 'stój'. Szłam przed klaczą, a kiedy się zatrzymywałam mówiłam STÓJ. Kiedy źrebak się zatrzymał dawałam mu przysmaka. Po kilkunastu próbach klaczka wreszcie załapała o co chodzi. Stawała nawet wtedy kiedy przed nią nie szłam. Kiedy już to opanowałyśmy nadszedł czas na 'nastąp się'. Stanęłam bokiem do konia. Kilka razy dotknęłam ją palcem w zad lub w bok. Klacz na początku odskakiwała, lub brykała. Jak zachowała spokój dostawała smakołyka. Wtedy dotykając ją w to miejsce dodawałam: nastąp się. Po kilkunastu razach nie musiałam jej dotykać, ale czasami tylko wystawiać rękę. Klaczka za każdym razem została pochwalona. Ćwiczyłyśmy z każdej strony.
- Jesteś genialna, że tak szybko sie uczysz. - śmiałam się, byłam z niej dumna Very Happy.

Dzień 3

Dzisiaj postanowiłam poćwiczyć z nią chodzenie na lonży. Poszłam na roud-pen. Przypięłam lonże do kantara i na początku prowadziłam ją dookoła przy mnie. Po jakimś czasie zwiększałam odległość, aż w końcu klaczka szła przy ścianie a ja swobodnie mogłam stać na środku. Popędziłam ją do kłusa, klaczka trochę skracała, ale szybko po mojej uwadze, wracała pod ścianę. Chwaliłam ją co chwile, żeby wiedziała że dobrze wszystko robi. Na koniec wzięłam bacik i palcat. Pojeździłam nimi po całym ciele. Nie bała się. Potem użyłam ich do popędzenia do galopu. Zrozumiała co to oznacza i spokojnie ruszyła w galop. Zaczęła trochę brykać, ale ją uspokoiłam. Świetnie się dzisiaj spisała. Zaprowadziłam ją na pastwisko.

Dzień 4

Dzisiaj wzięłam ją na spacer do myjki i do lasu, a także nad pobliskie jezioro. Na myjce, czasami wystraszyła się lecącej wody, ale uspokajała się po chwili. W lesie, szła spokojnie, pewna siebie. Nad jeziorem pluskała się w wodzie do której chętnie wchodziła.

Dzień 5

Dzisiaj ćwiczyłam z nią wszystkie rzeczy, których nauczyła się od urodzenia. To nasz codzienny rytuał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:33, 09 Lip 2014    Temat postu:

06.05.2012 - siedem gier by Bee.
Zabawa w przyjaźń

Przyszedł czas na siedem gier. Przyprowadziłam ją na hale i zaczęłam od zabawę w przyjaźń. Zaczęłam dotykać źrebaka rękami po całym ciele, starając się, żeby nie ominąć żadnego miejsca. Kiedy źrebak był zaniepokojony brałam rękę, a następnie powoli stopniowo ją przybliżałam, w to miejsce. Robiłam tak kilka razy dopóki koń uspokajał się. Robiłam wszystko swobodnie z rozluźnieniem, żeby klacz czuła się komfortowo i była cały czas rozluźniona. Kiedy już wszystkie miejsca były "podotykane" i koń bez problemy reagował na dotyk wzięłam grzechotki, puszki, jakieś stare hałasujące rzeczy i ekwipunek jeździecki i zaczęłam go tym dotykać i wokół niego wymachiwać. Ogólnie nie bał się, tylko czasami się zawahał co od razu poprawiliśmy. Potem przyszedł czas na bata. Klaczka już pracowała z batem. Mogłam swobodnie nim nad nią wymachiwać, ale kiedy już uderzałam nim o ziemię zaczęły się problemy. Klaczka cofała się i niepokojąco tupała kopytkami. Kiedy się niepokoiła odchodziłam trochę i znów machałam nim w powietrzu. Kiedy klaczka nie zareagowała na uderzenie batem o ziemie nagrodziłam ją. Świetnie się dzisiaj spisała.

Zabawa w jeża

Dzisiaj postanowiłam kontynuować 7 gier. Chciałam zrobić z nią zabawę w jeża. Zaprowadziłam ją na halę. Miałam nadzieję, że klaczka dobrze wykorzysta tą zabawę w przyszłości. Zaczęłam od delikatnego naciskania go palcem w pierś. Na początku tylko sierść, klaczka nie reagowała więc zaczęłam naciskać na skórę, też nic, więc przeszłam do uciskania mięśnia. Dopiero teraz klacz naprężyła mięsień, ale ze względu na niewygodę odpuściła i przeniosła ciężar na tył. Wtedy puściłam, ale na chwilę. Potem znów ucisnęłam pierś. Teraz też zareagowała dopiero za trzecim razem, ale już się nie opierała tylko zrobiła krok w tył. Puściłam nacisk i pochwaliłam ją. Następnie powtarzałam czynność, aż nie cofnęła się o dwa kroki. Następnie cofnęła się już za 2 razem! Pochwaliłam ją z radością. Potem przeszłam do łopatki i powtarzałam rytuał od nowa. Tym razem klaczka szybciej załapała o co chodzi i za 3 razem cofnęła się za drugim naciskiem. Następnie przeszłam na zad. Tu było trudniej, musiałam mocniej naciskać na zad, żeby koń poczuł dyskomfort. Po kilku próbach klaczka już się cofała, a potem reagowała już na drugą faze nacisku. Kiedy lewą stronę miałyśmy już opanowaną, przeszłam na drugą. Robiłam wszystko dokładnie tak samo. Częściej pochwalałam klaczke, bo szybciej łapała o co mi chodzi. Byłam bardzo dumna z izabelki, że tak świetnie sobie poradziła. Młoda naprawdę szybko się uczy.

Zabawa w prowadzenie

Statue miała się dzisiaj nauczyć ustępowania od mojej sugestii. Podeszłam do klaczki i zaczęłam "popukiwać" powietrze koło łopatki. Nie zareagowała, tak jak myślałam. Zaczęłam teraz lekko poklepywać łopatkę klaczy. W tej fazie również nie zareagowała, więc przeszłam do 3 fazy czyli przyciskania. Ta faza jest podobna do jeża, więc klaczka szybko załapała, że ma się przesunąć. Pochwaliłam ją i przeszłam na zad. Klaczka chyba wiedziała o co mi chodzi i już za pierwszym razem zareagowała na drugą fazę, czyli poklepywanie. Pochwaliłam ją. Teraz chciałam, żeby ruszyła się w przód. Więc klepałam ją w zad w stronę łopatki. Klacz za drugim razem zrobiła krok w przód. Pochwaliłam ja i poćwiczyłam to kilka razy, dopóki płynnie nie przechodziła naprzód. Teraz przeszłam na drugą stronę. Kiedy już wszystko przećwiczyłyśmy chciałam, aby przechodziła albo w przód, tył lub w bok. Klaczka wyłapywała moje sygnały i z łatwością je odczytywała, zawsze wiedziała czy przejść w bok czy w przód lub tył. Świetna jesteś' powiedziałam i poklepałam ją. Świetnie się dzisiaj spisała. Odprowadziłam ją do boksu.

Zabawa w yo-yo

Dzisiaj czekała nas gra w yo-yo. Stanęłam na przeciwko klaczy i zaczęłam prace. Na początku ruszałam tylko palcem, źrebak nawet nie zareagował, jedynie się przyglądał. Przeszłam więc do fazy drugiej, czyli ruszanie nadgarstkiem. Klaczka zaciekawiła się. Faza trzecia to ruszanie, wymachiwanie raczej łokciem. Klaczka szybko odsunęła się kilka kroków w tył, jednak nie uciekła. Natychmiast opuściłam rękę. Pochwaliłam ją i zaczęłam od nowa. Klaczka cofała się coraz dalej, a ja ją chwaliłam. Kiedy oddalała się opuszczałam rękę i przyciągałam ją do siebie. Kiedy przyszła została pochwalona i już niedługo załapała o co mi chodzi. Wykonywała ćwiczenie z łatwością. Potem odsyłałam klaczkę od siebie i przywoływałam ją, a ta z zadowoleniem przyjmowała kolejne pochwały ode mnie. Kawał dobrej roboty, szłam i mówiłam do klaczki.

Zabawa w okrążanie

Dziś wzięłam źrebaka na halę z zamiarem kolejnej zabawy, zabawy w okrążanie. Stanęłam i wpatrywałam się w jeden punkt. Kazałam kalczy chodzić wokół mnie. Stałam nieruchomo, jedyne co robiłam to przekładałam linkę z ręki do ręki pozwalając źrebakowi na swobodnie obchodzenie mnie dookoła. Kiedy poczułam że koń się zatrzymał odwracałam się do niego i znów posyłałam na okrążanie mnie. Kiedy Statue wykonała 2 koła bez zatrzymywania się odwracałam się do niej i przyciągałam ją linką. Kiedy koniec linki był już tak długi że mogłam nim dotknąć zadu konia machnęłam nim w stronę jego tyłu. Kiedy klaczka odwróciła się stając naprzeciw mnie pochwaliłam ją. Powtarzałam to kilka razy. Potem powtarzałam to jeszcze raz i udało się nam nawet zrobić trzy kółka kłusu bez zatrzymania się. Byłam dumna z małej izabelki.

Zabawa w chody boczne

Dzisiaj chciałam zabawić się z nią w chody boczne. Weszłam na halę i ustawiłam klacz przodem głowy do ściany, tak aby nie mogła ruszyć w przód. Wtedy pomagałam sobie ręką na łopatce i bacikiem na zadzie tak aby klaczka szła w bok w dość równej linii zadu i boku. Pilnowałam aby linka była luźna. Kiedy w ćwiczenie się nam udało pochwaliłam klaczkę i przeszłam z ćwiczeniem na drugą stronę. Kiedy nam dość dobrze wychodziło chciałam spróbować bez ściany. Udało się! Klaczka świetnie sobie poradziła.

Zabawa w przyciskanie

I przyszła pora na ostatnią grę, która miała go nauczyć aby była mniej podatna na klaustrofobiczne zapędy. Na hali ustawiłam dwa stojaki do przeszkód. Na początku były one szeroko rozstawione. Stanęłam nieruchomo i odsyłałam klacz tak aby stanęła głową do przejścia z przeszkód. Potem uniosłam linę nad swoją głowę i zakręciłam nią kilka kółek. Następnie koniec liny zarzuciłam na kłąb izabelki na co zareagowała krokiem naprzód. Od razu przestałam i rozluźniłam się. Próbowałam kilka razy, za następnymi próbami klacz ruszała już na samo kręcenie. Po kilku minutach bez problemu przeszła przez przejście z przeszkód. Potem skracałam odległość od przeszkód i powtarzałam ćwiczenie. Na końcu przeszkody miały szerokość ok. 1,5 metra. Klacz przechodziła przez nie bezproblemowo. Świetnie pracowała i chętnie uczestniczyła w 7 grach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:34, 09 Lip 2014    Temat postu:

10.06.2012 - lonża i pierwsze skoki by Bee.
Wreszcie miałam więcej czasu, żeby porządnie popracować ze Statue i przygotować ją do zawodów. Kiedy wychodziłam z domu zaczęło kropić, więc pomyślałam, że bezpieczniej będzie odwiedzić dzisiaj halę. Po drodze weszłam po sprzęt i wzięłam kilka marchewek. Gdy zbliżałam się do stajni momentalnie zaczęło lać.
- Jezuu! Co się robi... - krzyknęłam.
Przed chwilą świeciło słońce. Nie szłam nawet minute a byłam już cała mokra. Masakra. Kiedy weszłam do stajni, wszystkie konie były bardzo zaciekawione dlaczego jestem taka mokra i oczywiście każdy po kolei mnie wąchał xD. Statue już wiedziała, że przyszłam do niej, a jak zobaczyła lonże to od razu odwróciła się do mnie zadem. Spryciara, już wie o co mi chodzi.
- No wiesz, ja mam czas i mogę sobie tak stać.
Wyjęłam marchewkę, no cóż, czymś trzeba przekupić :3 Kiedy delektowała się smakiem warzywa założyłam jej kantar i wyprowadziłam na korytarz. Rozłożyłam sprzęt, wzięłam co potrzeba i od razu wzięłam się za czyszczenie. ~*~ Po wyczyszczeniu smarnęłam jej jeszcze kopyta smarem. Przypięłam uwiąz i poszłyśmy w kierunku hali. Nadal mokro padało. Założyłam klaczy na grzbiet kurtkę i pobiegłam z nią na halę. Mocno padało. Gdy weszłam na halę wytarłam trochę klacz i przypięłam jej lonże. Wzięłam bacika do ręki, a wtedy Statue już wiedziała, że ma iść na większe koło. Od razu ją pochwaliłam. Chwilę postępowała, żeby się rozluźnić. Zaczęła dostawać trochę mięśni. Dobrze. Mimo, że była jeszcze młoda, można było dostrzec budującego się konia. Będzie gruba xD Popędziłam ją do kłusa, zareagowała od razu, za co została pochwalona... Kiedy się zmęczyła zwolniłam ją do stępu. Już nieźle reaguje na komendy i co najważniejsze pamięta, co która znaczy xD Dostałam olśnienia Mój niecny plan polegał na ruszeniu ze stępa od razu do galopu. I co.? UDAŁO SIĘ xD Tak... Klacz ruszyła jakby ją pies gonił xD Chwaliłam ją potem przez cały galop. Co chwila powtarzałam ćwiczenia z galopu do stępu, i na odwrót. Świetnie jej szło. Miała dzisiaj dobry humor. Pochwaliłam ją i odpięłam jej lonże. Miała chwilę odpoczynku. Poustawiałam małe przeszkody i do każdego stojaka przyczepiłam taśmę, żeby klaczka nie mogła wyjść z korytarza. Chciałam z nią poćwiczyć na zawody. Wpuściłam ją do korytarza i biegłam koło niej popędzając. W połowie korytarza zatrzymałam się i pozwoliłam jej samej biec. Nie zatrzymała się. Była bardzo skupiona na przeszkodach. Nie potrąciła żadnej. Po przejściu przez cały korytarz chwaliłam ją i próbowałam zmienić kombinacje przeszkód. Za każdym razem klaczka dawała sobie świetnie radę. Kiedy zobaczyłam, że jest już zmęczona zaprowadziłam ją z powrotem do boksu. Rozmasowałam ją, dałam marchewki i szybko pobiegłam do domu... Oczywiście nadal mocno padało. Byłam strasznie zadowolona z dzisiejszego treningu. O dziwo wgl. się nie opierała. I taka powinna być cały czas


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lama dnia Śro 17:35, 09 Lip 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:35, 09 Lip 2014    Temat postu:

01.07.2012 - zajeżdżanie z Karuchną
Tydzień 1
Rozpoczęłam pracę od zapoznania się z klaczką. Odkryłam przy tym, że jest bardzo posłuszna przy prowadzeniu, aczkolwiek nie jest potulnym barankiem. Na pewno będziemy miały w pracy trudne momenty, ale wierzę, że ostatecznie osiągniemy sukces.
Drugiego dnia z pomocą Bee zabrałam się za szkolenie Statue na lonży. Na razie wymagam od niej tylko podstaw – posłusznego reagowania na komendy i płynnego poruszania się w trzech chodach. W galopie ma pewne trudności z utrzymaniem równowagi, ale popracujemy nad tym.
Trzeciego dnia zapoznałyśmy klacz z pracą luzem na dragach i cavaletti. Nie była w dobrym humorze, sporo się namęczyłyśmy żeby wyegzekwować nasze polecenia jednocześnie nie zrażając młodej. Ostatecznie trening nie okazał się być zupełną porażką, na szczęście.
Do końca tygodnia pracowałam z klaczą na przemian na lonży i cavaletti, po dwa razy dziennie. Starałam się by sesje były krótkie, a Statue nigdy się nie nudziła. Chcę by miała solidne podstawy zanim przejdziemy do czegoś trudniejszego.
Tydzień 2
Znalazłam w pobliżu WSR Cavalcade bardzo fajny pagórzasty teren, w sam raz do treningu elastyczności i siły. Zabrałam tam kilka razy Statue jako konia podręcznego, trochę się namęczyłam żeby jakoś to wyszło, ale efekty są widoczne.
Widać już pierwsze efekty pracy na drągach, klacz ma więcej mięśni, porusza się w lepszej równowadze i rytmiczniej. Na lonży też idzie nam lepiej, w galopie już prawie wcale się nie usztywnia.
W połowie tygodnia przyzwyczaiłam Statue do ogłowia, wędzidło niezbyt przypadło jej do gustu, ale poza tym obyło się bez kataklizmów. Od tej pory pracujemy w ogłowiu na lonży, ale nie przypinając jej do wędziła tylko kantara pod spodem, żeby niepotrzebnie nie zniszczyć wrażliwości jej pyska.
Tydzień 3
Tydzień zaczęłyśmy od zapoznania klaczy z siodłem. Miała spore problemy z zaakceptowaniem popręgu, musiałyśmy poświęcić na to bardzo wiele czasu. Gdy miałam już pewność, że klacz w pełni przyjęła siodło zaczęłam ją przyzwyczajać do poruszania się z tym dziwnym ciężarem. Początkowo szła bardzo zabawnie, ale po kilku treningach odnalazła równowagę i przestała zwracać uwagę na siodło.
Na lonży nie ma już zupełnie problemów z galopem, udaje jej się też pokonywać coraz wymyślniejsze kombinacje drągów, mające sprawić, że będzie uważna i „pewna”.
Pod koniec tygodnia zaczęłyśmy pierwsze próby obciążania strzemion, klacz reagowała bardzo spokojnie.
Tydzień 4
Czas na przyzwyczajanie do jeźdźca. Bee przewiesiła się ostrożnie przez siodło, a gdy klacz nie przejęła się tym, uznałyśmy, że można jej dosiąść. Reakcja Statue była dosyć nietypowa, ale tylko lekko zaniepokoiła się, gdy podsadziłam jej właścicielkę na grzbiet. Oprowadziłam ją kilka kroków w stępie i na tym skończyłyśmy pierwszą przygodę z jeźdźcem.
W ciągu następnych dni wydłużałyśmy czas pobytu Bee na grzbiecie klaczy, aż pod koniec tygodnia zabrałam je na pierwszą lonżę. W kłusie klacz przestraszyła się nowego doznania, spłoszyła się i wyrwała wielkim susem do przodu, na szczęście Bee udało się podążyć za jej ruchem.
Stopniowo, krok po kroku klacz oswoiła się z obecnością jeźdźca na grzbiecie. Do końca tygodnia pracowałyśmy z nią w stępie i kłusie, starając się zrobić wszystko co możemy by pomóc Statue znaleźć równowagę.
Tydzień 5
Klacz radziła sobie już nieźle w stępie i kłusie, więc pokusiłyśmy się o krótkie odcinki galopu. By mogła rozpocząć dalszą pracę w tym chodzie Statue musi jeszcze zwiększyć umięśnienie, dlatego na razie damy sobie z nim spokój.
Bee zaczęła przyzwyczajać Statue do pomocy jeździeckich, wspomagając się komendami głosowymi i mając asekurację w postaci lonży. Statue jest pojętna, ale nie zawsze ma ochotę robić to o co ją się prosi, zdarza się jej też pobrykiwać.
Tydzień 6
Bee uznała, że klacz reaguje już na pomoce na tyle by mogła pracować bez lonży. Na tym kończy się moja rola, jestem zachwycona tym co udało nam się osiągnąć w tak krótkim czasie. Mam nadzieję, że pod okiem Bee klacz rozkwitnie i już niedługo podbiją razem rysualne parkury.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:35, 09 Lip 2014    Temat postu:

04.07.2012 - skoki na lonży i próby cavaletti w siodle
Dzisiaj postanowiłam wziąć Statue na "doszkalający" powiedzmy trening skokowy. Chciałam, żeby skakała na lonży przez przeszkody (z siodłem), a potem chciałam ją przyzwyczajać do cavaletti pod jeźdźcem. Wzięłam sprzęt, akcesoria do czyszczenia i chwyciłam smakołyki po czym powędrowałam do stajni. Kiedy weszłam do parnego i dusznego pomieszczenia klacz od razu wyjrzała z boksu z nadzieją, że zabiorę ją na dwór. Było strasznie gorąco. Jedyne chłodne miejsce to hala, ale postanowiłam ją wziąć na parkur. Weszłam do niej i przywitałam się klepiąc ją po szyi i po grzbiecie.
- No to co, ruszamy dupsko i idziemy ćwiczyć, nie.?
Z tego co widziałam w boksie, była pełna życia, nadpobudliwa wręcz. Pewnie będzie trudno, bo jak dostanie napadu ADHD to się przekonam jaka jest silna . Wyprowadziłam ją przed stajnię i przywiązałam do ogrodzenia. Wyjęłam szczotki i zaczęłam wyczesywać z niej kurz i inne zabrudzenia.
- Co Ty robisz w tym boksie, że taka brudna jesteś.?
Tak ranne i popołudniowe czyszczenie starczy na niezbyt długo... Nagle klaczka mocno zamachnęła głową i lekko stanęła dęba.
- Hej! Spokojnie! Co Ci tak odwala.? Ogarnij troche...
Bosz... To co robi przy czyszczeniu, a jak zacznie się skakanie pod siodłem to pójdzie seria baranów... Po skończeniu lewej strony przeszłam na prawą i robiłam dokładnie to samo. Klacz troche się uspokoiła i zajadała uwiązem. Potem kopyta... Oczywiście szlachcianka nie podniesie nogi bo nie... Kiedy próbowałam wyczyścić jej przednie kopyto odwróciła łeb i spojrzała się na mnie jakby miała namyśli " Ale czego Ty ode mnie chcesz niedobry człowieku.?" Nie rozumiem jej... Codziennie ma czyszczone kopyta, ładnie podaje nogi i nagle nie wie co ma zrobić. Pościłam nogę poklepałam ją po szyi. Chwilkę po tym klacz znów zajęła się smakowaniem uwiązu. Wtedy znów chwyciłam za nogę i VICTORIA! Udało się... Z resztą kopyt nie stawiała oporu, bo jak to mówią początki są najtrudniejsze. Po kopytkach wzięłam się za siodło. I tutaj dopiero zaczęło się przechodzenie ni to w lewo ni to w prawo... Po kilkunastu minutach ciągłego poprawiania zsuwającego się siodła moja cierpliwość się skończyła.
- PRZESTAŃ! - krzyknęłam pełna złości. Statue zareagowała natychmiastowo. Stanęła w miejscu i zajęła się obżeraniem uwiązu. No... Wreszcie mogłam w spokoju ją osiodłać. Po zapięciu popręgu przełożyłam jej kantar na szyję. Wzięłam ogłowie i założyłam na wielki łeb izabelki. Pozapinałam wszystkie "paski", po czym wzięłam lonże w rękę, odpięłam jej kantar z szyi i powędrowałam na padok. Tłoku na nim nie było, wiadomo, przecież był skwar. Wszyscy gromadzili się na hali. A tu.? Tu był luz. Oranżada już na mnie czekała.
- No cześć. O widzę już poustawiałaś przeszkody...
- No Dobra odwalaj z nią, bo widze że nadpobudliwa dzisiaj jest
Przypięłam lonżę i wzięłam bat do ręki. Rozstępowałam ją, była maksymalnie rozluźniona. Machnęłam batem i dałam komendę do zakłusowania. Opornie, nawet bardzo, ale zakłusowała. Widać że jej się nie chciało. Krzyknęłam do oranży żeby czymś poszeleściła, bo chciałam żeby się ożywiła. Poskutkowało, nawet szybko. Od razu był piękny żwawy kłus. No i tak jest lajtowo Potem zwolniłam do stępa i podprowadziłam pod cavaletti i przeszkody. Na początku były 3 cavaletti a za nimi niska koperta (50 cm), na łuku był okser (50cm) a na wjeździe na drugi łuk 6 cavaletti ustawionych na full wysokości. Ruszyłam ją do kłusa po czym zwiększyłam koło i kazałam jej najechać na przeszkody. Cavaletti pokonała dobrze, bez puknięć, unosiła wysoko nogi, na przeszkodzie troche się zawiesiła, ale pokłusowała dalej na oksera, którego przeskoczyła z zamachem i chęcią, co było widać. Przy szeregu cavaletti zawachała się, zrobiła 2 foule, po czym zwolniła do kłusa i przejechała je. Podnosiła wysoko nogi, kłusowała żwawo i ochoczo. Po szeregu zmniejszyłam jej koło i zwolniłam do stępa. Pochwaliłam ją za dobrą decyzję, którą podjęła w odpowiednim czasie. W tym czasie oranżada ruszyła do akcji "przemebluj cały parkur w 10 sekund" xD. Żwawo biegała w kółko ustawiając nowe kombinacje. Po chwili krzyknęła "gotowe!", a ja przyglądałam się nowemu torowi. Ustawiła kopertę (50cm), potem dwa cavaletti, na łuku okser (60cm - jak szaleć to na maxa ) a na drugim łuku były 3 cavletti i okser (60cm). No to bierzemy się do roboty. Zwiększyłam jej koło i popędziłam do kłusa. Chciałam dać jej jedno kółko do zakłusowania, ale sama najechała na kopertę. Zawahała się kiedy zobaczyła dwa drągi za przeszkodą, ale przeskoczyła poprawnie, i na przez drągi również dobrze przekłusowała. Skierowała się na oksera i z zamachem przeskoczyła lądując daleko od niej. Dobrą potęgę ma. Skierowała się ku ostatniej przeszkodzie i już chciała skoczyć, ale wyłamała xD Nakierowałam ją jeszcze raz, tym razem się udało. Przećwiczyliśmy to kółko jeszcze kilka razy, potem oranż znów przemeblowała parkur i zostawiła dwa oksery po 60 cm i stacjonate po 70 cm. Tak wykorzystywałam ją i to bardzo. Teraz GALOP! Dobrze zagalopowała. Ruszyła na przeszkody. Pierwszą przeskoczyła poprawnie, ale zwolniła trochę przed wybiciem. Potem najechała na kolejnego oksera, tym razem skoczyła stanowczo i śmiało. I stacjonata... Tu zaczęło się od wyłania po 3 razy z rzędu. Pokazałam jej przeszkodę z bliska i znów nakierowałam na tego "strasznego potwora". Tym razem najechała dobrze i skoczyła w miarę. Nie było puknięcia ale zawiesiła się. Powtórzyłam z nią skoki, coraz lepiej jej szło. Skakała wyżej niż przeszkoda. Postanowiłam podwyższyć ją do 80 cm. Tutaj również sobie poradziła. Nie chciałam jej już męczyć, bo chciałam jeszcze na nią wsiąść. Odpięłam lonżę i wskoczyłam na grzbiet. Bez protestów klacz ruszyła przed siebie. W tym czasie oranż znów bawiła się z przeszkodami. Na środku ułożyła 6 cavaletti na full wysokości a na końcu koperta 50 cm. Tak, chciałam dzisiaj przeskoczyć na niej chociaż tą przeszkodę. Może była za wysoka, ale koperta zawsze wypada niżej. Ruszyłam do kłusa i zrobiłam kilka kółek po czym najechałam na cavaletti. Klacz nie czekając na pomoc od razu najechała i pokonała je bez trudności. Potem zmieniłam kierunek i najechałam z drugiej strony. Nie miała żadnych problemów. Szybko się uczy. Potem robiłam kombinacje pomiędzy, zmiany kierunki, zmiany tępa i stęp-stój-kłus-stęp-kłus. Znów wyrównałam rytm w kłusie i ruszyłam na przeszkodę. Popędziłam ją trochę, żeby nie wyłamała. TAK! Przeskoczyłyśmy nasza pierwszą przeszkodę! Lubię to Oranż wstała i skakała jak debil xD Nie dziwie się jej, bo ja tańczyłam Yea Potem znów robiłam kombinacje i kilka razy przeskakiwałam przez przeszkodę. Podjechałam do oranży i zsiadłam z izabelki chwaląc ją cały czas. Myślałam, że będzie gorzej. Widać słońce zadziałało na nią uspokajająco. Już widzę co by się działo na hali. Zaprowadziłam ją pod stajnię, zdjęłam siodło i odpięłam podgardle i nachrapnik. Wprowadziłam ją do boksu, rozczyściłam, sprawdziłam kopyta i dałam smakołyki. Chwaliłam ją. Potem poszłam zanieść sprzęt do siodlarni, pobiegłam pomóc sprzątnąć drągi oranżadzie i poszłyśmy na lody Frugo


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:36, 09 Lip 2014    Temat postu:

Trening ujeżdżeniowy kl. L by Bee.
Dzisiejszy dzień miał być dla nas bardzo pracowity. Chciałam popracować z izabelką nad naszym ujeżdżeniem. Zadowolona weszłam do stajni i na początek skierowałam się po sprzęt. Z siodlarni wyszłam nim obłożona, szybko wszystko powiesiłam na swoim miejscu, położyłam skrzynki ze szczotkami i podeszłam do boksu. Klacz stuliła uszy.
- Hejoo, to przecież ja. - powiedziałam spokojnie wyciągając przed siebie dłoń z miętówką. Statue od razu pożarła cukierka, a potem zaczęła wciskać chrapy do moich kieszeni, w poszukiwaniu większej iloci łakoci. Podstępem założyłam jej kantar z przypiętym uwiązem i poklepałam ją po szyi. Przejechałam ręką pod ganasz i zaczęłam łaskotać ją paznokciami. Klacz wyciągnęła szyję i wygięła wargę w górę.. Chwilę potem wyprowadziłam ją z boksu i powoli wyjęłam szczotki. Szybko i energicznie wyczyściłam całą sierść, wyczesałam grzywę i uporałam się z kopytami. Klacz powoli zaczynała się wiercić i kręcić. Zdesperowana weszłam do boksu i wzięłam z niego siatke z sianem, którą przeczepiłam izabelce przed nos. Wracając do pracy nuciłam sobie coś pod nosem. Osiodłałam ją bez problemu, założyłam jej ogłowie, a na koniec na nogach pojawiły się owijki. Odpięłam kantar z szyi i wyprowadziłam ją w stronę hali. Otworzyłam drzwi, wprowadziłam lekko znudzoną klacz i zamknęłam je za nami. Oświeciłam lampy, bo było już dość ciemno. Wsiadłam na wysoką klacz i dałam jej luźną wodzę pozwalając jej na rozluźnienie. Zmieniałam kierunki dosiadem, pozwalałam klaczy jeździć wolty, ósemki i inne gimnastyczne ćwiczenia. Powoli zaczęłam zbierać wodze. Wyjechałam na duże koło i chciałam wykonać ćwiczenie: zatrzymanie na A i C, wydłużenie wykroku od M do F, wydłużenie ram, od K zmiana kierunku przez przekątną do B, B i M skrócenie wykroku, zmiana kierunku w H i tak kilka razy. Klacz powoli rozluźniała się coraz bardziej, dobrze radziła sobie z tym zadaniem, świetnie wydłużała ramy. Skracanie szło nam już troszkę gorzej, kiedy już wyciągnęła krok miała problemy z tak szybkim i gwałtownym skróceniem go. Po kilku powtórkach udało nam się skracać krok od razu, bez dodatkowego dystansu.

Czując chęć do współpracy wypchnęłam klacz do kłusa. Statue ochoczo wyrwała do przodu rwącym kłusem, a następnie trochę ochłonęła i zwolniła do wolniejszego tępa. Zaczęłam nakłaniać klacz do robienia wężyków, ósemek, wolt. Chciałam żeby klacz powyginała się porządnie. Wyjechałam znów na koło, powracając do zmian wykroku. Na długich ścianach klacz miała maksymalnie wyciągać krok, a na krótkich maksymalnie skrócić. Byłam ciekawa efektu. Klacz na początku lekko się pogubiła, rozkojarzyła się, dlatego dałam jej jedno kółko wolne i znów powróciłam do ćwiczenia. Klacz z kolejnymi próbami coraz lepiej rozumiała i wykonywała ćwiczenie. Po kilu razach przerywałam je, żeby izabelka nie zapamiętała go na długo.

Po dobrze wykonanym ćwiczeniu wypchnęłam klacz do galopu. O dziwo Statue była bardzo spokojna w galopie i nie wyrwała przed siebie. Strzeliła jednak parę baranków, ale pod wpływem mojego stanowczego polecenia, szatan z niej uleciał i znów była, spokojnym, współpracującym konikiem. Zrobiłam kilka kółek w każdą stronę, ósemki, wolty. Klacz znów trochę się rozluźniła.

Po dobrej rozgrzewce zwolniłam ją do stępa i dałam jej przez jedno koło zupełnie luźne wodze. Potem zaczęłam skracać ją i dawać półparady, dając jej znak o zbliżającej się pracy, wymagającej skupienia. Obmyślałam tym samym jak ją teraz poprowadzić. Po dość długim stępie koń był idealnie skrócony, więc ruszyłam do kłusa. Wjadę roboczym w A! - pomyślałam i dokładnie wyjechałam narożnik i wjechałam na linię środkową nie tracąc poprzedniego impulsu. Następnie chciałam zrobić zatrzymanie w X, więc powoli zbliżając się do tego miejsca dałam klaczy półparady. Jeden impuls i klacz stoi. Idealnie równie ustawione nogi, ryjek mi się ucieszył. Ruszyłam kłusem roboczym i w C wykręciłam w prawo. Kiedy skręciłyśmy postanowiłam w M, X i F zrobić serpentynę o jednym łuku. Dokładnie i w pełnym skupieniu wjechałam łuk, żeby w M idealnie wykręcić w prawo, w kierunku środka ujeżdżalni. Lekką ją wstrzymałam i w X skręciłam w lewo, zakończyłam dość ciasnym łukiem na F. Wtedy zrobiłam zagalopowanie, które trwało do A. Kiedy dojechałyśmy do E, zrobiłam koło o średnicy 10 m. Następnie w H ruszyłam galopem roboczym na co klacz zareagowała z zadowoleniem, kłus już jej się trochę znudził. W B znów zrobiłam koło o średnicy 10 m. Potem powoli zaczęłam oddawać klaczy wodze tak, że stopniowo obniżała ona szyję. Przed B znów nabrałam wodze i ruszyłam kłusem przed siebie. Kiedy dojechałam do A, przeszłam do stępa pośredniego, następnie wjechałam na środkową linię i zatrzymałam klacz na środku czworoboku. Poklepałam ją po szyi i dałam jej luźną wodzę. Byłam bardzo zadowolona z dzisiejszej pracy. Dałam jej kilka kółek stępa do ochłonięcia. Potem zeszłam z niej i przetarłam ręką jej mokrą sierść. Porządnie się zgrzała. Wyprowadziłam ją pośpiesznie do stajni, tam rozsiodłałam i porządnie roztarłam świeżym sianem. Nałożyłam jej derkę i poklepałam ją po szyi dając jej kilka marchewek. Powiedziałam jej ciepłe słówka, pożegnałam się i poszłam zanieść sprzęt do siodlarni. Odwiedziłam jeszcze Kubę i poszłam do domu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lama dnia Śro 17:36, 09 Lip 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lama




Dołączył: 02 Maj 2013
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 17:37, 09 Lip 2014    Temat postu:

Trening skokowy
Podczas odwiedzin u Etny, postanowiłam rozejrzeć się nieco pod całej stadninie. Kiedy przechodziłam obok padoku zauważyłam dwie dziewczyny i konia. Postanowiłam chwilę popatrzeć na ich ćwiczenia. Na początku skakał tylko koń. Bacznie obserwowałam jego technikę i zauważyłam w niej kilka niedociągnięć, które w łatwy sposób można było poprawić. Chwilę później rumaka dosiadła jedna z dziewcząt. Najpierw przejeżdżała przez cavaletti, a potem przeskoczyła około pół metrową kopertę. Gdy opuszczały plac, zagadnęłam jedną z dziewczyn – tą, która jeździła. Zaczęłam opowiadać jej o swoich spostrzeżeniach i opisywać jak mogłaby to poprawić. Dowiedziałam się też, że u dziewczyny kiepsko z czasem na treningi. Zaproponowałam więc, że ja mogę popracować z koniem, który jak się okazało był klaczą o imieniu Statue.
Kilka dni później znów wpadłam do Deandrei, aby potrenować z niedawno poznaną kobyłką. Od razu udałam się do stajni. Statue poznałam od razu. Zbliżyłam się do niej i spróbowałam pogłaskać. Ta jednak tylko spojrzała na mnie z ukosa i odwróciła głowę. Aby jakoś przekonać ją do siebie dałam jej kawałek marchewki. Przysmak od razu zwrócił uwagę izabelowatej na moją osobę. Nadal jednak nie była zbyt zachwycona moim dotykiem, ale już od niego nie uciekała. Zostawiłam na chwilę kobyłkę samą i udałam się do siodlarni. Zabrałam stamtąd jej sprzęt oraz zestaw do pielęgnacji. Prędko wróciłam, położyłam wszystko obok boksu, chwyciłam uwiąz i przypięłam do kantara klaczy, po czym wyprowadziłam ją na zewnątrz. Przywiązałam Statue i chwyciłam zgrzebło. Powoli zaczęłam usuwać sklejki itp. Klacz cały czas bacznie mnie obserwowała. Później wyszczotkowałam jej sierść i wyczesałam grzywę i ogon. Schody zaczęły się przy czyszczeniu kopyt. Klacz nie chciała podawać nóg, a jak już podała, to po chwili starała się ją wyrwać. Po długim czasie jednak udało mi się ją przekonać i wyczyściłam jej kopyta. Kiedy była cała czysta, zajęłam się siodłaniem. Położyłam delikatnie siodło na jej grzbiecie i lekko zapięłam popręg. Następnie założyłam ochraniacze, a później zastąpiłam kantar ogłowiem. Chwyciłam wodze i ruszyłam z izabelowatą w stronę maneżu. Gdy dotarłyśmy na miejsce, przywiązałam ją i zaczęłam ustawiać przeszkody. Postawiłam jeden szereg gimnastyczny ( cztery drągi ; 2,5m dalej krzyżak 40 cm,; 3,5 m dalej krzyżak 50cm; 3,5m dalej krzyżak również 50cm i 6,1 m dalej stacjonata 60 cm. Dodatkowo jeszcze kilka drążków na ziemi i krzyżak 40 cm oraz stacjonata 50 cm. Skończywszy, wróciłam do klaczy, zapięłam jej popręg i wsiadłam. Uregulowałam sobie strzemiona i ruszyłyśmy stępem.

Pozwoliłam klaczy iść na luźnej wodzy, zbierając je odrobinę z każdym kolejnym okrązeniem. Zrobiłyśmy jedno całe okrążenie, w następnym zaś robiłyśmy woltę w każdym narożniku. Co drugie koło zmieniałyśmy też kierunek półwoltą. Kiedy wodze miałam już zebrane, dałam klaczy łydkę, aby ruszyła kłusem. Statue przez chwilę trochę szarpała się, jednak w końcu ustąpiła i ruszyła wymaganym przeze mnie chodem. Po kilku okrążeniach, klacz zaczynała pokazywać różki. Ciągnęła strasznie do przodu i brykała co kawałek. Starałam się robić w każdym narożniku obszerną woltę. Podczas niej starałam się jak najbardziej skrócić krok klaczy, aby się trochę uspokoiła. Początkowo nie przynosiło to efektu, jednak po dwóch okrążeniach udawało mi się coraz lepiej nad nią zapanować. Kiedy zachowywała się dokładnie tak jak od niej wymagałam, dałam jej jedno koło stępa. Po chwili odpoczynku znów ruszyłyśmy kłusem, tym razem bardziej żwawym. W między czasie zmieniłyśmy też kierunek. Przejechawszy jedno okrązenie, skręciłam klacz na drążki. Tuż przed nimi izabelowata podniosła uszy i przyspieszyła kroku. Pokonała je perfekcyjnie. Widać było, że jej pani z nią ćwiczy. Najeżdżałyśmy na drążki wiele razy, z różnych stron. Następnie dałam klaczy znów chwilę stępa. Kiedy odpoczęła, ruszyłyśmy kłusem. Po przejechaniu jednego okrążenia z woltą w każdym narożniku, przejechałyśmy dwukrotnie drągi. Jadąc znów przy płocie, dałam klaczy łydkę. Ta, natychmiast popędziła przed siebie szybkim galopem brykając co kawałek. Po chwili udało mi się nad nią zapanować, jednak co jakiś czas strzelała baranka. Zrobiłyśmy po trzy okrążenia w obie strony. Kiedy klaczy udawało się już utrzymywać równe tempo i ograniczyć brykanie do minimum, lekko ściągnęłam wodze. Jechałyśmy spokojnym, równym kłusikiem. Po chwili skręciłyśmy do środka placu. Po linii prostej najechałyśmy na czterdziesto centymetrowego krzyżaczka. Tuż przed nim, klacz nieco zwolniła, tracąc pewność siebie. Ten skok to była po prostu masakra. Statue wyskoczyła za szybko, uderzyła o drąg, przestraszyła się huku związanego ze stuknięciem drągu i galopem popędziła przed siebie. Minęła chwila zanim udało mi się ją uspokoić. Przez chwilę stępowałyśmy wzdłuż ogrodzenia, a następnie zrobiłyśmy okrążenie bardzo wolnym kłusem. W między czasie jakiś miły człowiek poprawił przeszkodę i postanowił popatrzeć na nas. Gdy izabelowata się zrelaksowała, postanowiłam ponownie najechać kłusem na tę samą przeszkodę. Tym razem jednak trzymałam ją na mocniejszym kontakcie i zachęciłam łydką do skoku. Było już trochę lepiej. Nie zwolniła już i nie puknęła drąga, jednak był to nadal niepoprawny skok. Klaczy brakowało pewności siebie i równowagi. Szereg był dla niej idealny. Jednak najpierw poskakałyśmy sobie krzyżaka. Kiedy udawało jej się go chociaż prawie dobrze przeskoczyć, przeniosłyśme się na stacjonatę. Z nią szło dokładnie tak samo. Jednak z każdym skokiem klacz skakała trochę pewniej. Następnie dałam jej dwa okrążenia odpoczynku. Po nich, ruszyłyśmy galopem i najechałyśmy najpierw na krzyżaka, a potem na stacjonatę. Technika skoku klaczy z galopu była nieco lepsza. Najwidoczniej w galopie czuła się pewniej. Poskakałyśmy kilka razy przez te przeszkódki, po czym zrobiłyśmy sobie kilka kół kłusa i stępa. Następnie ruszyłyśmy żwawym kłusem w stronę ustawionego wcześniej przeze mnie szeregu. Podczas najazdu wyczułam, że kobyłka trochę się waha, więc starałam się łydkami jak najbardziej zachęcić ją do skoku. Przez drągi przeszła pewnie, ładnie podnosząc nogi, pierwszą przeszkodę przeskoczyła tak samo, ale drugą już trochę gorzej. Przeszkody ustawione tak blisko siebie sprawiały jej mały kłopot. Dopiero na ostatniej przeszkodzie poradziła sobie naprawdę dobrze. Poklepałam ją po szyi, zrobiłyśmy jedno okrążenie stępa i ponownie najechałyśmy na szereg. Starałam się zachęcać ją do skoków i zmotywować ją do skoku poprawnego technicznie. Zauważyłam, że izabelowata coraz bardziej się stara. Przy każdym kolejnym przejeździe szeregu, wybijała się coraz lepiej i jej baskilowanie znacznie się poprawiło. Zyskała trochę pewności siebie i podczas ostatnich przejazdów odważnie pokonywała każdą z przeszkód. Na koniec przeskoczyłyśmy jeszcze z galopu krzyżaka i stacjonatę. Następnie zrobiłyśmy po dwa koła galopem w obie strony. Później zwolniłyśmy do kłusa, robiłśmy wolty w narożnikach, ósemki, przekątne. Po kilku okrążeniach w obie strony zwolniłyśmy do stępa. I tym też chodem jeździłyśmy do końca treningu. Kiedy tylko boki klaczy wyschły, skierowałyśmy się w stronę wyjścia. Tuż przed nim zeskoczyłam z grzbietu klaczy, poluzowałam jej popręg i chwyciłam wodze.

Udałyśmy się do stajni. Rozsiodłałam kobyłkę, zastąpiłam ogłowie kantarem, zdjęłam ochraniacze. Następnie wyszczotkowałam ją, wyczesałam grzywę i ogon oraz wyczyściłam kopyta. Skończywszy pielęgnację odniosłam wszystkie rzeczy do siodlarni. Wróciwszy wprowadziłam kobyłkę do jej boksu i obdarowałam ją marchewkami. Gdy je schrupała, głaskałam ją przez jakiś czas. Później pożegnałam się z nią i wróciłam do domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Eviline




Dołączył: 19 Sie 2011
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 21:06, 13 Lip 2014    Temat postu:

13.07.14r - Lonża z Eviline

Wpadłam do mojej podopiecznej by ją wziąć na lonżę, trochę ogarnąć. Przyjechałam z psami, które są moimi odwiecznymi towarzyszami ostatnio. Przekroczyłam próg stajni wesoło pogwizdując. Statue znała mnie już wcześniej, więc byłam raczej dobrą osobą do opieki nad nią. Nie denerwowała się zbytnio przy mnie. Podeszłam do jej boksu, a ona od razu się wychyliła by zobaczyć kto to jej zawraca szanowny zadek.
- Cześć Złota. - Wyszczerzyłam się w jej stronę i pokazałam jej marchewkę, którą miałam zamiar jej dać. - Głodna trochę? - Klacz od razu złapała marchew i pożarła ją łapczywie. Wyciągnęłam ją z boksu na korytarz i zaczęłam czyścić. Szczotki miała przy boksie więc z tym nie było problemu. Zdecydowanymi ruchami czyściłam sierść klaczy z zaklejek, oraz delikatniej rozczesywałam, lub wycinałam kołtuny, które powstały w międzyczasie jej pobytu w Dean bez właścicielki. Nuciłam przy tym melodię, którą zawsze nucę, gdy czyszczę swoje czterokopytne. Klacz była zrelaksowana, a mięśnie miała rozluźnione. Zgięła sobie tylną nogę elegancko, a jej wzrok zdawał się mówić "Rób tak dalej". Gdy skończyłam z sierścią zajęłam się kopytami z którymi było nieco gorzej, Zadarło się tam nawet parę kamyków w błotnym strupie, ale wszystko odeszło w niepamięć po przeczyszczeniu.
Przypięłam klaczy lonżę i ruszyłyśmy na halę, żeby żadne głosy jej nie denerwowały, ani też nie chciałam mieć widowni. Szła spokojnie, dotrzymywała mi tempa i nie ciągnęła. Czasami było jakieś mocniejsze tupnięcie, czy zerwanie się do kłusa, ale nie robiło to na mnie większego wrażenia.
Gdy wprowadziłam ją na halę momentalnie sięgnęłam po długi wspomagający bacior i zaprowadziłam klacz na środek. Odsunęłam ją od siebie sygnalizując jej to batem i pogoniłam do stępa. Ruszyła mozolnie, wręcz ospale i od niechcenia.
- O nie moja młoda panno, tak to być nie będzie. - Zacmokałam na nią i lekko dotknęłam batem jej zadu. Klacz nie chciała się z początku przekonać do żwawszego tempa, jednak po kilku próbach poszła na ugodę i przyspieszyła swoje tempo do takiego które mnie w miarę satysfakcjonowało. Cały czas starałyśmy się znaleźć to jedno, wspólne tempo. Byłam zbyt zawzięta i uparta by odpuścić. Gdy już mi się wszystko podobało i potrwało to dość długo, bym wiedziała, że się nie schrzani, to dałam jej znak na kłusa. Już samo przejście mi się nie spodobało, ale dzisiaj tego wszystkiego już nie naprawię, bo to są żmudne i ciężkie próby, a chcę by chociaż zaczęła ładnie i naturalnie się poruszać, a nie być kwadratowa. Nagle w momencie mojego błądzenia w myślach klacz zerwała mi się go galopu z masą baranków, strzałów i innych udziwnień. Taaa... Niezbyt zdziwiło mnie to jej szaleństwo. Długo stała w końcu. Mruknęłam coś pod nosem ogarniając ją by zbyt szybko nie straciła siły. Walczyłam z nią rękami, wspomagałam się przekładając bat przed nią, to ją zastopowało. Wszystko przestawiłam na miejsce i znów zachęciłam ją do kłusa. Miała bardzo płynny kłus, niestety dla mnie wykrok miała za długi. To jest niewygodne, gdy się anglezuje. Strasznie szybko przebierała kopytami. Westchnęłam cicho i starałam się ją zwolnić tym razem. Klacz albo się zatrzymywała, albo stawała dęba i tak w koło macieju. Jednak trochę ją utemperowałam, ona też załapała i już szła trochę lepiej, choć nie mogę powiedzieć, że problem jak ręką odjął. Zatrzymałam ją i przyciągnęłam do siebie. Przepięłam lonżę na drugą stronę i znów kazałam jej odejść. Puściłam ją galopem, na początku dałam jej się wybiegać, więc klacz swobodnie machała łbem, trochę podskakiwała jak królik, który nadużył kofeiny, ale była z czasem coraz wolniejsza i spokojniejsza, co mi się uśmiechało. Gdy zmęczyła się dostatecznie by trzeźwo myśleć zaczęłam pracę nad jej ruchem. Prawidłowym rozluźnieniem mięśni, reagowaniem na podstawowe pomoce, przecież nie oczekiwałam od niej cudu. Przed nami ciężka praca, ale sukces musimy osiągnąć. Tego jestem pewna. Zwalniałam klacz co i raz, aż w galopie robiła małe kroczki, a zaraz później rozciągałam ją maksymalnie. Skierowałam nas bardziej na drągi i zwolniłam panienkę do kłusa.
- Rozluźnisz się trochę. - Pchnęłam ją w stronę drągów, przeszła je nieco koślawie, trochę w nie pukała, dlatego to powtarzaliśmy, aż w końcu klacz totalnie się rozluźniła i zaczęła przechodzić drągi sprawnie. Zwolniłam ją do stępa i postanowiłam zakończyć nasz trening na dziś. Zaprowadziłam ją na myjkę, opłukałam nogi i wprowadziłam do boksu. Pożegnałam się z nią dając jej marchewkę i wróciłam do domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Blacky
Bywalec



Dołączył: 11 Sty 2009
Posty: 613
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Sob 21:36, 06 Wrz 2014    Temat postu:

Powrót do podstaw, budowanie kondycji, rozluźnianie


Przyjechałam do Centralnej z jasnym zamiarem bliższego poznania izabelowatej kobyłki, Statue. Kiedy znalazłam dobre miejsce do zaparkowania, z daleka zobaczyłam, że jest na padoku - ciężko jej nie zauważyć, jej maść jest dość charakterystyczna. Najpierw zaniosłam sprzęt pod jej boks, a następnie chwyciłam uwiąz i poszłam się przywitać. Kobyłka stała przy pastuchu w rogu, tyłem do Infinitely Perfect, skubiąc trawę po drugiej stronie ogrodzenia. Kiedy otworzyłam bramkę, zerknęła za siebie bez zaciekawienia i wróciła do czynności, od której miałam ją zaraz odciągnąć. Kiedy byłam od niej kilka metrów, zacmokałam, żeby się nie zdziwiła, po czym stanęłam. Koń zawsze powinien wykonać ostatni krok w twoim kierunku - tę uwagę zapamiętałam z kursu dla "naturalsów". Po kilku minutach próbowania zwrócenia jej uwagi, przykucnęłam sobie, czym dopiero ją skusiłam, żeby podeszła. Zrobiła to wolno i niepewnie, a ja łagodnym ruchem pogłaskałam ją po nosie i zapięłam uwiąz. Dotknęłam jej szyi, po czym ruszyłam w kierunku stajni. Kiedy się oddalałyśmy, kara rzucała nam tęskne spojrzenia i wielokrotnie rżała, ale Statue nie przejęła się tym za bardzo. Wydawała się na wszystko obojętna.
Czyszczenie poszło szybko i gładko - jako że padok jest trawiasty, a od wielu dni nie padało, nie miała wielu okazji, żeby się zakurzyć lub utaplać w błocie. Założyłam jej ochraniacze skokowe, potnik, siodło, a na koniec ogłowie. Trochę ociągała się przed przyjęciem wędzidła, ale przed wsadzeniem palców odczekałam chwilę ("a nuż zmieni zdanie"), udało się. Sama założyłam kask i wyprowadziłam ją przed stajnię, gdzie wsiadłam ze schodków. Again - żadnych problemów; wyglądała, jakby miała wszystko i wszystkich dookoła w głębokim poważaniu.
Ścisnęłam ją delikatnie po bokach łydkami i ruszyłyśmy na plac, który był zupełnie pusty. Gdzieniegdzie walały się puste puszki po napojach energetyzujących i zanotowałam sobie w pamięci, żeby przyjść po jeździe i je sprzątnąć. Kobyłka momentalnie zrobiła się trochę spięta - widać było, że trochę czasu minęło od jej ostatniej jazdy. Uznałam, że najlepiej będzie popracować dziś nad ujeżdżeniem. Na szczęście, były ustawione drążki na stęp i kłus. Rzuciłam wodzę na szyję, a ona wyciągnęła ją do samej ziemi, intensywnie wchłaniając zapachy. Krążyłyśmy sobie luźno dookoła, zmieniając kilka razy kierunek przez przekątną. Oczywiście, nie wymagałam od niej precyzyjnie wyjeżdżonych narożników, ale powoli ustawiałam ją na pomoce, pokazując łydkami, jak dokładnie ma ustępować od nich. Co jakiś czas klacz podnosiła łeb, bo zainteresował ją jakiś szelest dobiegający z krzaków lub któryś z koni na pastwisku przeszedł do kłusa, ew. zarżał. Nic ciekawego. W końcu uznałam, że i tak nie stała w boksie, więc była "rozruszana", więc niedługo potem przeszłam do kłusa - wciąż luźnego, za to bardzo energicznego. Chciałam ją obudzić, obudzić w niej impuls, zobaczyć tę iskrę, której jej brakowało. Najpierw kwitowała to skulonymi uszami, aż zaczęłam się zastanawiać, czy wszystko z nią okej - może coś ją uwierało albo bolało, ale chwilę później przestała, zaczęła minimalnie zaokrąglać szyję. Wcześnie! Pogłaskałam ją po szyi w nagrodę, po czym zmieniłam kierunek. Tutaj znowu wróciło totalnie usztywnienie - od razu widać, że lewa strona to ta gorsza. Kilka razy wjechałam na duże koło, cały czas pilnując, żeby energia gwałtownie nie słabła. Co jakiś czas zdarzało jej się utracić rytm, ale starałam się, żeby całość wyglądała coś stabilnie. Przyzwyczai się do tego.
Kiedy poczułam, że zaczyna się robić dość swobodna, złapałam mocniejszy kontakt. Przeszłam na moment do stępa, żeby nie przesadzić z tym ruchem do przodu, ale wciąż zwracałam uwagę, żeby był aktywny. Tutaj musiałam się bardziej wysilić - ewidentnie utożsamiała stęp z odpoczynkiem, chwilą relaksu w trakcie treningu. Myślę, że potrzeba trochę regularnej pracy, żeby to zmienić w jej głowie, dlatego nie wałkowałam tego dłużej niepotrzebnie, tylko zmieniłam kierunek i znów przeszłam do wyższego chodu, tym razem na krótszych i bardziej napiętych wodzach. Zaczęłam leciutko bawić się paluszkami, robić małe półparady - wjechałam na duże koło i raz minimalnie wyginałam ją do wewnątrz, raz na zewnątrz. Zaczęła przeżuwać wędzidło, po czym dwa okrążenia dalej zaczęła na nie napierać. O, nie, nie! Tak się nie bawimy. Odpuściłam na moment, po to, żeby za chwilę znów złapać - bardzo delikatnie, żeby jej nie wystraszyć. Bawiłam się na przemian, po czym znów wjechałam na ślad, zmieniłam kierunek i przeszłam do stępa. Na środku krótkiej zatrzymałam się. Wychyliłam się, żeby zerknąć, jak wyszło z nogami - prawy przód wisiał gdzieś z tyłu, zapomniamy. Dodałam prawą łydkę za popręgiem - dostawiła, aż "przestawiła". Zadziałałam z drugiej strony - o dziwo, udało się. Mała wymagała tylko trochę powtórzenia starego materiału. Wygrzebałam przysmak z kieszeni bryczesów i schyliłam się, żeby podać jej na otwartej dłoni. Nieufnie zaczęła obwąchiwać moją rękę, żeby po kilku sekundach namysłu przyjąć nagrodę. Ruszyłam stępem, zrobiłam woltę, po czym zakłusowałam, a w następnym narożniku przeszłam do galopu. Starałam się to zrobić bardzo płynnie i "od niechcenia", jednak Statue poczuła nagły przypływ energii i wypruła przed siebie - nawet nie tyle bardzo szybko, co napierała mocno na wędzidło, że ciężko było mi ją opanować. Szybko skręciłam i wjechałam na koło, zaczynając od dość ciasnego, a w miarę jak schodziła z niej para, zwiększając średnicę, aż w końcu mogłam spokojnie wyjechać z powrotem na ścianę. Nie chciałam jej "zajeździć", więc spokojnie przeszłam do kłusa, zrobiłam dwa okrążenia, zmieniłam kierunek przez przekątną, gdzie ją bardziej skróciłam, a na zakręcie znów galop. Tym razem dużo lepiej - wjechałam na woltę, żeby znów powyginać szyjkę w lewo i w prawo. Potem przeszłam prosto do kłusa. Teraz odpowiadała chętniej i szybciej na moje prośby - widać, że wspomnienia zaczęły odżywać. Za to przez dłuższą przerwę nie miała w ogóle kondycji i już jej szyja i klatka piersiowa pokryły się potem. Uznałam, że nie będę męczyła jej dzisiaj na drążkach. Zrobiłam jej krótką przerwę na swobodnej wodzy, po czym znów wróciłam na kontakt i zrobiłam najpierw duże ósemki, a potem pokręciłam je na krótkiej ścianie. Wymagało to dużego skupienia od nas obu, oraz mocniejszej pracy zadem. Po kilku próbach efekt był satysfakcjonujący, zobaczyłam znaczną poprawę. Uznałam, że klacz zasłużyła na odpoczynek i worek marchwi, który leżał przygotowany w moim bagażniku.
Puściłam wodzę i wyjechałam z placu wydeptaną ścieżką w kierunku lasu. Od razu zrobiło się chłodniej i przyjemniej. Klacz była dość zrelaksowana, z ciekawością rozglądała się po okolicy, szła pewnie i chętnie do przodu. Nie spieszyło mi się do domu, więc wróciłam dopiero po piętnastu minutach. Słonko przygrzewało, więc po rozsiodłaniu zabrałam ją na myjkę, gdzie opłukałam całe jej ciało. Potem stępowałam z nią w ręku przed stajnią, żeby trochę wyschła, zanim wróci na padok, żeby od razu się wytarzać. Wciąż wydawała się dość obojętna na jakikolwiek dotyk, gest, wyraz czułości, ale myślę, że wszystko jest "do naprawienia". Trochę pracy i dużo miłości - będzie dobrze. Wsypałam wór marchew do jej żłobu, dałam jej jedną, po czym odprowadziłam na padok, gdzie momentalnie odeszła ode mnie i wróciła do kąta, z którego ją wcześniej wyprowadziłam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Blacky dnia Nie 8:43, 07 Wrz 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 15:46, 19 Lis 2014    Temat postu:

21.10.2014 - Teren pod Karuchną razem z Joanne na Lithium i NojNojką na Kaszmirze

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 23:44, 20 Lis 2014    Temat postu:

Zaniepokojona wynikami próby przyjechałam do SC. Moje kobyły miały dziś wolne po aktywnych i pełnych emocji ostatnich dniach, to mogłam trochę tu się pomęczyć. Postanowiłam najpierw zająć się Statue. Kobyłka wyraźnie miała potencjał, jest przesympatycznym zwierzem, tylko brak jej zaufania do ludzi i regularnej pracy. Może uda mi się to zmienić Wink Konsultując się z Karuchną wjechałam na teren Centralki i zahaczając o siodlarnię poszłam do Statue. Wielkopolka obrzuciła mnie bacznym spojrzeniem z głębi boksu, a na wystawioną w jej stronę rękę zareagowała wpierw nieufnością, potem nieśmiałym zainteresowaniem. Czekałam cierpliwie, aż wreszcie podeszła do drzwiczek, obwąchała dłoń i zgarnęła przysmak, który na niej ułożyłam. Wtedy delikatnie wślizgnęłam się do wnętrza boksu i spokojnie, przybierając łagodną pozę podeszłam do klaczy, pogładziłam ją po szczupłej, ale ładnej szyi, łopatce, ganaszu i przypięłam uwiąz do kantara. Wyprowadziłam ją z boksu, uwiązałam tak, by w razie problemów sam się odwiązał i czas czyścić. Statue kojarzyła mnie już z częstego kręcenia się w pobliżu, więc raczej nie sprawiała kłopotów, była jedynie nieufna i bacznie obserwowała każdy mój krok. Stanowczymi, ale nie gwałtownymi ruchami włosianki doprowadziłam jej sierść do ładu, raz pomogłam sobie iglakiem, bo miała plamę solidnych, upartych zlepek na zadzie. Grzebieniem rozczesałam jej grzywę oraz ogon, pozbywając się najmniejszych słomek, a na koniec dokładnie wyczyściłam kopyta. One były najtrudniejsze, izabelka parokrotnie zabierała mi je wystraszona, jednak na spokojnie, powolutku dotarłam do celu. Z siodłaniem poszło prościej - ochraniacze na nogi, żel, pad i siodło na grzbiet, popręg luźno zapięty na pierwszą dziurkę i na koniec najtrudniejsze - ogłowie. Statue próbowała zadrzeć łeb do góry, jednak nim zaczęła wykonywać ruch już miała zagłówek na miejscu, wędzidło w pysku, a ja spokojnie poprawiałam stan jej grzywy. Całkiem szybko opuściła głowę i mogłam spokojnie zapiąć pozostałe paski i w końcu ruszyć na halę.

Dzień był dość mroźny i szary, jednak na hali panowały idealne warunki do pracy. Podciągnęłam Stat popręg, podprowadziłam do schodków, do których podeszła z lekkim oporem, i nareszcie wspięłam się na jej sporej wysokości grzbiet. Od razu ruszyła stępem, wręcz kłusem więc delikatnie schwyciłam wodze i zaczęłam ją spowalniać pulsacyjnymi półparadkami. Po pół okrążenia zrozumiała, czego do niej chcę i że nie wgryzam jej się właśnie w szyję, zwolniła kroku, a ja od razu odpuściłam i poklepałam ją po obu stronach szyi. Stępując aktywnie, na luźnej wodzy spędziłyśmy około 10 minut, poznając się z trochę innej perspektywy i patrząc, co jak funkcjonuje. Często zmieniałam kierunki, klepałam klacz i mówiłam do niej uspokajająco. Kiedy się rozluźniła zaczęłam nabierać wodze. Stopniowo, delikatnie, nie prowokując jej do usztywnienia się. Mimo moich starań czując kontakt zadarła łeb, niespokojna, obawiająca się ręki. Kolejne 10 minut upłynęło mi na przekonywaniu jej, że nie zrobię jej krzywdy lekkim kontaktem na wodzy i ogólnie rozluźnianie się jest fajne, nawet się za to dostaje coś smacznego od tego potwora na górze Wink Czasem miałam już wrażenie, że zaskoczyło jej, po czym ona nagle udowadniała mi, że się grubo mylę. Kręciłyśmy sporo dużych kół, badając jak to się chodzi na łydki, dosiad i co można z tym zrobić. Ten element akurat klacz całkiem szybko kojarzyła, a w międzyczasie trochę przyzwyczajała się do mojej obecności i wymagań. Zatrzymałam ją - znowu się wylamiła, ale trudno.
Sprawdziłam popręg i stęp na lekkim kontakcie, przygotowanie do przejścia i zakłusowanie. Statue miała obszerny, wcale nie szybki, ale bujający kłus, zupełnie inny niż moje kobyłki, więc nie powiem, że się nie zdziwiłam. Trzymając wodze na delikatnym, równym kontakcie jechałam ją jak najbardziej naprzód, próbując otworzyć, bo mimo dużych kroków sama z siebie była mocno zaciśnięta. Z początku nie widziałam żadnych postępów - jechałam ją ile mogłam, próbowałam namówić do opuszczenia głowy jak najdelikatniej, i nic. Po 10 minutach zaczęłam czuć, że Złota opuszcza i wyciąga w przód głowę, rozluźnia się i powolutku, kroczek po kroczku, otwiera. Chwaliłam ją często i gęsto, jeżdżąc w obu kierunkach, wykonując nieraz największe z możliwych kół i ciesząc się z każdego drobnego progresu. Po 20 minutach kłusowania Statue była już przyzwoicie swobodna w chodzie (jak na konia bez regularnego, solidnego treningu), rozluźniona i chętna do współpracy. Wtedy zaczęłam częściej wykonywać koła - średnio o średnicy 20 metrów, na dobry początek, a oprócz tego przejścia o jeden chód - kłus-stęp-kłus, kłus-stęp-stój-stęp-kłus etc. Nie pilnowałam jej ustawienia zanadto, punktem, na którym się koncentrowałam było otworzenie klaczki, uspokojenie jej i jeśli się da przestawianie na prawidłowy ruch pod siodłem. Pomijając jeden incydent, kiedy wiatr, który zerwał się w pewnym momencie i zatrzasnął gdzieś jakieś drzwi, co wprowadziło Lebus w stan paniki i błyskawicznej próby ucieczki praca przebiegała całkiem spokojnie, nikt nam nie przeszkadzał, parę razy przejechałyśmy przez trzy drążki, nad którymi starałam się zmotywować Złotą do opuszczenia głowy i większego zaangażowania grzbietu. W końcu przeszłam do stępa odpocząć. Stat dużo luźniejsza szła obszernym stępem dalej jednak rozglądając się czujnie po okolicy.
Przyszedł czas na galop. Ruszyłam kłusem na lekkim kontakcie, wzięłam klaczkę na duże koło i tam, po uprzednim przygotowaniu zagalopowałam. Wielkopolska spięła się i zaczęła iść sztywnym, niezbyt urokliwym chodem. Znowu zaczęła się zabawa w otwieranie konia. Jazda do przodu, najlepiej z głową w dół, ale najważniejsze, by nie drobiła, nie zacieśniała się na nowo. W tym celu wyjechałam na ślad i tam galopowałam do przodu, zamiast się kręcić po kółeczku, gdzie koń ma nieco jednak utrudnione zadanie jeśli chodzi o solidne wydłużenie fuli. Pogalopowałam tak na prawo - trochę puściła. Pochwała, zmiana kierunku, na lewo. Ponownie po chwili trochę się poprawiła, więc do kłusa, chwila kłusa i galop. Otwieramy się, nie chowamy w głąb siebie, jesteśmy piękne, zdolne i.. i coś tam jeszcze. Spróbowałam pogalopować w lekkim siadzie - praktycznie bez różnicy, ale przynajmniej odciążę kobyłce trochę grzbiet, a co. Ponowna zmiana kierunku i na prawo. Pozwoliłam sobie spróbować ją naprawdę mocno rozjechać na długich prostych, takie prawdziwe dodania z ikrą. Z początku Stat reagowała na to bardziej nerwami niż ruchem naprzód, jednak w końcu podchwyciła wątek i jak nie wciągała fuli... Okazało się, że ma czym galopować kobita Wink Uspokoiłam ją po chwili i jeszcze jedna zmiana kierunku. Zagalopowanie w lewo, półsiad i dodania. Już nie takie fajne, ale jak na Statue naprawdę mogły być. Kiedy w końcu ją z lekka wyciszyłam po takim szaleństwie, usiadłam w siodło i od razu poczułam, ile taka zabawa dała. Galop był dużo lepszej jakości, fakt faktem - koń cały mokry, ja prawie też, ale sport to zdrowie Very Happy W galopie spróbowałam wypuścić ją chociaż trochę w dół - coś tam się udało, ale malutkie i długo trzeba było prosić.
Kiedy uzyskałam zadowalającą odpowiedź przeszłam do kłusa i rozkłusowujemy. Najpierw na lekkim kontakcie - Lebus ku mojemu zaskoczeniu sama zaczęła delikatnie ciągnąć nosem w dół i do przodu, angażując grzbiet do solidnej roboty, więc oddawałam jej wodzy tyle, ile chciała, utrzymując dalej ten sam, delikatny kontakcik. W końcu przeszłyśmy do stępa, luźna wodza, popuszczony popręg i do ochłonięcia. Zgarnęłam porzuconą tu derkę polarową i przykryłam nią spoconą izabelkę i stępowałyśmy sobie spokojnie (prawie) no... z 15-20 minut.

Kiedy Wielkopolka napewno ochłonęła zsiadłam z niej, poprawiłam derkę, zawinęłam strzemiona i do stajni. Szybko ją rozsiodłałam, ubrałam w polar by wchłonął trochę jej potu i na myjkę marsz. Woda była straszna, sama myjka też budziła grozę, ale jakoś się w końcu udało. Izabelowata solidnie wybiegana, zmęczona nie miała też tyle siły, by stawiać opór i uciekać, więc można rzec, że podświadomie "dała mi fory". Gdy wróciłyśmy do boksu zaserwowałam jej krótką sesję masażu na intensywnie pracujące dziś mięśnie, do tego wrzuciłam do żłoba solidną porcję naturalnych witamin pod postacią marchewek, buraków, jabłek i innych pyszności, aż w końcu zamknęłam drzwiczki na zasuwę, pozbierałam sprzęt i ruszyłam dalej.

słów: 1291


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:35, 24 Lis 2014    Temat postu:

Postanowiłam dziś spróbować conieco kicnąć ze Złotą. Bardziej nazwałabym to pracą na cavaletti, jednak co z tego wyjdzie - zobaczymy. Nie będę się specjalnie powstrzymywać jeśli wszystko będzie dobrze Wink Kiedy niemalże zamarzając wpadłam do stajni i przeleciałam truchtem obok boksu Statue, ta z czujnie śledziła każdy mój ruch, z niewielkim niepokojem w oczach. Szybko odnalazłam siodło wszechstronne, ochraniacze, ogłowie i polarową derkę, do tego chwyciłam jeszcze szczotki i dużo spokojniej wróciłam do kobyłki. Przyglądała mi się już z mniejszym strachem, była zaintrygowana i wyraźnie przechodziła wewnętrzną rozterkę pt "podejść czy nie podejść". Uchyliłam drzwiczki i stojąc w ich świetle wyciągnęłam w jej stronę dłoń trzymającą marchew. Zrobiła krok w przód, cofnęła się, niepewna moich zamiarów. Jeszcze raz, krok w przód i pół kroku w tył. Dwa kroki w przód, szykowanie do ucieczki, jednak została w miejscu. Jeszcze jeden kroczek i po wyciągnięciu szyi mogła już dostać się do warzywa. Odgryzła kawałek, a ja cofnęłam rękę tak, by była blisko mnie. Statue wahała się chwilę, ale podeszła i zgarnęła przysmak z ręki. Delikatnie, powoli pogładziłam ją po szyi, łopatce, poklepałam i do kantara przypięłam uwiąz, na którym wyprowadziłam klacz i uwiązałam luźno. Czyszczenie poszło całkiem sprawnie, chociaż raz za gwałtownie się podniosłam i wystraszyłam Złotą, co później musiałam odkręcać trochę czasu. Potem już uważniej osiodłałam ją, derkę założyłam bez wymachiwania nią niczym torreador, trochę miałam problemów z ogłowiem (koń wysoki + jeździec niski + podnoszenie łba = jeździec ma za krótkie rączki by cokolwiek koniowi zrobić), ale podstępem jakoś dałam sobie radę. Ubrałam kask, rękawiczki, wzięłam długi bacik w łapkę, wodze w drugą i maszerujemy na halę.

Szłyśmy energicznym krokiem, Statue oczywiście upatrzyła sobie coś strasznego po drodze i mało mnie nie rozdeptała, ale tak poza tym to było w porządku. Na hali, puściutkiej i cichej, wsiadłam na klacz z pomocą schodków i ruszyłyśmy aktywnym, jak najobszerniejszym stępem na luźnej wodzy. Stat rozglądała się z zainteresowaniem, a czasem i niepewnością po hali, ale dziarsko maszerowała do przodu, delikatnie motywowana moimi łydkami i dosiadem. Gdy minęło 10 minut sprawdziłam popręg i nabrałam wodze na delikatny kontakt. Izabelowata od razu "jezu, chce mnie skrzywdzić albo nie wiem co", a ja dyskutując z nią na spokojnie, jadąc aktywnym stępem próbowałam doprowadzić do sytuacji, w której szła by z głową opuszczoną, rozluźniona i bardziej ufna w stosunku do ręki. Czułam poprawę, dużo szybciej doszłyśmy do celu i ogólnie czuło się, że klaczka jest spokojniejsza, nie jest już w stanie wiecznej paniki, tylko potrafi właśnie rozluźnić się trochę i odpuścić sobie ciągłe baczne obserwowanie otoczenia. Poklepałam ją, gdy udało nam się pojeździć chwilę takim obszernym, luźnym stępem w niskim ustawieniu na obie nogi i zaczynamy kłus. Znowu musiałam otwierać Izabelkę, jechać aktywnie do przodu i możliwie najbardziej w dół. Ponad 5 minut minęło, nim zaczęła odpuszczać i poszerzać wykrok. Kłus sam w sobie miała rytmiczny i równy, co było stanowczo jej zaletą. Po 10 minutach kłusowania, wykręconych wielu, wielu kołach zaczęła się jazda przez drążki. Na początek 4, leżące płasko na ziemi, po linii prostej. Były ustawione dość szeroko, jednak jadąc tak, jak teraz spokojnie dałybyśmy radę. Utrzymując rytm i impuls najechałam z daleka na wprost, dając klaczy czas na zobaczenie zadania, które przed nią stoi. Podniosła głowę z zainteresowaniem, jednak nie zaczęła zwalniać ani nic, by dobrze dokłusować do pierwszego drążka i potem bez problemu,bez puknięcia pokonać pozostałe. Poklepałam ją i z drugiego łuku. Ten sam motyw, ten sam efekt. W drugą stronę też w porządku, jedno puknięcie się trafiło. No to zsiadamy, podnosimy każdy drąg z jednej strony, naprzemiennie, wsiadamy i jazda. W międzyczasie włączyłam w pracę parę przejść, im delikatniej działałam ręką i o dziwo mniej czasu dawałam Statue na przygotowanie, tym mniej podnosiła głowę. Chwaliłam ją często, co miało pomóc jej odbudować pewność siebie, jak i zaufanie do jeźdźca. Podwyższone drążki również nie były zbytnio problematyczne, jedynie mięśnie dawały znać o swojej nie do końca świetnej formie. Dlatego dokładnie liczyłam ilość przejazdów, patrzyłam, czy ich jakość się zmienia, na lepsze, na gorsze i zgodnie z tym albo odpuszczałam klaczy na trochę, albo próbowałam dać trochę trudniejsze zadanie. Po 20 minutach kłusa przejście do stępa swobodnego i chwila odsapki. Na szyi Statue widać już było wyraźne ślady potu. Zastanawiając się, czy nie spróbować jej ogolić postępowałam sobie 3 minuty i wracamy do pracy. Zakłusowanie, fajny, obszerny i całkiem luźny kłus z głową coraz częściej w dole, jeden przejazd przez drążki na kłus i jeden przez trzy cavaletti, podniesione do 30 cm, ustawione na skok-wyskok w galopie. Najechałam na nie w kłusie, tak, by klacz zrobiła dwa kroki pomiędzy każdym koziołkiem. Musiała podnosić nogi i starała się, jednak popukała je trochę. Zmieniłam kierunek i w drugą stronę. Mocniej podparłam ją łydką, wodzą chciałam zachęcić do zejścia z głową w dół i pracą grzbietem, a ostatecznie puknęła tylko raz, ostatniego koziołka, ostatnią nogą, kiedy już jej odpuściłam. Poklepałam ją i chwilka stępa, następnie kłus i na koło. Na dużym kole przygotowałam ją dość szybko do przejścia i zagalopowanie. Od razu po przejściu oddałam klaczy trochę wodzy, nie łapiąc wyraźnego kontaktu, dzięki czemu ta została z głową w dole. Sama trochę pociągnęła nią w dół, wchodząc na delikatny, ale stabilny kontakt i tak galopujemy do przodu. Dojeżdżałam łydką do ręki, bardzo delikatnej, cały czas będąc na kole. Statue otwierała się, nawet zaczynała podnosić swój galop, za co ją dużo chwaliłam głosem, rąk wolałam nie tykać. Przejście do kłusa, zmiana kierunku i w drugą stronę. Tu trochę ciężej, czasem podrywała głowę, ale po dwóch okrążeniach ładnego, pełniejszego już galopiku z głową w niskim ustawieniu do kłusa, do stępa, pochwała. Nabranie wodzy, kłus, galop. Tym razem wodze skróciłam trochę bardziej, by Statue spróbowała przyjąć normalne ustawienie. Udało mi się zrobić to na tyle delikatnie, by nie odbiła się od wędzidła i nieznacznie podniosła głowę, jednak wystarczająco, bym mogła spróbować jeszcze podnieść jej galop i wyjechać spokojnie na ślad, gdzie dodałyśmy solidnie parę razy. Fakt, z początku było to mocno nieśmiałe i wymuszone, jednak z czasem, zachęcona cmokaniem Złota rozgalopowała się i tylko czekała na drobny sygnał, by ruszyć pełną, dużą fulą przed siebie. Pochwaliłam ją i na kółeczko, wyciszamy się, do kłusa, zmiana kierunku, w drugą mańkę. Tu to w ogóle bez problemu. No, może pomijając podnoszenie głowy przez klacz, ale nie był to już akt buntu czy strachu, a jej naturalny odruch. Była czujnym koniem z natury i z tego co kojarzę, sama z siebie nieraz nosiła głowę wyżej niż potrzeba. Kiedy się rozgalopowałyśmy na dobre chwila stępa, wyklepanie, cukierek w nagrodę i czas na drążki.
Nabrałam wodze, krótkie przygotowanie i kłus, zaraz po nim galop. Poprosiłam Izabelkę o opuszczenie głowy, a gdy dała się namówić najechałam na dwa drążki w odstępie na 5-7 fule. Nam wyszło 7, więc tak, jakbyśmy jechały skróconym galopem. Wzmocniłam trochę galop klaczy i przy najeździe zostawiłam kontakt, dojeżdżając bardziej w łydkach. Udało się 6 zrobić. Pochwała, powtarzamy. No, nawet się ciut ciasno zrobiło. Jeszcze raz i próbujemy na 5. Wyraźnie pojechałam do przodu, nie rzucając wodzy ani siebie, ani konia. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, wyszło elegancko, chociaż mogłybyśmy podejść bliżej drugiego drąga, ale dobra, i tak jest super. Zmiana kierunku, to samo w drugą stronę. Tu było ciężej, Statue nie chciała się tak wydłużyć i parę razy przy próbie przejechania na 5 wyszło nam 5,5 itd. W końcu jednak, z chwilą na uspokojenie rozbuchanej kobyłki udało się wykonać ćwiczenie w 100% i odsapka. Po niej zagalopowanie i 3 cavaletti na skok-wyskok. Stat zaczynała trochę ciągnąć do "przeszkód", co mnie bardzo cieszyło. Pozwoliłam jej na trochę więcej wolnej woli i hop-hop-hop, ładne, może niezbyt płynny pokonanie koziołków. Powtarzamy. Mocniejsze podparcie łydką i znacznie lepiej. Jeszcze raz i zmiana kierunku. Tu zrobiło nam się ciasno i klaczka popukała próbując się wyrobić. Szczęśliwie nie przewróciła, bo nie miałam ochoty teraz zsiadać i tego poprawiać, była zbyt pobudzona. Uspokoiłam ją na kole i lekko przytrzymując jedziem. Lepiej, ale brakuje spokoju, nakręciła się solidnie. No to przejścia na kole. Galop-kłus-galop, galop-kłus-stęp-kłus-galop. Spokojniutko, wyciszamy się, studzimy głowy, a gdy miałam konia pod kontrolą, spokojnego (i zmęczonego, ale jeszcze nie tak, jak miał dziś być) ponowiłam próbę. Cały czas próbowałam opuszczać głowę klaczy w dół, utrzymać ją w ustawieniu i dojechać równo, spokojnie, dobrze wymierzając odskok. Udało się to przy trzecim podejściu i wtedy do stępa. Poklepałam Statue i zsiadłam z niej, chcąc ustawić sobie dwie-trzy przeszkódki na próbę. Zrobiłam sobie krzyżaka 50 cm ze wskazówką, stacjonatkę 60 cm i okserka 70x70.
Wsiadłam ze schodków (już przestały być straszne) i zagalopowałam na prawo. Ogarnęłyśmy się nieco na kole i jedziemy krzyżaka. Trzymając równy kontakt, z rozluźnioną ręką, dojeżdżając w łydkach najechałam na sam środek przeszkody. Dobrze domierzone do drążka, łydka, naskok i skok. Statue wybiła się tak z pół metra wyżej niż trzeba, zawisła trochę w powietrzu i wylądowała nieco pokracznie. Sama przeszkoda nie zrobiła na niej wrażenia. Poklepałam ją śmiejąc się i jeszcze raz. Lepiej, wyglądało to jak normalny skok, tylko znowu duużo wyżej niż to było potrzebne. Statue skakała tak, jakby miała skakać przez końce drągów oparte na stojakach... No cóż, jak kto woli. Zmieniłam nogę i z lewego najazdu. Przytrzymałam ją lekko przed przeszkodą, wpasowałyśmy się z odskokiem i ładny, okrągły skok, już chyba ciut niżej niż poprzednie. Wylądowałyśmy na prawą nogę, więc akurat dużym łukiem kierujemy się do stacjonaty. Zrobiłam Złotej długi, prosty najazd na środek. Lekko spłynęła do lewego stojaka, ale skoczyła bez wahania, dalej sadząc do góry. Powtarzamy, bardziej pilnując skakania przez środek przeszkody. Całkiem całkiem, nawet szło przyzwyczaić się do skakania pół metra wyżej. No to hajda na oksera. Stat lekko się zaczęła wycofywać, więc wzmocniłam działanie łydki, rozjechałam ją trochę i na odskoku delikatnie tryknęłam bacikiem. Odbiła się mocno, ponownie zawisła nad przeszkodą, jednak szczęśliwie była ona na tyle wąska, że nie wylądowała na drugim członie. Przy powtórce najechałam mocniej już z daleka, dodatkowo posyłając klacz na duży skok. To ją otworzyło. Poszła dużym susem do przodu, nie tykając drągów i lądując sporo za przeszkodą. Poklepałam ją i ostatni skok spokojniejszy, ale bez zawisania w powietrzu. Udało się tego dokonać, Statue odbiła się swoim zwyczajem jak na 120, ale oddała płynny, okrągły skok z miękkim lądowaniem. Poklepałam ją solidnie i na sam koniec najechałam na stacjonatkę w przeciwnym kierunku, z lewej nogi. Zero problemów pomijając sadzenie do góry i lekkie spływanie w lewo.
Zostałam w galopie i stopniowo oddając wodze próbowałam poprosić klacz o żucie z ręki. Ta z chęcią wyciągnęła szyję do przodu i w dół, parskając do chwila. Przeszłyśmy do kłusa i z głową jak najniżej chwilę kłusujemy, wielkopolka bardzo fajnie sie otworzyła, zaczęła iść z łopatki, rozluźniona, ale aktywna. Wyklepałam ją i stęp. Przykryłam derką polarową, popuściłam popręg i dałam smakołyka. Rozstępowanie zajęło nam około 15 minut, po tym czasie zsiadłam, opatuliłam klacz dokładniej i wracamy do stajni.

Zrobiło się już nieco cieplej, ale dalej wszystko szybko się zmrażało, więc maszerując dotarłyśmy do boksu Statue, gdzie wpierw zamieniłam jej ogłowie na kantar, uwiązałam, dałam marchew i potem szybciutko zdjęłam resztę sprzętu, zostawiając sam polar, coby wchłonął jak najwięcej potu i pary z klaczy. Ją samą zabrałam na myjkę, oczywiście pełną strachów, ale już nie zjadającą na wejściu, gdzie schłodziłam i umyłam jej nogi, następnie wróciłyśmy pod boks. Zostawiając Statue na chwilę samą popędziłam po kolejną derkę polarową, gdyż tamta wchłonęła już tyle, ile mogła, a koń nadal potrzebował jakiegoś okrycia. Szczęśliwie leżała z brzegu, więc zniknęłam z pola widzenia klaczy ledwie na ułamek sekundy. Gdy wróciłam zamieniłam derki, po drodze rozczesując mokre futro wielkopolki, a nie chcąc marnować czasu na bezczynne czekanie aż jeszcze podeschnie wygrzebałam nożyczki i przycięłam jej długą, wplątującą się w wodze grzywę, trochę skróciłam grzywkę i wyrównałam ogon. Gdy się cofnęłam chcąc zobaczyć efekt nie wiedziałam, czy wygląda lepiej, czy bez zmian. Gorzej na pewno nie było, ale i tak brakowało jej mięśni i solidnie prowadzonej pielęgnacji, by wyglądała oszałamiająco. Była urokliwa, bardzo, ale sportowiec mógłby jej nie docenić patrząc na sam wygląd. Nie chcąc jej już dłużej męczyć sprawdziłam, jak sytuacja pod derką i zdjęłam ją, pomasowałam trochę Statue, która nieco zaniepokojona obserwowała mnie uważnie, jednak z czasem rozluźniła się i stała odprężona, z przymrużonymi oczyma, odciążoną nogą i opuszczoną głową. Gdy skończyłam poklepałam ją, ubrałam w cieplejszą derkę i odstawiłam do boksu, wrzucając przy okazji parę smakowitości do żłobu. Zamknęłam ją ze swoją porcją witaminek, odniosłam i oczyściłam sprzęt, pozamiatałam po pielęgnacji i ruszyłam w drogę powrotną do Auruma, gdzie czekały na mnie moje dwie pannice.

słów: 2057


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Stajnia Centralna Strona Główna -> Konie zaadoptowane / Statue [Eviline] Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin