Forum Stajnia Centralna Strona Główna Stajnia Centralna
Stajnia Centralna - główna stajnia Rysuala
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Cameron - Treningi

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Stajnia Centralna Strona Główna -> Stare treningi, odwiedziny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 20:40, 31 Sty 2010    Temat postu: Cameron - Treningi

Miejsce na trenowanie z Camem

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 17:53, 02 Lut 2010    Temat postu:

Dziś postanowiłam wziąć Camerona na trening. Gdy przyszłam ogier jak zwykle groźnie wyglądał z boksu kuląc na wszystkich uszy i groźnie machając łbem. na szczęście miał już na sobie kantar. Wzięłam więc z siodlarni przyniosłam ogłowie bez nachrapnika do którego dopięłam wędzidło z wąsami, czaprak i pas do lonżowania, wzięłam też kantarek sznurkowy, linę i carrot sticka. Szczotki leżały pod boksem. Ułożyłam wszystko na ziemi i z kawałkiem marchwi na wierzchu podeszłam do kulącego się konia.
-Cześć panie zły - Powiedziałam to konia, który jeszcze bardziej skulił uszy i groźnie machnął łbem. Widząc jednak marchew zmienił swoje nastawienie. Dałam mu ją do schrupania i wykorzystałam okazję, by złapać za kantar i dopiąć do niego uwiąz. Gdy Cameron zjadł warzywo wzięłam otworzyłam drzwi i wyprowadziłam go z boksu. Opornie, ale wyszedł, potem jednak widząc otwarte drzwi ruszył kłusem w ich stronę. Napotkał jednak spory opór i machnął w moją stronę groźnie głową. Przywołałam go szybko do porządku i uwiązałam mocno. Wzięłam zdjęłam z niego derkę, którą od razu odłożyłam, jako do prania i naprawy następnie zaczęłam twardą szczotką rozczesywać zlepki na jego sierści. przy okazji spotkałam się z wierzganiem i próbami gryzienia. No cóż...starałam się zachować stoicki spokój, jednak czasami musiałam się na ogiera wydrzeć i lekko klepnąć w łopatkę. Po 10 minutach zaczęłam sczesywać miękką szczotką resztę brudów. Koń wręcz podskakiwał w miejscu, uciekał i wiercił się niemiłosiernie. Przy czyszczeniu brzucha wierzgał, machał głową i próbował gryźć. mając już dość podetknęłam mu szczotkę pod nos i spytałam "Takie to naprawdę straszne? uspokój się!" i znów zaczęłam czyścić. Koń trochę się uspokoił i przede wszystkim - przestał wiercić. Po skończonym etapie sierści dałam mu kolejny kawałek marchwi i zabrałam się za kopyta. Oczywiście - wpierw opieranie się, następnie wierzganie, wyrywanie, machanie i robienie wszystkiego, bym ich nie wyczyściła, ale dostała z nich w twarz albo co innego. W końcu jednak po 20 minutach jakoś udało mi się je wyczyścić i zabrałam się za grzywę. Wyglądała jak zwykle - fatalnie. Była długa, poplątana i w naprawdę strasznym stanie, najchętniej bym mu ją albo mocno ścięła, albo zrobiła irokeza, by jakoś ją uratować - jak całą sierść. Niestety, na razie mogłam tylko pomażyć o nawet pokazaniu mu spokojnie nożyczek, ten koń by mnie rozgniótł na miazgę, gdybym próbowała mu coś kombinować i wydawać dziwne dźwięki (te, które wydają nożyczki) a co dopiero miałabym mu kombinować przy ogonie! Albo go ogolić! Na samą myśl przechodziły mnie ciarki. Gdy tak czesałam tą grzywę w zamyśleniu po chwili spostrzegłam, że gniadosz opuścił łeb, zaczał wąchać szmatkę, następnie wziął ją w zęby i zaczął machać. Wyglądało to uroczo. Właśnie w tej chwili ujrzałam w jego oczach brak agresji. Bardzo mnie to ucieszyło i po chwili ogier chrupał ze smakiem całą marchew. Ja zaś dobrałam się do ogona. Poszło łatwiej niż wczoraj, jednak nie obyło się bez wiercenia i wierzgania. Ale cóż...na efekty trzeba czekać, a ten koń i tak zrobił duże postępy. Szybko wyczesałam i wyczyściłam ogon Cama i założyłam na konia derkę. Ten zrobił zadem obrót o 90 stopni, po czym machnął nogą w tył, uniósł głowę i tupnął. Nie zważając na to założyłam mu materiał na grzbiet, poprawiłam gdzie trzeba było i dokładnie zapięłam mało nie obrywając w zęby. W końcu zwykły, skórzany kantar gniadosza zamieniłam na sznurkowy, dopięłam do niego linę, w dłoń wzięłam całą resztę (ogłowie z wędzidłem w karmelu, czaprak i pas, lonżę oraz carrot sticka) w drugą dłoń i ruszamy na round-pen. Droga była krótka, aczkolwiek trudna. Koń wciąż leciał do przodu, a gdy z boksu wyglądał jakiś inny koń to rzucał się w jego stronę z wystawionymi zębami. W końcu jednak dotarliśmy gdzie trzeba było. Spuściłam konia z liny i pozwoliłam wybiegać, następnie uważając, by nie oberwać podeszłam, szybko złapałam za kantar i przypięłam znowu. Zaczęłam gładzić wzburzonego ogiera po szyi i łopatce, czekając aż się rozluźni. Gładziłam go delikatnie dłonią, jednak nacisk był pewny, dałam mu odczuć, że się go nie boję i nie chcę skrzywdzić, tylko zaprzyjaźnić, pomóc mu. Wpierw było kilka prób gryzienia, machanie groźnie nogą, stopniowo jednak koń się wyciszał a potem rozluźniał. W końcu, po pół godzinnym głaskaniu machnął raz ogonem i się całkowicie rozluźnił. Chwilę potem ziewnął zadowolony, a ja zaczęłam głaskać go delikatnie po brzuchu. Od razu koń zesztywniał, machnął łbem z zębami w moją stronę, tupnął, a gdy zobaczył, że go tylko głaszcze i nic więcej, no...i jeszcze do niego gadam to odwrócił łeb i tylko jednym uchem słuchał mnie, jednocześnie sprawdzając co robię. Gładziłam go po grzbiecie i brzuchu, ręką dochodziłam do końca żeber (czyli nie dochodziłam do słabizny) a koń stopniowo zaczął się rozluźniać. Przestał machać ogonem, łeb opuścił nisko, uszy puścił luźno i przymknął oczy. Po 15 minutach osiągnęłam to, czego pragnęłam, ogier zaakceptował mój dotyk po prawej stronie brzucha, grzbietu, szyi i kłębu, z nogami tez nie było większego problemu. Zostało nam najgorsze - słabizna i zad. Cam nie znosił jakiegokolwiek dotyku w tych miejscach. Delikatnie zaczęłam jeździć do końcowej części jego grzbietu, na co ten tylko się oglądał co jakiś czas groźnie, machnął kilka razy ogonem, następnie zrelaksował się, widząc, że nic mu nie robię, tylko głaszczę. Mimo to sprawdzał co jakiś czas, czy na pewno tylko go głaszczę. W końcu zaczęłam go głaskać po zadzie. Koń tylko na chwilę się usztywnił, raz spojrzał, potem uchem kontrolował, co robię. Cały czas gadałam do niego spokojnym głosem, mówiłam mu, że jest super koniem, że jest dzielny i świetnie sobie radzi, namawiałam do tego, by zapomniał o złych przeżyciach i na nowo człowiekowi zaufał. 10 minut później ja tez rozluźniona głaskałam zad konia. Tylne nogi sprawiły taki problem, że ogier kilka razy wierzgnął mocno, uciekł nimi ode mnie, jednak po 10 minutach zaakceptował i przywykł do łagodnego, przyjemnego dotyku dłoni. Odeszłam na chwilę od niego by dać chwilę na przemyślenie i odpoczynek, po czym pogłaskałam ogiera po czole. W jego oczach widziałam lęk i odrobinę agresji, ale tak małą, że oczy konia wyglądały zupełnie inaczej niż przedtem. W końcu spróbowałam przyzwyczaić ogiera do dotyku po słabiźnie. Początkowo reakcja konia bardzo mnie zaskoczyła - odskoczył w bok, wierzgnął w moją stronę, wydobył z siebie dziki kwik i skoczył do mnie z zębami. Nim go opanowałam minęło dobrze 15 minut. Postanowiłam na razie odstąpić od dotykania po słabiźnie. Zaczełam więc gładzić konia po drugiej stronie. Wciąż zesztywniały ogier wzdrygał się na każdy dotyk jego skóry. Postanowiłam dać mu chwilę spokoju, był bardzo zdenerwowany. Podeszłam do niego od przodu i zaczęłam gładzić po czole.-Co Ci jest? Boli Cie tam czy co? - Powiedziałam zmartwiona, dawno nie widziałam tak gwałtownej reakcji na dotyk podczas wstępnie udanej friendly. - Może idziemy za szybko?
Koń patrzył na mnie nieufnie, był w jego oczach błysk agresji, jednak więcej strachu i pewnego rodzaju zawodu. Zrobiło mi się strasznie przykro i głupio. Przez własne ambicje znów zawaliłam. Dopiero potem zauważyłam, że przy ogrodzeniu stoi Nojka. Patrzyła na mnie ciepło, jakby chciała pocieszyć. Nie odzywałam się, tylko gładziłam konia. Gdy odeszła zapomniałam o tym, jak ogier jest niebezpieczny i przytuliłam się do jego gigantycznego łba. Nie zważałam na to, że może mnie dziabnąć lub coś innego, było mi tak smutno...Wtedy poczułam i usłyszałam, jak gniadosz spokojnie wypuszcza powietrze, wydając z siebie długie parsknięcie. Odsunęłam się i spojrzałam na niego. Patrzył na mnie wciąż nieufnie i z pewnym sensie agresją, jednak znikł ten wyraz zawodu. Zebrałam się w sobie i znów zaczęłam głaskać folbluta po szyi i łopatce, rozpoczynając kolejne podejście do friendly. Po 45 min dotarliśmy do momentu, w którym popełniłam błąd. Nie wiedziałam, czy próbować na nowo, czy też nie. Jednak spróbowałam. Gładząc konia po grzbiecie spokojnie i powoli zaczęłam zjeżdżać w stronę kolana, tak by wejść dłonią na słabiznę. Gniadosz usztywnił się i machnął łbem, jednak nie był tak gwałtowny. Nim jednak choć trochę zaakceptował dotyk po słabiźnie minęło 35 minut - tak wiem, jestem szalona i stoję z koniem już ponad 2 godziny, ale nie chciałam zaprzepaścić szansy. W końcu jednak stwierdziłam, że wystarczy i dałam Cameronowi jabłko. Jakże by inaczej zostałam przy tym ugryziona, ale przyjęłam to ze spokojem - bardzo często 4-latki są końmi trudnymi, gryzącymi i kopiącymi, może mu to z wiekiem przejdzie. Ważne było, że nie uciekał od mojej ręki i nie bronił się przed dotykiem. Mówiłam do niego, przy okazji pokazując carrot sticka. Obwąchał go, raz wziął w zęby i przestał go interesować. Odłożyłam sprzęt na ziemie i wzięłam ogłowie. pokazałam ogierowi i korzystając z jego słabości do słodyczy wsadziłam do buzi. Oczywiście opór miał miejsce, jednak smak karmelu był dla młodego tak kuszący, że nie wytrzymał i wziął kiełzno do buzi. Paski miałam zapięte bardzo luźno, naczółek był umyślnie za duży i bardzo luźny, zsunięty nisko. Chciałam, by koń po prostu pozwolił sobie założyć podstawowe paski. Po kilku buntach, ucieczkach koń już spieniony od żucia wędzidła pozwolił sobie założyć paski. Friendly Game tu bardzo pomogła. Koń tuż przed rozpoczęciem kiełznania pozwalał mi na dotykanie uszu, nawet był wtedy spokojny. Pogłaskałam gniadosza, zapięłam pasek podgardlany, do zewnętrznego kółka wędzidłowego przypięłam lonżę, przeprowadzoną wcześniej przez wewnętrzne kółko i zaczęłam prowadzać nieco opornego konia po lonżowniku. Na szczęscie młody tylko dwa razy ugryzł wędzidło i zaprzestał prób. Gładziłam go po szyi, gadałam, przez chwilę tez porobiliśmy to friendly, lecz tylko w taki sposób, że paski szurałam po głowie ogiera, a lonzą po jego szyi, łopatce, brzuchu no i głowie. Folblut szybko zrozumiał, że te rzeczy nie są złe, a dzięki częstym pochwałom i smakołykom (w umiarkowanej ilości) mam nadzieję, że będzie kiełznanie i pracę z ziemi za przyjemność. W ostatnim etapie dzisiejszego treningu odpięłam lonżę od konia i pogoniłam go do galopu - musiał się jakoś wyszaleć. Gdy już zauważyłam, że Cam wysiada fizycznie (na co musiałam długo czekać) zaczęłam spokojnym głosem mówić "Hooo...wolniej Cam, wolniej...prrr...zwolnij" I w końcu podeszłam do stępującego ogiera, który skulił na mnie uszy i machnął raz łbem po czym pozwolił się złapać, nie uciekając głową. Zaprowadziłam go na środek lonżownika, gdzie zdjęłam ogłowie, założyłam kantarek, na grzbiet derkę (poszło o wiele łatwiej niż przedtem), zebrałam pozostawiony po mnie sprzęt i wracamy do stajni. Mimo,iż kilka razy ogr próbował mnie staranować, skopać, pogryźć i wgl to byłam z niego dumna. Myślałam, że cały ten czas zajmie nam pierwsza część gry, że koń nie zaakceptuje mojego gotyku na brzuchu czy zadzie. Bardzo mile mnie zaskoczył - oby tak dalej. W końcu zatrzymaliśmy się przed boksem - Cameron nie ciągnął już do przodu, był wykończony bieganiną, którą miał przed chwilą. Uwiązałam go, Wyczyściłam gdzie trzeba, na co tylko kilka razy się skulił i machnął łbem, tupnął czy machnął nogą i tylko raz uszczypnął mnie w ramię. Poklepałam go, wymasowałam drżące od zmęczenia mięśnie, następnie na myjce schłodziłam nogi, wypielęgnowałam w miarę możliwości i wracamy pod boks. Koń wytarty i czysty, ja orzeźwiona łykiem herbaty od Carrot. Po raz kolejny założyłam na folbluta derkę, tym razem był tylko jeden krok w bok i pochwaliłam, po czym zmieniłam kantar na zwykły skórzany i odstawiłam zmęczonego pana złego do boksu. Tam oczywiście uszy do potylicy, kilka groźnych machnięć głową z wystawionymi zębami i chowamy się w kącie boksu. Zamknęłam dokładnie drzwi - Cam nadal miał zwyczaj mocnego kopania w drzwi, by je wyważyć następnie wsypałam mu dzienną porcję witamin do żłobu, po drugiej stronie wsypałam papu (sianko) i zostawiłam tak tego żarłoka w spokoju, odnosząc sprzęt na miejsce (niektóre części nawet nieużywane) następnie poszłam pogadać z Carrot, która stwierdziła, że nie ma zamiaru mnie zbierać z ziemi, gdy opowiedziałam jej o dzisiejszym treningu i o moich planach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 10:06, 22 Lut 2010    Temat postu:

Postanowiłam wcześniej wpaść do SC. Póki nie było tłoku, lepiej mogłam popracować z ogierrem, który mimo iż potulniał, łagodniał i cichł wciąż miał charakter mordercy. Gdy przyszłam gniadosz kończył jeść siano, więc na widok mojej osoby przy drzwiach machnął łbem, za co złapałam go za kantar. Ogier z lekka zdziwiony popatrzył na mnie i jakby nie widząc co zrobić podszedł i stanął grzecznie, patrząc na mnie i wykorzystując każdą okazję, by dziabnąć czy postraszyć. Chwilę go pogłaskałam uspokajająco i poszłam po szczotki, ogłowie i pas do lonżowania dla konia. Chciałam w końcu zacząć ponownie przyzwyczajać gniadosza do noszenia czegoś na grzbiecie. Poukładałam wszystko na miejscu i z uwiązem w ręku podeszłam do drzwi boksu, uprzedziłam konia, że jestem przy drzwiach, weszłam do pomieszczenia i poczekałam aż ogier do mnie podejdzie. Cameron mimo stulonych uszu, machania głową, nogami i zębami po dłuższej chwili pozwolił się złapać i następnie wyprowadzić. Wciąż wyprzedzał człowieka, momentami ciurał nim po ziemi ile wlezie, jednak przy stanowczym podejściu kończyło się tylko na wybieganiu z boksu truchtem. "Będziemy musieli to poćwiczyć" - Pomyślałam wiążąc konia mocno do kółka. Z skrzynki wyciągnęłam twardą szczotkę, którą zamaszystymi ruchami dokładnie rozczesałam wszystkie zlepki na sierści konia, który jak zwykle tulił uszy, wierzgał, machał zębami w moją stronę, jednak wyrobiony przy nim refleks sprawił, że nie potrafił mnie trafić. I tak było o wiele lepiej niż na początku, koń zaakceptował mój dotyk, dotyk linki, a carrota na razie tylko na szyi, łopatce i górze grzbietu, gdzie indziej gładzony dostawał szału. Po twardej szczotce przeczesałam dokładnie gniadosza włosianką i w nagrodę za o wiele lepsze już zachowanie chwila spokoju i głaskanie połączone z podaniem smakołyka. Cameron od razu się rozpogodził, nie próbował tak często mnie gryźć czy kopać, głaskanie działało na niego szczególnie pozytywnie. Po pochwaleniu rumaka wzięłam w dłoń grzebień, który następnie dokładnie rozczesałam grzywę i ogon ogiera. Owszem, przy ogonie było kilka cyrków, jednak po stanowczym "Nie!" koń tylko raz tupnął nogą i pozwolił sobie doczyścić kitkę. Gdy skończyłam poklepałam folbluta po szyi i pora na kopyta. Cam od rozpoczęcia szkolenia naturalnego zaczął coraz ładniej podawać nogi, w sumie to nie było już z nimi problemów, po za sporadycznymi wierzgnięciami. Po chwili koń był czysty. Pochwaliłam go i kantar ściągnęłam na szyję, wodze od ogłowia położyłam tuż za nim, następnie podetknęłam ogierowi pod pysk wędzidło z wąsami. Memek, bo tak go od niedawna przezywałam grzecznie wziął kiełzno do buzi i z niewielkim oporem pozwolił sobie założyć resztę ogłowia i pozapinać paski. Wodze tymczasowo zaplątałam i przewiesiłam przez podgardle. Do wędzidła dopięłam mostek, do mostka lonżę, a w dłoń wzięłam bata do lonżowania i ruszamy na round pen. Pas powiesiłam na ogrodzeniu i razem z koniem poszłam na środek placu.
Chwila na friendly, głaskanie wprowadzało u Camerona stan wewnętrznego spokoju choć na chwilę. Ogier rzeczywiście się wyciszył, opuścił łeb i zaczął przeżuwać ze spokojem wędzidło, ja zaś po krótkich 2 pierwszych etapach (dłoń i w tym wypadku lonża) wzięłam bata i delikatnie zaczęłam gładzic nim sierść konia. Cameron wpierw dezorientacja, potem kwik i kilka buntów, ucieczek, potem jednak się przekonał, że bat to nie zło konieczne i spokojnie stał uważnie kontrolując moje poczynanie. Wolałam każdy trening zaczynać od takiej właśnie gry, bo to sprawiało, że ogier chętniej współpracował i mniej szalał. gasł w nim wtedy instynkt mordercy. Po 15 minutach ku mojemu wielkiemu zdziwieniu Cam rozluźnił się i zaakceptował dotyk bata, co oznaczało, że dotyk carrota tez powinien zaakceptować. Bardzo się z tego powodu cieszyłam, więc pochwaliłam gniadosza i w końcu puściłam po kole stępem. 5 kółek w jedną, 5 w drugą i kłus. Przesunęłam się w stronę zadu ogiera, uniosłam bata i zawołałam "Cameron kłus!" na co ogier tylko machnął groźnie nogą, więc jeszcze raz, lecz bardziej stanowczo. Tu uniesienie łba z złym wzrokiem i przyspieszenie stępa, potem podkłusowanie i znów stęp. Tym razem naprawdę mocno wypowiedziałam komendę i dodatkowo strzeliłam batem tuż za koniem. Cameron kwiknął, strzelił barana i ruszył żwawym kłusem dookoła mnie.
-O właśnie, o to chodzi. - Powiedziałam do ogiera i pilnowałam by nie gasł, lecz raczej już mogłam go pilnować przed zbytnim rozpędzaniem się. 10 kół kłusa w jedną stronę, kilka przejść i w końcu w stępie nakłoniłam gniadego do zmiany kierunku. Opornie i z złośliwym machnięciem nogą przy mnie zmienił kierunek jazdy, więc chwila stępa i kłus. Dzięki kilku przejściom Cam ruszył kłusem już przy drugim podejściu. Tu ten sam schemat - 10 kół kłusa i kilka przejść. Gniadosz stopniowo zachowywał się coraz lepiej, przechodził do kłusa już przy drugim powtórzeniu komendy na takim samym poziomie jak przedtem, a czasem nawet za pierwszym jej wypowiedzeniem. Z zwalnianiem tez były problemy, jednak jako koń wrażliwy na pysku Memek już od lekkiego pociągnięcia wodzą zaczynał się słuchać i zwalniał. W końcu zatrzymałam gniadego, pogłaskałam trochę w nagrodę za dobre zachowanie i znów puściłam kłusem po kole na jego lepszą stronę, a po 3 okrążeniach zacmokałam dwa razy, uniosłam bat a najpierw przesunęłam się bliżej zadu konia. Cameron wpierw przyspieszył i wyciągnął kłusa, co utrzymałam przez pewną chwilę, potem zwolniłam go do tempa roboczego i tak jak przy zakłusowaniu, lecz z słowami "Cameron galop!" nakłoniłam ogiera do galopu, w który chętnie przeszedł dodatkowo strzelając kilka soczystych baranków i wyciągając swój chód jak najbardziej. Pozwoliłam mu na kilka takich okrążeń, po czym spokojnie do niego mówiąc próbowałam spowolnić jego galop. Folblut niechętnie, jednak czując napinanie lonży zwalniał i skracał galop, aż przeszedł do roboczego. Wtedy ustawiłam się neutralnie, odpuściłam raczej z pomocami (jednak nie zanadto) i patrzyłam jak koń bardzo ładnie i płynnie galopuje w pełnej równowadze, sporadycznie tuląc uszy i machając mocniej którąś z nóg. To był widok, Cameron miał piękny galop, aż się napatrzeć nie mogłam. Z resztą kłus też miał nie byle jaki. Po kilku okrążeniach zwolniliśmy do kłusa, potem stępa i zmiana kierunku. Przy okazji pogłaskałam pana Złego i jadąc w drugim kierunku kłus, po 3 kołach zwykłego i 3 kołach wyciągniętego kłusa z roboczego tempa ruszenie galopem. Tu początkowo był spokój, potem jednak gniadosz wystrzelił jak z procy wyciągniętym galopem brykając ile wlezie, w końcu zwolnił do tempa roboczego, skupił się na mnie i od czasu do czasu tylko groźnie machał nogą bądź głową. Gdy już wiedziałam, że koń się wyszalał zwolniłam go do kłusa, potem stępa, a po chwili zatrzymałam przy pasie do lonżowania. Zdjęłam go z ogrodzenia i razem z ogierem poszliśmy na środek. Wpierw friendly dłonią, potem dajemy powąchać Camowi pas. Ogier ciekawsko zbadał każdy fragment przedmiotu i popatrzył na mnie z zainteresowaniem. Wpierw musiałam zapoznać Mema z czaprakiem. Odczepiłam go od pasa i zaczęłam delikatnie przesuwać nim po ciele ogiera. Oczywiście wpierw zdezorientowanie, potem ucieczka, agresja, aż w końcu po 10 minutach spokój i po kolejnych 10 akceptacja dotyku przedmiotu. Ułożyłam czaprak na grzbiecie ogiera tam gdzie być powinien i oprowadziłam Camerona z nim raz czy dwa w ręku i do środka. Przyszła pora na pas. Dałam gniademu do powąchania i delikatnie ułożyłam na czapraku, przekładając przez szlufki i zapinając tam. Tu również oprowadziłam folbluta kilka razy po kole i wracamy do środka. Nim zapięłam pas pomiziałam nim brzuch konia. Wpierw Camek się spiął, potem jednak odpuścił, więc zapięłam pas tak, by się nie zsunął, ale by koń go czuł i chwila stępo-kłusa na lonży. Cameron dobrze przyjął przedmiot na swoim grzbiecie, bryknął kilka razy przy kłusie i na tym się skończyło. No to wracamy do środka i dopinamy pas. To się już gniademu nie spodobało. Gdy zapinałam już go na odpowiednią dziurkę machnął głową, tupnął nogą i mało nie dostałam kopytem. Zignorowałam to, bo wiele koni reaguje na pierwsze dopinanie pasa o wiele gorzej. Teraz znów była chwila friendly i dodatkowo masażu uspokajającego do sprawiło, że Cameron zapomniał o dyskomforcie powodowanym przez pas, szczególnie, że dostał smakołyka, z którymi szaleje. W końcu puściłam ogiera po kole stępem i tak: 3 koła w jedną, 3 koła w druga stronę, następnie kłus. Cameron kwiknął raz czy dwa, strzelił kilka razy z zadu i szedł ładnym, żwawym kłusem. W kłusie 10 okrążeń na stronę, póki ogier nie przywykł do pasa (chodził momentami komicznie) i w końcu próbujemy galopu. No cóż...Cameron urządził istne rodeo trwające naprawdę spory odcinek czasu, jednak w końcu się uspokoił i zwolnił (najwyraźniej zmęczony) do spokojnego roboczego galopu, żując wędzidło i nie robiąc już sobie nic z pasa. No to do kłusa, do stępa, zmiana kierunku i w drugą stronę. Tu miła niespodzianka. Memek w tą stronę ani razu nie bryknął (no, może raz machnął nogą, ale on taki już jest) i spokojnie galopował żując intensywnie wędzidło i się pieniąc. No to po galopie do kłusa, do stepa, w stępie pochwała i na chwilę do stój. Rozplątałam wodze, rozpięłam i przełożyłam przez kółka pasa tak, by ogier szedł na lekkim kontakcie. W takim ustawieniu puściłam gniadosza po kole. Wpierw bunty - cofanie się, machanie głową, uciekanie od kontaktu, jednak po 10 minutach takich cyrków Camek odpuścił i sporadycznie gryząc wędzidło szedł na lekkim kontakcie z wodzami. Miało to być przygotowanie do treningu na wypinaczach, który chciałam niedługo wprowadzić. Wypinacze dobrze stosowane mogą nam bardzo pomóc w pracy. Nie chcąc już męczyć młodego rozkłusowałam go po 10 kół w jedną i drugą stronę, następnie zatrzymałam, odpięłam wodze, odpięłam lonżę i na ogłowiu i pasie występowałam Camerona w ręku. Ogier spisywał się dziś świetnie, wyraźnie miał dobry humor. Występowałam konia dokładnie, następnie zebrałam cały nasz sprzęt i wróciliśmy do stajni.
Przed boksem rozsiodłałam ogiera, założyłam mu kantar, spocone ciało wytarłam ręcznikiem i pora poćwiczyć wchodzenie i wychodzenie z boksu. Początkowo Cameron jak zwykle wparowywał i wylatywał z niego jak wariat, jednak po dłuższym czasie uspokoił się i zaczął spokojnie, grzecznie wchodzić do boksu kiedy jeździec zachce. Pochwaliłam młodego pana Złego, przed końcem zabiegów wymasowałam dokładnie, by się rozluźnił, trochę tez porozciągałam i w końcu odstawiłam do boksu, gdzie w żłobie czekały na niego burak oraz dwie marchewki. Zamknęłam drzwiczki, wzięłam sprzęt i odniosłam do siodlarni, następnie poszłam do kawiarni napić się kakao.

słów: 1642


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Joanne dnia Pon 10:06, 22 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 12:54, 11 Kwi 2010    Temat postu:

Dziś jako, że Camek został już wstępie zajeżdżony (tj chodził już stępem i kłusem pod jeźdźcem) postanowiłam dziś wziąć go na trening. Gniadosz robił szybkie postępy, ale nadal był koniem, przy którego obsługiwaniu trzeba było uważać. Pierwsze dni chodzenia pod jeźdźcem były bardzo trudne, gdyż "mały" często i mocno brykał, więc nie raz poczułam smak naszego podłoża i byłam obolała po treningu. Mimo to w końcu dzięki regularnym sesjom naturala pozwolił mi kierować swoimi ruchami. Wtedy można było zobaczyć, jak inteligentnym i pojętnym koniem jest Cameron. Bardzo szybko uczył się zarówno dobrych, jak i złych rzeczy, z czego te złe częściej wykorzystywał. Mimo akceptacji jeźdźca w stępie i kłusie najgorsze było jeszcze przede mną. Od dziś rozpocząć się miała nauka galopu i podstawowa praca nad równowagą i rozluźnieniem w stępie i kłusie. Gdy przyszłam gniadosz wyglądał nieco groźnie z boksu. Na mój widok zastrzygł uszami po czym skulił się, jednak widząc w mojej dłoni marchew zbliżył się ponownie do drzwi i już bez groźnej minki wchłonął smakołyka. Pogładziłam go po czole i z kantarem w dłoni weszłam do boksu. Poklepałam ogra i założyłam mu kantar, do którego następnie dopięłam uwiąz. Wyprowadziłam Camerona na plac, z czym już nie było większych problemów (po za jego caplowaniem i kuleniem się) następnie przywiązałam go do słupka i zaczęłam czyścić. Nie był on jakoś szczególnie brudny, jednak likwidowanie zlepek sierści trochę czasu mi zajęło. Cameron wiercił się z lekka, jednak po drugim upomnieniu z uniesionym palcem wskazującym (sygnał, że już przesadza) uspokoił się i tylko machał od czasu do czasu ogonem bądź głową. Po rozlepieniu sierści poszło nam już gładko, mimo utrudniającej pracy latającej wszędzie sierści, bo folblut aktualnie zmieniał swą szatę. Gdy już skończyłam odłożyłam włosiankę do skrzynki i wyciągnęłam z niej kopystkę. Poprosiłam ogiera o podanie nogi - grzecznie, aczkolwiek trochę nadgorliwie uniósł kopyto z wyraźną chęcią wykonania wymachu w przód. Nie pozwoliłam mu na to i zaczęłam wyskrobywać brudy. Było ich niewiele zarówno na tym, jak i na innych kopytach więc szybko się w nimi uporałam. Poklepałam gniadosza i wyciągnęłam grzebień. Dokładnie rozczesałam jego skróconą już grzywę, następnie z lekkim niepokojem i zwiększoną czujnością wyczesałam ogon. Gdy skończyłam, ponownie poklepałam Cama i sięgnęłam po siodło. Mimo groźnej miny rumaka założyłam je na grzbiet, poprawiłam i zapięłam popręg na pierwszą dziurkę. Pogłaskałam chwilę po szyi i w dłoń wzięłam ochraniacze. Przy ich zakładaniu miałam niezłą zabawę w łapanie nóg konia, który najwyraźniej nie chciał mieć czegoś ochronnego. Jednak ja wiedziałam o tym cosik więcej i w końcu Cameron pozwolił sobie założyć ochraniacze na wszystkie cztery nogi. Oczywiście był przez to naburmuszony, jednak kilka dobrych słów wraz z poklepaniem od razu go rozpogodziły. Na koniec zostało nam ogłowie. Ściągnęłam z głowy gnidka kantar, zapięłam go na szyi, tam również ułożyłam wodze, następnie jedną dłonią przytrzymując delikatnie ogiera za kość nosową wsunęłam mu wędzidło do pyska, następnie resztę ogłowia usadowiłam na miejscu. Pozapinałam paski, ściągnęłam z szyi kantar, popręg podciągnęłam o 2 dziurki mocniej i ruszamy na maneż. Tam dociągnęłam popręg jeszcze o dziurkę, ustawiłam sobie ujeżdżeniowe strzemiona, pogładziłam po szyi ogierka i wsiadłam z pomocą schodków na mojego "maluszka".
Chwilka stania i ruszamy stępem swobodnym. Z początku pozwoliłam gniadoszowi skupiać się bardziej na otoczeniu niż mnie, lecz po 5 minutach luźnego stępa zaczęłam lekko oddziaływać łydkami i nabierać wodze by wejść z koniem na lekki kontakt. Za pierwszym razem Camek machnął łbem kilka razy, potem uniósł go wysoko w chmury i usztywniony skrócił swój chód. W końcu jednak po długiej i ciężkiej pracy opuścił głowę, wszedł ładnie na lekki kontakt i zaczął ładnie wyciągać swe szkitki czując moje wyraźne sygnały, które dawałam łydkami. Pracowałam ręką, pilnowałam, by była miękka i stabilna jednocześnie rozpoczęłam z ogrem pierwsze wolty i slalomy. Z początku gigantyczne, o bardzo łagodnym łuku, potem coraz mniejsze i ciaśniejsze, z częstymi zmianami kierunku i coraz delikatniejszymi sygnałami. W końcu udało nam się dojść do bardzo ciasnych wolt i slalomów od bardzo delikatnych, aczkolwiek precyzyjnych sygnałów i na dodatek w pełnym rozluźnieniu. Byłam dumna z konia, szybko łapał. Stępowaliśmy już długo, ale trzeba się było naprawdę porządnie rozgrzać. Za dobre wykonywanie ćwiczeń pochwaliłam sowicie młodego i po chwili luzu znów nabrałam wodze, chwilę się pomęczyłam z ogierem o obniżenie głowy i w końcu po kilku półparadach ruszyłam kłusem. Cameron szedł bardzo szybko, błyskawicznie reagował na każdą łydkę, nie zawsze tak jak chciałam. W pewnych momentach uciekał od wędzidła i usztywniał się, jednak po kilku najgorszych okrążeniach zaczął się uspokajać i poddawać pod moją kontrolę. Wtedy rozpoczęliśmy na nowo pierwsze wolty i inne wygibasy gigantycznych rozmiarów, stopniowo kurczące się. Cameron skupiony w końcu na mnie zaczął naprawdę ładnie pracować i szybko łapać, mimo iż podczas przejeżdżania obok innych koni musiałam go bardzo pilnować, bo posiadał ogromną tendencję do rzucania się na nie, brykania, kłapania zębami i bardzo często łatwo było wtedy stracić nad nim kontrolę. Gdy już się rozgrzaliśmy i wygimnastykowaliśmy na obie strony zaczęły się pierwsze przejścia przez drągi, co jak się okazało stało się jedną z trudniejszych dla folbluta rzeczy. Przy pierwszym podejściu mało się nie zabiliśmy, potem było już coraz lepiej, powoli zaczynało nam to jako-tako wychodzić. W końcu po dłuższym czasie ćwiczeń Cameron przeszedł po raz pierwszy wszystkie 5 drągów czysto. Poklepałam go i pochwaliłam, po czym jeszcze kilka przejazdów. Wraz z każdym kolejnym podejściem ogier szedł pewniej, swobodniej i znacznie poprawiła się jego praca (w szczególności zadu). Wyraźnie drążki były na niego idealnym sposobem. Teraz już naprawdę skupiony koń stał się elastyczny, szedł z zaokrąglonym grzbietem i miałam nad nim naprawdę ogromną kontrolę. Zaczęłam pracować nad wydłużeniem jego kłusa, bo jak wiele folblutów miał tendencję do drobienia. Z początku gniadosz przyspieszał, jednak w końcu zaczął bez zmiany tempa szybciej pokonywać ściany. Od razu go pochwaliłam, ale nadal sygnalizowałam kontynuację ruchu. W końcu dałam Małemu spokój i przejście do stępa. Wyszło nam strasznie chaotyczne, więc na nowo do kłusa i ćwiczymy przejścia kłus-stęp-kłus. Przed pierwszym przejściem w dół zwolniłam anglezowanie (a więc i kłus ogiera), następnie półparada i do stępa. Wyszło nam ładne, płynne przejście jak na początek. No to jedziemy żwawo stępem, półparada i od lekkiej łydki kłus. Z tym Cameron nie miał najmniejszych problemów, bardzo energicznie reagował na łydki. Jeszcze 2 serie takich kilku przejść i dajemy młodemu spokój. Przyznam, że Cam coraz bardziej mnie zadziwia. Jest niesamowicie spostrzegawczy, pojętny, szybko wszystko łapie jak na tak młodego konia. Owszem, dość często szybko czegoś zapomina, ale równie szybko potrafi to sobie przypomnieć. Tak stępując sobie w ciszy na opustoszałym już placu zaczęłam rozmyślać nad tym, czy lepiej gdy pogalopuję na lonży, czy też po ścianach. Postanowiłam spróbować wpierw na dużym kole bez osoby z lonżą stojącej w środku. Pozwoliłam Cameronowi jeszcze chwilę odpocząć i ruszamy kłusem na lekkim kontakcie. Kilka okrążeń kłusa i wjeżdżamy na koło, przy czym dla bezpieczeństwa skróciłam wodze. Usiadłam w siodło, przyłożyłam łydki i lekko wypchnęłam gnidosza biodrami. Ogier natychmiast ruszył szybkim galopem po prostej, czego mogłam się spodziewać. Mocniejszymi pomocami zepchnęłam go ze ściany i w szybkim galopie wykonałam kilka bardzo dużych kół, walcząc z ogierem. W końcu wygrałam i zwolniłam galop folbluta do roboczego wykonując częste półparady na kole. Złośnik początkowo się strasznie wkurzał, wierzgał przy każdej okazji, gryzł wędzidło i mocno na nie napierał, uszy miał skulone i wyraźnie był zły. Słyszałam jak od czasu do czasu tupie mocniej jedną z nóg ale wytrwale trzymałam go na kole w wolnym tempie, zamkniętego w pomocach, póki się nie uspokoił. Dopiero po dłuższej chwili Camek się opanował i spuścił z tonu. W nagrodę wróciliśmy na ścianę. Cały czas pilnowałam konia, który wyraźnie chciał iść do przodu, a po pewnym czasie pozwoliłam mu pójść trochę szybciej. Dla gniadosza trochę szybciej oznaczało oczywiście galop wyciągnięty co niestety krzyżowało się z moimi ideami. Mimo to pozwoliłam mu zrobić kilka takich okrążeń jednak nie zgadzałam się już na przekraczanie bariery mojej kontroli. W końcu Cameron już w lepszym nastroju dał się zwolnić do galopu roboczego a nawet opuścił głowę rozluźniając się chociaż częściowo. Pochwaliłam go natychmiast i jeszcze wolniejszy galop, potem kłus. Przejście jak na pierwszy raz ładne, więc pochwaliłam ogra i zmienimy kierunek. Znów chwila kłusa, wyjazd na koło i galop. I tym razem Cameron wypruł do przodu, lecz tym razem dołączył do tego serię wysokich i mocnych bryknięć, po których 3 serii w końcu zleciałam czując jakże wspaniały nasz piach. Wstałam, otrzepałam się i rozpoczęła się zabawa w łapanie gniadosza. Gdyby nie Carrot, do teraz stałabym na tym padoku i próbowała pochwycić tego rozrabiakę. Mimo to dzięki jej pomocy szybko złapałam Złośnika, wsiadłam i z miejsca ruszyłam kłusem, potem na kole, mając konia zamkniętego w pomocach zagalopowałam siedząc mocno w siodle. Oczywiście wpierw wyprucie naprzód i kilka serii mocnych bryknięć, a gdy jednak nie udało mu się mnie zwalić to ogier znalazł nowy sposób - wjeżdżanie na bandę. Tym razem byłam już wkurzona na tego niepokornego folbluta, więc mocnymi pomocami zepchnęłam go do środka na koło. Skończył się dzień dobroci dla konia. Cameron jako, że był w środku a nie na ścianie zechciał przejść do kłusa, za co sprzedałam mu mocną łydkę doprawioną bacikiem po zadzie. Rozzłoszczony bryknął i ruszył szybkim galopem, na co odpowiedziałam wykręceniem go na niewielkie koło trzymając krótko wodze. W końcu po kilku podobnych sprzeczkach Cam odpuścił i zszedł z tonu oddając się pod moją kontrolę. Nie wszystko z nim można załatwić pokojowo, czasem trzeba niestety użyć siły. Gdy on odpuścił, odpuściłam i ja. Wydłużyłam trochę wodze, zdjęłam bat z pozycji przygotowawczej, rozluźniłam się i zaczęłam pracować dosiadem zgodnie z ogierem, który szedł szybkim, aczkolwiek kontrolowanym galopem. Spory kawał czasu jeździliśmy po kole, by dopiero mając pełną kontrolę nad koniem wyjechać galopem roboczym na ścianę. Roboczy jak roboczy przechodził już prawie w wyciągnięty, ale i tak fakt, że mieścił się w roboczym był cudem. Po 10 okrążeniach w galopie Cameron posłusznie zwolnił swój galop jeszcze bardziej i skrócił krok. Wyjechaliśmy na woltę, a po wykonaniu jej kilka razy gniadosz opuścił głowę i zaczął się rozluźniać. Popuściłam mu jeszcze trochę wodzy i jeżdżąc po dużym kole nakłaniałam do rozluźnienia i utworzenia choć cząstkowego mostu. Cameron powolutku dawał się przekonać i wszedł na ładny kontakt z głową w dole, rozluźnił się, uelastycznił i zaczął pracować zadem jak należy. Kiedy wyczułam moment świetnego ruchu w galopie od razu pochwaliłam Cama sowicie. Gniadosz zaczął parskać i żuć wędzidło. Postanowiłam zakończyć już dziś ciężką pracę w galopie więc dałam ogierowi długą wodzę, przeszłam w półsiad i łydkami zachęciłam do przyspieszenia i wyciągnięcia galopu. Mały od razu ruszył żwawo do przodu wyrzucając nogi przed siebie, jednak wyraźnie się już zmęczył całymi tymi sprzeczkami. Po kilku okrążeniach wyciągniętego, luźnego galopu zwolniłam konia i od dosiadu przejście do kłusa. Może nieco nieporadne, ale będzie jeszcze czas by to poćwiczyć. W drugą stronę też przegalopowałam rumaka, następnie już na dobre wracamy do kłusa. Chwila luzu, potem lekki kontakt i drążki na przemian z różnymi przejściami czy wygięciami. Folblut rozluźnił się, parskał, żuł wędzidło i tylko czasem przy narożnikach wyjawiał ogromne chęci ruszenia galopem. Na ostatnie 5 minut kłusa dałam ogierowi luźną wodzę, sama usiadłam w siodło i ćwiczebnym kłusem spokojnie się rozprężamy. Potem przejście w dół i stęp swobodny. Oboje byliśmy cali mokrzy, ja w dodatku cała w piachu, a koń w pianie. Stępowaliśmy długo, conajmniej 15 minut, by dobrze ochłonąć i się uspokoić. Potem zatrzymałam malucha, zsiadłam z niego ledwo się utrzymując na nogach, po czym podpięłam strzemiona, poluźniłam popręg i oczywiście pochwaliłam sowicie konia.
Po tych czynnościach ruszyliśmy na plac, gdzie zamieniłam Złośnikowi ogłowie na kantar, zdjęłam siodło oraz ochraniacze i z lekka przetarłam mokrą sierść, następnie ruszyliśmy w stronę myjki. Ze względu na kolejkę chwilę postaliśmy, po czym zlałam i umyłam dokładnie konikowe nóżki, dałam się napić wypoczętemu już rumakowi po czym oddałam węża w ręce następnej koniarki. Wróciłam z Cameronem na plac, dałam mu jabłko, marchew i buraka, po czym zaprowadziłam na padok. Pierwszą czynnością, jaką wykonał było oczywiście wytarzanie się. Potem mały podszedł do mnie, szturchnął raz, potem drugi, aż w końcu pogładziłam go po czole, ganaszu i szyi, następnie drapiąc za uchem, co wprost ubóstwiał. Chwilę jeszcze tak postał przy mnie i w końcu poszedł skubać trawę, a ja wróciłam na plac, z którego pozbierałam pozostawiony sprzęt i odniosłam na miejsce. Gdy to zrobiłam poszłam do biura odpocząć i czegoś się napić.

słów: 2028


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Joanne dnia Czw 15:32, 06 Maj 2010, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 9:36, 02 Lip 2010    Temat postu:

W końcu postanowiłam ruszyć Camerona. Ogier dobrze już galopował i radził sobie z programem ujeżdżenia L, choć dość często go nosiło. Znał mnie już dobrze i zaprzestał tak częstych prób buntu, szybko spuszczał z tonu. Chciałam z nim rozpocząć skoki. Niby chodził już cavaletti i te sprawy, jednak same skoki miał może ze dwa razy, w tym jeden na lonży, a jeden w korytarzu. Gdy przyszłam gniady właśnie kończył się tarzać przy ogrodzeniu pastwiska. Zawołałam go po imieniu i podeszłam do konia, który jak zwykle skulił się i machnął groźnie łbem. Nic sobie z tego nie robić pogładziłam go po szyi i złapałam za kantar, po czym zaprowadziłam na plac, gdzie go uwiązałam i wyczyściłam. Miałam drobne problemy z kopytami, ale w porównaniu z tym co było na początku koń się zmienił niesamowicie. Po wyczyszczeniu założyłam mu siodło, ochraniacze i ogłowie z oliwką, po czym na swoją głowę wsadziłam toczek, w dłoń wzięłam palcat i idziemy do schodków. Podprowadziłam gniadego, dociągnęłam mu popręg, ustawiłam sobie strzemiona skokowe i wsiadłam.
Stępem ruszyliśmy na parkur.

soon


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evov




Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 7:37, 24 Sie 2010    Temat postu:

Czasami zastanawiam się czy coś w życiu osiągnę. Owszem, można powiedzieć, że wytrenowałam dużo koni, które są teraz legendami sportu, albo opiekowałam się tymi, co bez problemu znalazły dom. Tak, można to zaliczyć do jakiś sukcesów. Jednak nigdy nie wytrenowałam konia, który był w pełni mój. Takiego, którego tylko ja mogłabym dosiąść i pędzić przez świat. W marzeniach on wciąż się tłucze, jednak w realu jednak go nie zdobędę. A czy sukcesem możnaby było nazwać sprawienie, że koń bardzo trudny, który już do niczego się nie nadaje, powrócił do sportu? Jak najbardziej...

Dzisiaj weszłam do stajni z ogłowiem w ręce i podeszłam do boksu Camerona. Gniadosz spojrzał na mnie zaciekawiony po czym prychnął na sprzęt.
- No co ty chcesz? - spytałam ostro widząc, że ogier zaraz może stratować tylną nogą poidło - Musisz ruszyć swój leniwy zad i w koncu zacząć pracować! - pomachałam mu ogłowiem przed oczami.
Weszłam do boksu i delikatnie złapałam go za kantar. Z początku rzucił łbem jednak, kiedy zobaczył, że nie daję za wygraną zrezygnował z wielkiego buntu i pozwolił mi się "ubrać". Dlaczego nie wziełam ze sobą siodła? Odpowiedź jest prosta, siodło jest przyżądem niebezpiecznym. Jakbym zleciała z konia, a noga mi sie zablokowała w strzemieniu to co bym zrobiła?

Trochę się szarpiąc wyprowadziłam Cama z boksu, gdzie podopinałam wszystkie paski jak należy, bo jakoś tak dziwnie mu wszystko latało. Potem podreptaliśmy na padok. Pogoda była przepiękna, aż trudno uwierzyć, że już niedługo to słońce ma zastąpić szaruga chmur... Zrobiłam z gniadoszem dwa koła w ręku, żeby się uspokoił i nie miał zamiaru robić jakiś cyrków ze mną na grzbiecie. Wprawdzie nie miałam zamiaru dzisiaj się wygłupiać w jakieś skoki czy coś w tym stylu, ale nawet na zwyczajnej "stępaninie" powinien się zachowywać jak należy. Trudno, trafił na dziewczynę, która ma charakter identyczny do niego i wcale nie ma zamiaru się zdominować.
Stanęliśmy na środku, przełożyłam ramię przez wodze, oparłam ręce na grzbiecie i sprawnym susem już siedziałam okrakiem na koniu, który mógł w każdej chwili zrobić jakiś kawał. Jednak w tym momencie stał spokojnie, za spokojnie jak na niego.
- No dobra, zobaczmy, czy coś pamiątasz - uśmiechnęłam się pod nosem i dałam lekką łydkę. Koń ani drgnął. Zapomniałam, że to gruboskurny wyścigowiec, więc dałam mocniejszy sygnał i ruszyliśmy stępem. Ogier z ADHD inaczej nie umiem tego nazwać. Zrobiliśmy spokojnie trzy kółka, po czym Cam miał totalnie gdzieś moje sygnały i zaczął sobie chodzić gdzie tylko mu się podobało, a potem wypról mi galopem.
- Ej, stary, ale tutaj to ty mi się nie rozpędzisz bo w bandę wpadniemy! - wrzasnęłam usiłując go wprowadzić w zakręt. Taa...skręcił, ale nie w tą stronę -.- Po pięciu miniutach galopu sam uznał, że zwolni do kłusa. Po kilku okrążeniach pozwolił mi przejąć stery. Jednak nie miałam siły się z nim dzisiaj użerać. Uznałam, że następnym razem zrobimy coś sensownego...

Ściągnęłam mu ogłowie i puściłam na pastwisko, a sama zmęczona i zła poszłam do biura.

punkty: 485wyrazów -> 18punktów


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Evov dnia Czw 10:08, 26 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evov




Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 10:11, 28 Sie 2010    Temat postu:

W taką pogodę nie można robić zbyt wiele. Ani jechać w teren, ani skakać na trawce, ani usiłować kręcić wolt na okrężniku. Snułam się po siodlarni wyszukując jakiś fajny pomysł na dzisiejszy dzień. Lonża odpadała, bo byłam prawie pewna, że cała hala zapchana jest ludźmi. Potrebowałam coś, do czego nie jest potrzebne dużo miejsca. Owszem, można zawsze poćwiczyć PNH, ale jakoś mi się nie chciało zbytnio.
Gdy weszłam do stajni przywitało mnie kopnięcie w boks.
- Eter ja cię chyba gdzieś przeniosę – westchnęłam uspokajając ogiera. Jednak nie mogłam tego robić zbyt długo gdyż usłyszałam przeciągliwe rżenie z boksu Camerona.
- Ty wariacie, czy nie możesz chociaż raz zachować się jak normalny koń? – wrzasnęłam. Co jak co, ale przy takim czymś chyba każdy straciłby kontrolę. Nie mogę być ciągle łagodnym barankiem i pokazywać, że on jest głośniejszy odemnie.
Rzucił łbem i kopnął w bramkę.
- Też cię kopnąć? – wysadziłam kopniaka w belkę. Biedny boks, kiedyś będzie trzeba go wzmocnić, bo jeżeli nadal będziemy się tak zachowywać to z pewnością się rozwali.
Ogier stanął dęba i usunął się w kąt. Otworzyłam bramkę i złapałam go za kantar. Pogłaskałam po chrapkach i w końcu mogłam z nim normalnie porozmawiać.
- Przeszło ci już? – zpytałam dopinając uwiąz.
Ten złośliwie szczypnął mnie w ramię. Jednak jedynie się zaśmiałam, uznałam to po prostu za odpicie pytaniem „ a Tobie?”.
Bez zbytniego szarpania wyprowadziłam go z boksu i spokojnie podreptaliśmy na myjkę. Nie miałam dużo roboty ze szczotkowaniem gniadosza. Może był trochę biały na prawym boku, widocznie musiał przywalić w ściankę. Ja nie wiem co te koniska widzą w tych ciągłych kłótniach…
Rozczesałam mu grzywę z wielkim trudem, ogon zaplotłam w luźny warkocz, w ogóle trzeba będzie go trochę skrócić, bo zaczyna zawadzać.
Potem założyłam mu derkę i wyszliśmy ze stajni. Na hali znaleźliśmy jakiś wolny kąt pomiędzy skaczącymi a dresażystami i mogliśmy przejść do roboty.
- Tylko bez żadnych numerów – powiedziałam ostro i pociągnęłam uwiązem. Może i nie mamy prawdziwej prezenterki, ale po co to nam? Żeby od razu zerwać? Szkoda kasy na tego bydlaka. Zaczęliśmy krążyć w stępie. Z początku Cam usiłował mi się wyrwać, jednak kiedy po kilku próbach nie dał rady to dał spokój i spuścił łeb. Jednak nie tego dzisiaj od niego oczekiwałam.
- A ty to co, krowa na pastwisku? – spytałam prostując rękę w łokciu, żeby podnieść mu do góry łeb – nigdy się przed wyścigiem nie prezentowałeś?
W tym momencie podniósł dumnie głowę i ogon. Aż się zdziwiłam, że ten kon potrafi tak dostojnie iść! Zaczęłam więc biec, od razu zajarzył czego od niego chcę i zaczął ładnie kłusować. Jednak cały czas przyśpieszał.
- UWAGA! – wrzasnęłam kiedy wyrwał mi się i przegalopował na około hali. Niektóre dziewczyny popatrzyły na mnie wściekłe, a roześmiana Carrot przyprowadziła urwisa zpowrotem.
Teraz zaczęliśmy ćwiczyć ładne stanie. No ale jak nauczyć konia z ADHD stać spokojnie? To chyba niewykonalne…
Ciagle się wiercił, chciał iść do przodu, a kiedy nie mógł, bo stałam na drodze to się cofał. Udręka…Jednak w koncu stanął i popatrzył na mnie z góry. Podniosłam rękę i o dziwo konisko stanęło dęba i nie usiłowało kopnąć mnie w łeb.
Pochwaliłam go i wyciągnęłam z kieszeni dropsa, na którego wręcz się rzucił. Przeprosiłam inne koniary i zaprowadziłam wariata do boksu.


punkty: 536 wyrazy -> 18punktów


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evov




Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 8:31, 30 Sie 2010    Temat postu:

Walnęłam ręką w budzik, jak ja niecierpię takich poranków! Ciemno, zimno i pada...A ja nie mam samochodu Evil or Very Mad Ta myśl nie pozwalała mi wywlec się z łóżka, jednak iel można leniuchowac? Wciągnęłam na siebie t-shirt, na niego polar. wbiłam się w ciepłe bryczesy i wzięłam rękawiczki. Bez jaj, ale jeszcze września nie ma a zimno jak na biegunie, śniegu tylko brakuje...
Westchnęłam z zadowolenia kiedy poczułam ciepło bijące ze stajni. To jest to czego potrzebowałam. Poczułam się jakby krew wróciła do stanu ciekłego i znowu zaczęła krążyc, a ręce i policzki znowu zrobiły się cieplutkie.
Przywitała mnie jak zawsze kłótnia wariatów. Czy ich nie można przestawic? Eter wystawiał głowę przez kraty jakby chciał ugryźc rozwścieczonego Cama, a ten kopał w boks.
- SPOKÓJ! - wrzasnęłam jakbym myślała, że to zadziała. Zdziwiłam się na widok łba z wielką łysinką wciskającego mi chrapy do kieszeni, jakby chciał powiedziec " jestem już grzeczny, ale daj mi cuksa".
- Co ty chcesz? - spytałam głaszcząc go po czółku.
Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem "przecież wiesz....". Uległam i wyciągnęłam z kieszeni miętówkę.
- Ale teraz masz by grzeczny i robic to co będę ci kazała - uśmiechnęłam się i pobiegłam do siodlarni. W ogromnym pomieszczeniu nareszcie nastał ład i wszystko wisi podpisane i na swoim miejscu. Wśród siodeł wszechstronnych znalazłam czerwone na wieszaczku Camerona, do tego wyszukałam jego ogłowie i czaprak. Zaniosłam je na myjkę, po czym wróciłam po Camerona.
- No mały, idziemy się myc - powiedziałam otwierając bramkę boksu i łapiąc ogiera za kantar. Zaprowadziłam go na stanowisko i przypięłam, żeby przypadkiem nie uznał, że fajnie byłoby uciec. Otrzepałam go z kurzu, rozczesałam grzywę i wyczyściłam porządnie jego brudne nogi. Aż się zdziwiłam kiedy zareagował na komendę "noga", jednak kiedy już zabrałam się za czyszczenie kopyt to zaczął się szarpac, normalka Cool
Bez problemu założyłam mu ogłowie, stał grzecznie kiedy nakładałam siodło, usiłował kopnąc dopiero w momencie zapinania popręgu. Poklepałam gotowego do jazdy Camerona po szyi i poszliśmy na halę.

Jest kilka plusów porannych jazd, przedewszystkim - hala tylko dla nas.
Stajenny rozłożył już dla mnie mały parkur, byłam mu za to wdzięczna.
Kiedy podciągnęłam popręg, Cam zaczął się wiercic. Zrezygnowałam z niszczenia układu moich strzemion więc tylko złapałam za łęki i jednym susem znalazłam się w siodle. Dałam łydkę i zaczęłam rozgrzewkę. Najpierw stępowaliśmy w ogromnym kole, a raczej po wielkim jaju. Nie pożałowałam puszczenia wodzy, chociaż obawiałam się, że ogier zacznie chodzic sobie gdzie popadnie, jednak on skupiony cały czas szedł stępem i czekał na dalsze polecenia. Kiedy się porozciągałam, złapałam wodze i dałam sygnał do kłusa. Musiałam go stopowac bo aż rwał się do puszczenia galopem. No ale jakoś mi się udało nawet woltę zrobic. Potem pognałam go do galopu, jednak nadal musiałam chamowac i przypominac gniademu, że to hala, a nie tor wyścigowy.

Najpierw niska stacjonatka. No co to dla nas? Bez problemu daliśmy sobie radę, jednak następny był oser...I źle się odbiliśmy, spadły wszystkie drążki.
- Stary przez to się skacze a nie przechodzi - zaśmiałam się najeżdżając na szereg stacjonat. Ogier miał problem z nadążeniem i wlazł w środkową przeszkodę. Ostry zakręt i źle weszliśmy na kopertę. Skoki ukosem chyba nie są najprostszym zadaniem więc zaliczyliśmy oczywiście zrzutkę. Znowu zakręt, prawie o 360stopni i szereg z trzech okserów. Pierwszy pokonany ładnie, przy drugim odbiliśmy się za słabo i ogier zachaczył tylnymi nogami. Ale trzeci było już ładnie. Potem jeszcze trylko kilka stacjonat. Moze były ze dwie zrzutki?
Poklepałam Camerona po szyi i rozstępowałam go. Potem zeskaczyłam z niego, ściągnęłam siodło i pozwoliłam trochę pochasac. Jednak chyba mu się zbytnio nie chciało, po trochę powierzgał, pobrykał i przyszedł do mnie upomniec sie o pieszczoty. ZPoskrobałam go za uchem i zaprowadziłam do boksu.

punkty : 614 wyrazów -> 24punkty


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evov




Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 9:19, 31 Sie 2010    Temat postu:

Przyszłam dzisiaj do stajni zdruzgotana kolejnym dniem szarugi. Mimo wszystko jak tylko moja noga stanęła w siodlarni, a oczy skierowały się na czerwone siodło uśmiech wszedł na moją twarz. Wiedziałam co będziemy robić, mimo, że to był plan szalony jak na tego konia i pogodę. Jednak czy ja kiedyś miałam normalne pomysły?
Wzięłam siodło Camerona, ogłowie, palcat i dla siebie okulary. Poszłam z tym manelstwem na myjkę i porozkładałam na swoich miejscach. Potem mogłam iść do Camerona się przywitać.
Przywitało mnie wesoło rżenie. Zastanawiałam się czy tak zareagował na mój widok czy na kulącego się w kącie Etera. Pogłaskałam mleczny łebek i dałam jak zawsze cukierka, oj gruby będzie.
- Chcesz dzisiaj pobiegać? – spytałam wchodząc do boksu i głaszcząc go po szyi – Co ty na to, że zgłosimy się do gonitwy? – powiedziałam zapinając uwiąz i otwierając bramkę z boksu.
Podreptaliśmy na myjkę. Nie miałam dużo roboty, chociaż na tych białych nogach miał pełno zaklejek i byłam pewna, że po dzisiejszym treningu będzie miał ich jeszcze więcej. Uporałam się szybko z jego czyszczeniem po czym wcisnęłam mu na grzbiet leciutkie siodło. Ogier obrócił głowę w moją stronę tak jakby chciał sprawdzić czy oby na pewno się nie pomylił z rozpoznaniem wagi.
- Tak, dzisiaj będziemy biegać – uśmiechnęłam się do niego podciągając popręg. Z założeniem ogłowia musiałam się lekko naszarpać, bo głupie paski nie chciały się zapiać i Cam zaczynał wariować.
Zaprowadziłam go na halę. Tam zrobiliśmy rozgrzewkę. Nie wkładałam nóg w strzemiona, więc miałam pewność, że jak na razie nogi mi nie wyrwie. Troszkę postępowaliśmy, jednak było widac, że ogier już chce iśc i się Wyżyc… dałam znak do kłusa. Musiałam mocno go przytrzymać, żeby nie zrobił mi numeru i nie miał zamiaru wyrwać galopem. Było to trudne zadanie, ale się udało. Cameron miał tak szybki kłus, że myślałam, że stracę zęby (ciągle się ostukiwały XD ). Zrobiliśmy kilka ładnych wolt, po czym ogier zaczął się niepokoić i uznał, że najlepiej wymusić na mnie trening wierzganiem i stawaniem dęba. Jakże się zdziwił kiedy z niego nie spadłam przy pierwszej próbie. W sumie ja też nie wiem jak się na nim utrzymałam.
- Ale jak chcesz się tak zachowywać to zaraz wrócisz do boksu i będziesz tam gnił przez cały dzień – powiedziałam. Ogier jeszcze zakręcił się do tyłu i uspokoił się. Widocznie bardzo chciał dzisiaj się gdzieś ruszyć.
Zsiadłam z niego i złapałam za wodze. Koń wbił się w ziemię i nie chciał się ruszyć. Trząsł głową, rżał jakby mu się krzywda działa, dobrze, że nie usiłował kopnąć.
- No chodź głupolu, idziemy na nasz tor – warknęłam ciągnąc go za sobą. Uradowany szedł tak szybko, że musiałam się nieźle napocić, żeby nie dać się wyprzedzić. Nasz prowizoryczny tor, to po prostu „tor” bez płotu i trybun. Sama ziemia wskazująca kierunek biegu z dwoma „boksami”. Stajenny pomógł mi wprowadzić szalejącego już Camerona do bramki. Skróciłam wodze, nachyliłam mu się nad uchem i zaczęłam odliczanie. Raz…dwa…Trzy! Bramka się otworzyła a Cam wystrzelił jak z procy. Jechałam po zewnętrznym kole, w wewnętrznym jest zawsze najwięcej błota, a przecież nie chcieliśmy się pozabijać. Cam prół do przodu, mimo, że nie było konkurencji. Kuliłam się na jego grzbiecie chroniąc się przed wiatrem i latającym wkoło błotem. Odruchowo pacnęłam go palcatem na zakręcie, głupia krowa zamiast się trzymać to musiałam tymi łapami machać… Zachwiałam się niebezpiecznie, jednak złapałam równowagę, a koń przyśpieszył. Wydawało się, że lecimy nad torem. Zastanawiałam się nawet jak szybko on potrafi biec kiedy jest sucho… Wyszliśmy na prostą, jeszcze raz dostał palcatem po zadzie i usłyszał moje głośne i mimo wolny wrzask zmuszający go, a może tylko moją duszę, do przyśpieszenia. Wyciągnął się jak hart, nogami ledwo dotykał ziemi i wieszał się na wędzidle jakby chciał powiedzieć „zabieraj to bo mi przeszkadza”. Popuściłam trochę wodze. Od razu Czuć było efekt. Teraz mógł pomagać sobie ruchem szyi. Z pewnością, gdyby był psem wystawiłby język i zaczął sapać. Teraz wśród wiatru słyszałam jedynie jego przyśpieszony oddech. Weszliśmy w zakręt, myślałam, że siła odśrodkowa chce mnie za wszelką cenę zrzucić z siodła. Nie mogłam się jednak odchylić w drugą stronę, nie byłoby to zbyt wygodne. Zacisnęłam jedynie zęby, żebym ja nie spadła oraz żeby Cam nagle źle nie stanął i żebyśmy się nie wywalili. Po wyjściu na ostatnią prostą Gniadosz z zapałem przyśpieszył. Jakby niewiadomo jaka tam czekała na niego nagroda. Skuliłam się jeszcze bardziej i ostatni raz użyłam palcata. Przejechaliśmy przez linię mety z czasem 1:25. Może nie było to najlepsze, ale biorąc pod uwagę warunki pogodowe i to, że koń dawno nie biegał, nie był on taki zły.
Trudno było uspokoi szalejącego ogiera, który rwał się do jechania kolejnego okrążenia. Wykłusowałam go żeby ochłonął po czym stępem poszliśmy do stajni.


punkty: 775 wyrazów -> 30punktów


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evov




Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:04, 01 Wrz 2010    Temat postu:

Wpadłam do stajni jak burza. Musimy się śpieszyć, już niedługo wyścig na Hiporysualu oraz gonitwa o puchar Deandrei. Aż mi serce wali z radości, że wreszcie możemy wziąść się do roboty.
Wzięłam z siodlarni sprzęt Camerona i poszłam wyczyścić urwisa. Gniadosz stał spokojnie w boksie i wydawało się, że śpi.
- Ej, Cam, pobudka - zawołałam otwierając bramkę. A on jak nie skoczy, jak nie wierzgnie, jak nie kopnie w biedne poidło...
- No nie bój się biegać idziemy - powiedziałam pokazując ogłowie, którego zapomniałam odwiesić na stanowisku. Ogier wesoło zarżał i już się pchał żeby z boksu wyjść. Złapałam go za kantar i wyprowadziłam na myjkę. Tam przypięłam dzikusa i zaczęłam czyszczenie. Najpierw przejechałam bydlaka zgrzebłem, żeby pozbyć się tony kurzu, potem namęczyłam się z kołtunami na grzywie oraz z wielkimi zaklejkami na nogach.
Przeszłam do siodłania. Ogłowie jak zawsze zacięło się przy zapinaniu, ale daliśmy radę wytrzymać napięcie. Zarzuciłam siodło na grzbiet Cama. ogier spojrzał na mnie podejrzliwie po czym zarżał złowrogo, kiedy zapinałam popręg.
Wyszliśmy na dwór. Zanim doszliśmy na nasz "tor" wskoczyłam na niego i zaczęłam małą rozgrzewkę. Oczywiście najpierw stęp. W tym czasie mogłam się trochę porozciągać, zwłaszcza nogi. Zimno było jak na biegunie, miałam nadzieję, że tory, na których będziemy biegać będą miały jakieś ocieplenie (marzenia ściętej głowy). Stepował ładnie, usiłowałam go troszkę skrócić, żeby podniósł majestatycznie łepetynę, jednak kiedy próbowałam to robić to on rwał się do galopu. Zaprzestałam więc wcielania głupich pomysłów w życie i zaczęliśmy kłusować. Tempo miał jak zawsze zabójcze, musiałam się mocno starać, żeby nie zaczął mi tutaj galopować. Zorbiliśmy parę wolt, muszę przyznać, że Cam nawet ładnie pracował zadem, coraz lepiej nam wychodzi to skręcanie Smile W drugą stronę nie było najgorzej, aczkolwiek mogło być lepiej. Znowu zwolniliśmy do stępu i poszli się ustawić w pseudoboksie.
stajenny jak zawsze nam pomógł i po chwili siedziałam już między dwiema ciasnymi ściankami, nie zdziwił mnie fakt, że Cam zrobił się niespokojny, za ciasno mu było. Nachyliłam się nad jego szyją, mocno złapałam wodze i prawie przylgnęłam do cielska ogiera.
Raz...Dwa...i na trzy ruszyliśmy z impetem. Tam jakby ktoś go w zadek ukłuł. uciekał przed niewidzialnym dla mnie drapieżnikiem, a może kogoś gonił? Nie wiem jak on wytrzymuje takie samotne treningi, ale ja zawsze wyobrażam sobie, że jesteśmy na wyścigu. Takim prawdziwym. Z torem, który ma barierki, z pełnymi ludzi trybunami, z bramką sędziowską, fotokomórką i najlepszymi końmi wyścigowymi wszechczasów.
Stuknęłam go palcatem, bo widziałam, że zbliżamy się do zakrętu. Dzisiaj biegliśmy w odwrotną stronę niż wczoraj. Musimy nauczyć się skrętów w obie strony, żeby nie dać potem plamy przez durny zakręt. Gniadosz przyśpieszył i wszedł ładnie po łuku i nadal przyśpieszał. Bałam się, że może mu nie starczyć sił na cały dystans, jednak kiedy usiłowałam go troszkę przytrzymać on wciąż wyciągał do przodu. Wiatr wiał nam w oczy, co stanowiło dodatkowe utrudnienie. Jeszcze kilka dni takiej pogody, a staniemy się mistrzami jazdy w trudnych warunkach. Mokra trawa przeplatana ślizkim błotem, jazda pod wiatr i w deszczu. Czego jeszcze potrzeba? Skuliłam się w półsiadzie i ledwo potrafiłam trzymać oczy otwarte. Nawet przez te durne okulary wbijało się zimne powietrze. Cameron wieszał się na wędzidle, chciał żebym mu dała trochę wolności, ale ja się bałam, nie chciałam go zmęczyć...
- Jeszcze dwa! - usłyszałam przez wiatr głos "trenera" czyt. stajennego, który pomaga mi w mierzeniu czasów. Znowu ogier przyśpieszył, żeby pokonać zakręt. Rwał jakby się ziemia pod nim paliła. Albo miała się zaraz pod nim rozstapić. Wyszliśmy na prostą. Błoto chlustało na wszystkie strony, Cam usiłował biec przy płocie, więc musiałam wciąż tracić siły na sprowadzanie go na dobry tor. To przecież nie wyścig w bagnie...Jeszcze jedno okrążenie. Nie wiem ile już biegniemy, wydaje się jakbym chciała dogonić czas, a jednocześnie jakby ten czas stał w miejscu i tylko na mnie czekał. ogier cały czas przyśpieszał, z racji tego, że to finałowe ogrążenie, poluzowałam wodze i od razu poczułam jak kon się maksymalnie wyciąga. lecieliśmy nad ziemią, wydawało się że tylko musa ziemię, jednak mocno się od niej odbijał. Czuć było to w jego precyzyjnych, płynnych ruchach. doskonale weszliśmy w zakręt. Trochę nami zarzuciło, ale to wina tego durnego błocka. Cameron jednak nie dał się zatrzymać jakiejś brązowej mazi i z rżeniem wojownika wyrwał do przodu. dobrze wiedział, że proste są od tego, żeby się rozpędzać. Kolejny zakręt. Tym razem zrobiliśmy piękny łuk. Ostatnia prosta, przyśpieszył jeszcze bardziej i koniec...Wykłusowałam go i podjechałam do stajennego ze stoperem w ręce. Przejechaliśmy 2000m w 2'20". Bardzo byłam z tego zadowolona. Nie wiedziałam czy mamy jakieś szanse w wyścigu o Puchar, jednak i tak pojechaliśmy bardzo szybko.
Przejechaliśmy kłusem jedno okrążenie, potem stępowaliśmy z piętnascie minut i szybko uciekaliśmy do cieplutkiej stajni. Tam rozsiodłałam Camerona, przetarłam suchą szmatką, żeby trochę go wysuszyć. Wtarłam w nogi maść rozgrzewającą, owinęłam owijkami i załozyłam derkę zmęczonemu, lecz zadowolonemu konikowi. Zaprowadziłam go do boksu, gdzie wyjątkowo nie zareagował na zaglądający do boksu łeb Etera. Pogłaskałam gniadosza po białym pyszczku, ucałowałam w chrapki i dałam miętówkę, po czym sama poszłam do Joan na herbatkę.

punkty: 883 wyrazy -> 36 punktów


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evov




Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 18:06, 06 Wrz 2010    Temat postu:

weszłam do stajni zmęczona życiem. Ledwo trzymałam się na nogach, jednak wiedziałam, że muszę przetrenować trochę Camerona. Biedaczek ciągle stoi w boksie i jak tyłka nie ruszy to doszczętnie zdziczeje.
Przywitało mnie wesołe rżenie wariata wyciągającego ku mnie rządne słodyczy chrapy. pogłaskałam go i poczęstowałam cukierkiem. Ogier wesoło rzucił łbem i chciał jak najszybciej wyjść z boksu. widać, że energia go rozpierała.
- Nie mój dorgi, dzisiaj nie biegamy - powiedziałam spokojnie znikając w otchłani siodlarni. Tam znalazłam ukochane przez wszystkich siodło wszechstronne i zwyczajne ogłowie. Do tego podprowadziłam komuś owijki, żeby Cam nie pomyślał przypadkiem sobie, że robimy trening ekstremalny po prostu z cięzszym sprzętem. Myślałam, że owijki są najbardziej charakterystyczną rzeczą konia dresażowego.
nie chciało mi się chrzanić z czyszczeniem i tak czystego konia (rano ktoś potraktował go szczotkami) więc od razu przeszłam do siodłania. Oczywiście musiałam się mocno napracować żeby złapać łeb gniadosza, który ciągle uciekał przed ogłowiem. Kiedy udało mi się już zapiąć paski przeszłam do zakładania czapraka, co wbrew pozorom nie jest takie łatwe kiedy konisko uzna, że właśnie ma zamiar się powiercić. w końcu i to mi się udało i pozostało jedynie zawinąć elegantowi nogi. ładnie już reaguje na komendy więc z tym większych cyrków nie było, no może oprócz tylnej lewej nogi, którą chciał mi wybić zęby.
Koniec szarpaniny i spojrzałam na swe dzieło. Ogier stał przedemną z obrazoną miną, jakby chciał powiedzieć " i co ci z tego? patrz jak pedalsko wyglądam".
Uśmiechnęłam się tylko i wyprowadziłam go z boksu. Poszliśmy na halę. Nie lubię tego miejsca, zwłaszcza wtedy, gdy muszę je dzielić z innymi. Niestety i tym razem nie byliśmy sami, na szczęście nie trenowaliśmy równocześnie z Eterem. w sumie...nawet nie chcę sobie wyobrażać co tu by się działo gdyby tę dwójkę wariatów wpóścić pod siodłem na treningu. Tego chyba nie da się sobie wyobrazić...
Na rozgrzewkę przejechaliśmy ze dwa koła spokojnym stepem, gdzie miałam czas na rozciągnięcie moich zastanych mięśni. Oj jak bolało zwykłe schylanie do własnej łydki...bolało...strzemiona dyndały sobie luźno, po co mi one w stepie? w sumie w cwale bez nich daję sobie radę ile razy te metalowe cusie były przyczyną śmierci? Nie chcę być kolejną ich ofiarą. A w każdym momencie umiem je złapać, tą sztukę opanowałam do perfekcji.
Wyprostowałam się ładnie, łokcie też chyba prawidłowo ustawiłam, złapałam stopą jedno strzemiono, a drugą nogę przerzuciłam nad przednim łękiem. Cam nieco się zdziwił i zaczął szybciej iść jednak go przytrzymałam i jakoś udało mi się wymusić na nim stęp pośredni. Nawet nie wiedziałam, że ten koń takie coś potrafi wykonać na komendę. Coraz częściej widzę w nim normalnego wierzchowca, a nie tego murzyna którego poznałam jakiś czas temu.
Zmieniłam nogę. Tym razem Cameron nie zareagował, nadal szedł sobie spokojnie stępikiem. Potem siadłam sobie po ludzku, usadowiłam się wygodnie w siodle, skróciłam wodze i dałam łydkę. Ogier ładnie zakłusował. Ani szybko ani wolno, tak w sam raz. Nie wiem jakim cudem poszedł takim tępem i dlaczego nie wyrywał do galopu. No ale tylko cieszyć się można, prawda?
Zrobiliśmy kilka wolt w kłusie ćwiczebnym i węzyk z anglezowaniem. oczywiście miałam problem ze złapaniem dobrego taktu, ale w końcu mi się udało złapać tą łopatkę. oczywiście długo zajęło mi myślenie równo z którą łopatką miałam chodzić..Nadal nie wiem czy dobrą wybrałam. Zwolniłam go do stępa i stanęliśmy na środku ujeżdżalni. Nie wiedziałam zbytnio jak zrobić, żeby się ukłonił, więc przeniosłam ciężar ciała na przedni łęk. Du.pa, konisko ruszyło stępem, jednak przednie nogi zgięło. Może była to reakcja na dziwną i nieznaną komedę? Spróbawałam jeszcze raz, i jeszcze, aż w końcu ładnie się ukłonił. Poklepałam ogiera po szyi i ruszyliśmy kłusem. Ćwiczyliśmy dzisiaj ładne koła. Oczywiście na pierwszy ogień poszła ciasna półwolta, co oczywiście przez moją bezmyślność nam nie wyszło, bo zrobiła się za ciasna i oczywiście zad nam wylazł. Ale potem było coraz lepiej. Najładniej wyszło półkole w galopie. Zdziwiłam się, że ten koń potrafi zwolnić galopując. Ale on w ogóle dzisiaj był jakis taki zbyt potulny. Może chory? nie, nie...ma lepszy dzień po prostu Smile
Gdy skończyliśmy rozstepowałam go ładnie i pochwaliłam, że był taki grzeczny. w boksie przetarłam go suchą ściereczką i dałam kawałek jabłka w nagrodę.

688wyrazów -> 20punktów


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evov




Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 19:56, 05 Paź 2010    Temat postu:

Przybiegłam do stajni prosto ze szkoły. Rzuciłam torbę do dyżurku ku wielkiemu zdziwieniu Joan. Od razu pognałam do kopytniaków. Jak ja ich dawno nie widziałam! Szybko zaczęłam się rozcglądać i nadsłuchiwać kopania w boks. Nic nie usłyszałam. Ani rżenia, ani kopania, ani pisków…Coś było nie tak. Podeszłam oszołomiona do boksu gdzie powinien stać Cameron. Z początku myślałam, że jest pusty, jednak po chwili usłyszałam głośne rżenie i ujrzałam gniadosza stającego dęba. Ze strachu? Ze złości? A może ze szczęścia? W pierwszej chwili posmutniałam, bałam się, że ogier znowu zdziczał i wszystko muszę zaczynać od początku.
- Stęskniłeś się? – spytałam patrząc uważnie na ogierzastego. Ten podniusł dumnie głowę i obrócił się do mnie zadem. No obraził się po prostu.
- Weź nie bądź zły – mruknęłam – No przeraszam… - wyciągnęłam z kieszeni miodowego cukierka. Cam z początku udawał, że go nie interesuje jednak po chwili wyciągnął szyję w moją stronę porywając cuksa z mojej dłoni. Dał się pogłaskać po chrapkach, jednak widać było, że nie przestał się na mnie gniewać.
- No przestań już – uśmiechnęłam się – Idziemy pobiegać?
Odczekałam chwilę na reakcję. Z początku wydawało się jakby mówił, „nie chce mi się”, jednak chyba zauważył, że nie weźmie mnie na takie gierki i wesoło zarżał.
- No i o to mi właśnie chodziło – uśmiechnęłam się i pobiegłam do siodlarni po sprzęt.
Kiedy już wszystko przygotowałam mogłam zająć się czyszczeniem. Jak dobrze, że go codziennie jakoś tam wyczyszczą! Klęłam na pogodę i to głupie błoto na padoku. Niefajnie jest je wygrzebywać z kopyt. A te ogromne zaklejki na nogach to już przesada! No i pełno kołtunów we grzywie i ogonie. Masakra….Związałam rozczesany ogon gumką, nie będzie nam się pałętał pod nogami. Założyłam bez problemu ogłowie i siodło. Przy dociąganiu popręgu chciał mnie ugryźć wariat, jednak spotkał się z moim kościstym łokciem. Kiedyś chyba sobie zęby na nim wybije. No ale cóż, jego problem.
Wyszykowani wyszliśmy przed stajnię. Jesienne dni nie są fajne, zwłaszcza dlatego, że szybko się sciemnia. No ale kto powiedział, że po ciemku nie można trenować? W sumie, po mnie można się wszystkiego spodziewać. Cameron wydawał się zainteresowany dzisiejszą jazdą, mimo, że jeszcze nawet na niego nie wsiadłam. Kiedy wydłużałam sobie strzemiono i podniosłam nogę nagle zorientowałam się, że nie mam strzemienia. Ogier zrobił siebie trzy kroki do przodu i moja noga była mniej więcej na jego zadzie. Normalnie super. Szarpnęłam wodzami, jednak on stał jak wryty. No tak, oto koń z chorobą sierocą mówiący wszem i wobec „ zajmuj się mną cały czas bo ja samotny”. Stanęłam przed nim i za pomocą jeża ustawiłam go tak jak należy. Teraz bez problemu wdrapałam się na jego grzbiet. Jednak kiedy schyliłam się do pasków ogierzasty po prostu ruszył. Skróciłam wodze, żeby go zatrzymać. Co on sobie wyobrażał? Ale mniejsza o to, nie wsadzałam stóp w te matalowe, zdradliwe cosie tylko zaczęłam rozgrzewkę. Gdyby nadal robił co mu się podoba to pewnie podczas połowy okrążenia leżałabym już z nosem w błocie, ale to nie jest najmilsze uczucie. Na rozgrzewkę z 10minut stępem (dojazd na nasz prymitywny tor). Potem pokłusowaliśmy trochę, jednak gniadosz za wszelką cenę chciał mi wyrwać galopem. Ale ja nie daję się tak łatwo. Najpierw trzeba trochę pokręcić wolt.
Ustawiliśmy się w końcu na lini. Nie będziemy bawić się w żadne budki, bo to każdy głupi potrfi wyskoczyć kiedy otwiera się przed nim bramka. A my musimy potrenować szybką reakcję. Na razie jedynie na łydkę, potem może przejdziemy do dzwonka albo czegoś w tym stylu.
Strzemiona w końcu udało mi się dobrze ustawić. Wodze porządnie złapałam na odpowiedniej długości. Usatawiliśmy się. Zaczęłam odliczanie. Jak zawsze na trzy była łyda. Koń od razu wystrzelił jak z procy. Widać jednak było, że dawno nie biegał. Owszem, od razu rzucał się w oczy jego potencjał i tęsknota za szybkością. Jednak na zakrętach mieliśmy problemy. Zwalniał, zamiast przyśpieszać, wypadał ze swojego toru jazdy, a ja latałam jak jakiś listek na wietrze. Na ostatniej prostej opadliśmy z sił. Myślałam, że moje ręce długo nie wytrzymają. On jednak zdyszany wyciągał jak najdalej szyję, może też zauważył, że mu się pogorszyło? No cóż…Czasu nie warto nawet podawać. Jednak bierzemy się do roboty i od jutra ostro trenujemy.
Wróciliśmy do stajni(przy okazji rostępowaliśmy się). Rozsiodłałam kopyciaka, przetar łam suchą szmatką i zmęczonego wepchałam do boksu. Dałam całuska w chrapki i wyszłam ze stajni. Zmęczona i obolała musiałam przecież utrzymać się jeszcze na rowerze w drodze do domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evov




Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 6:37, 30 Paź 2010    Temat postu:

Przyszłam do stajni z uśmiechem na twarzy. No, w końcu trzeba zacząć coś robić…(kurczę zawsze to mówię, prawda? ;/ ) Z siodlarni wzięłam wszystkie bambetle Camerona do wyścigów. wyścigów tak, mimo, że jest zimno jak diabli to my będziemy dzisiaj biegać. W końcu jeżeli nie ma deszczu ani lodu to nic nie przeszkadza w treningu. A z tymi przeszkadzajkami też radzić sobie jakoś można…
Podeszłam do boksu, z którego wystawał ciekawski gniady łeb. Ogier przywitał mnie wesołym rżeniem i kopniakiem w bramkę boksu. No widać, że się ucieszył Very Happy
Pogłaskałam go po chrapkach i dałam na przywitanie miętówkę. No, co, lubimy je Smile
- Idziemy biegać? – spytałam z uśmiechem.
Koń rzucił do góry łbem i zaczął nim machać jakby chciał mi powiedzieć „I ty się jeszcze pytasz? Siedzę tutaj tyle czasu a ty się pytasz czy chcę biegać?! Jasne, że chcę!” Otworzyłam bramknę i wyprowadziłam Cama z boksu. Poszliśmy na myjkę. Trochę się wiercił przy dopinaniu do ściany (kurczę jak to brzmi oO ) jednak dał się przypiąć do haczyka (kurczę co on, ryba jest czy jak? ) . Wkurzałam się na to, że wszystko ma w porządku, kopyta czyste, zero zaklejek, grzywa w dobrym stanie, ale…Co to czy jakiś inteligent bał się podejść i wyczesać mu ogon?! Teraz to z pewnością mnie pokopie… Zastanawiałam się jak się zabrać za to czesanie skołtunionego ogona. Przychodziły mi do głowy różne dziwne pomysły, aż uznałam, że to nie ma sensu. I tylko trochę rozczesałam tę kupę włosów. A i tak się namęczyłam, żeby uciekać przed wierzganiem gniadosza. Oj wkurzył się i to bardzo…
Założyłam mu ogłowie bez większych problemów , zdziwiło mnie tylko to, że nie chciał przyjąć wędzidła…Przecież takich cyrków nie odprawiał…Z siodłem oczywiście jak zawsze był problem. Tym razem przy dopinaniu popręgu wierzgnął i zrzucił wszystko z grzbietu. Głupek jeden…
Po jakimś czasie byliśmy już gotowi do wyjścia. Wyprowadziłam go ze stajni i zaprowadziłam na maneż. Nie chciało mi się robić zbytnio rozgrzewki więc uznałam, że się nad nim poznęcam i zrobię mu wstęp na lonży. Ale się buntował…Zaraz po zapięciu stanął dęba, potem nie chciał nic robić tylko wierzgał, rzucał łbem, strzelał barany, rżał jakby go zarzynali albo jeszcze gorzej…
- Uspokój się w końcu, bo nic więcej nie zrobimy – wrzasnęłam świszcząc mu ujeżdżeniówką za tylnymi kopytmi. Stanął dęba, zarżał ale po chwili grzecznie poszedł stępem. Trochę obrażony, trochę przybity, ale jednak trochę ufny. Potem nie robił już problemów problemów grzecznie słuchał moich haseł.
Zawędrowaliśmy w końcu na nasz kochany „tor”. Dzisiaj poćwiczymy start z bramki. Ale tylko start, nie chce mi się wisieć na jednym strzemionie głową w dół i patrzeć na pracę nóg konia angielskiego w cwale. Nie jest mi to do szczęścia potrzebne.
Wprowadziłam go do rozwalającej się bramki. Trochę się wiercił, może faktycznie myślał, że to wyścig? Poprosiłam stajennego, żeby mi otwierał itp.
Usadowiłam się w pozycji startowej, nachyliłam nad szyją konia…
- 1…2…iii 3! – bramka się otworzyła, szybka moja reakcja łydkowa i Cameron wystrzelił jak z procy. Jednak za wolno jak na niego. Start jest przecież najważniejszy, a w połączeniu z dobrym finiszem jest gwarancją dobrego wyniku. Ćwiczyliśmy tak chyba godzinę, aż obydwoje się zmachaliśmy. Na rozprężenie zrobiliśmy okrążenie kłósem i wróciliśmy do stajni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Evov




Dołączył: 11 Sie 2009
Posty: 58
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 23:14, 09 Gru 2010    Temat postu:

Dzisiaj przyszłam do stajni z dość nietypowym pomysłem. Zanim zmarznięta podeszłam do cieplutkiego Camerona, skręciłam do siodlarni. Minęłam ze śmiechem drążki z ogłowiami, siodłami i innymi badziewiami. Wzięłam z półki szczotki i prezenterkę. Zaśmiałam się do siebie i wyszłam spowrotem do stajni. Zaciekawione łby wystawały ponad bramkami sprawiając wrażenie jakby pytały: " Co ty wariatko zamierzasz zrobić?"
Sama z chęcią zadawałam sobie to pytanie kiedy podeszłam do boksu Cama. Nerwus tym razem zamiast rozwalać swój pancerny boks, czekał na mnie z zębami gotowymi w każdej chwili ugryźć.
-Co ty głupolu robisz? - spytałam kiedy musiałam odpychać jego łeb od siebie przy wchodzeniu do boksu. Jakimś cudem udało mi się złapać go za kantar. Wyrywał się trochę ale po pewnym czasie dał sobie spokój, najwyraźniej uznając, że nie wygra ze mną.
Podreptaliśmy na myjkę. Ogier trochę się wiercił (jeżeli "trochę" jest trafnym określeniem). Odpamiętniliśmy przez to zabawę w jeża. Z początku uparciuch napierał na mnie, jakby to on chciał mnie przesunąć, jednak po jakiejś chwili zajarzył i już ustępował tak jak powinien.
Wypucowałam gniadosza do granic możliwości. Miałam pomysł zapleść mu koreczki, jednak ani czasu ani chcęci do tego zadania nie posiadałam.
Za to ładnie rozczesałam i grzywę i ogon. Z wyczyszczeniem kopyt miałam mały problem bo Cam mocno szarpał. Jednak poradziliśmy sobie i z tym. Sięgnęłam ręką po ładniejszy kantar niż ten stajenny. Ogier lekko się zdziwił, że nie wciskam mu w pysk wędzidła, nie zakładam ogłowia a na plecy kochanego siodła wyścigowego. Wiedział już, że dzisiaj nie idziemy biegać.
Nie mamy prezenterki, wiec uznałam, że poradzimy sobie ze zwykłym kantarem i trochę dłuższym uwiązem. Przecież z tym ogierem nawet z prezenterką dużo się nie zrobi jeżeli chodzi o prezentacje na wystawie.
Dopięłam uwiąz i powędrowaliśmy na halę.

Tak jak myślałam, było tam już pełno koni. Nawet w korytarzach skakali...Widać było, że przygotowania do wielkich zawodów idą pełną parą. Jedni skakali, bili się o przeszkody, pomagali sobie w ich ustawianiu. Inni zajmowali prawie całą salę nad ćwiczeniami swoich desażowych układów. dziwiłam się, że nikt na nikogo nie wpada. Po prostu był tłok i trzeba sobie radzić. Nie widziałam nikogo żeby trenował do pokazu. No bo co tutaj teoretycznie trenować można? Każdy normalny koń w ręce pójdzie kłusa czy nawet galopa. No, ale nie Cameron. Byłam przygotowana na wszelakiego rodzaju wydarzenia. Widziałam już nawet konie biegające z papierowymi torbami na głowach, jednak nie miałam pojęcia co dzisiaj się może wydarzyć.
Zaczęłam szukać jakiegoś wolnego kąta. Najlepiej byłoby gdyby znaleźliśmy się z dala od innych dla ich dobra. No, ale to było niemożliwością. Zaszyliśmy się gdzieś, gdzie nie skakali, conajwyżej od czasu do czasu przegalopował jakiś dresażowiec.
Zaczęliśmy od rozgrzewki innej niż zwykle. złapałam uwiąz i zaczęłam przechadzać się z Camem po obwodzie całej ujeżdżalni (taa.. przeszkadzając wszystkim do okoła, no ale trudno). Ogier trochę się nudził i rozglądał na boki. Ciągnął jak pies, widać było, że chciałby z kimś pochasać. Jakby nie widział, że wszyscy tutaj ciężko pracują. Nie zwracałam jednak na niego uwagi, trochę już z nim pracowałam i wbrew pozorom ręce miałam silne. Nie musiałam się więc z nim męczyć i chciał czy nie chciał musiał iść za mną.
Przyspieszyłam kroku zmuszając tym samym konia do przyspieszenia kroku. Szłam koło niego, wyjątkowo, zwykle przecież prowadziłam. No ale tak trzeba. Patrzyłam na jego pracę. Trzeba przyznać, że nawet się starał. Zaczęłam biec. Cameron ładnie stawiał nogi w kłusie jednak wydawało się, że zaraz się o którą potknie i wywróci się. No cóż, kłus nigdy nie był jego najlepszym chodem.
Znowu zrobiliśmy przejście do stępa. Tym razem pilnowałam, by mi sie nie rozlazł jak krowa po pastwisku. Nawet w głupim stępie miał ładną pracę mięśni i wyjątkowo się skupiał.
Stanęliśmy w kącię. Podniosłam rękę z palcatem, chciałam żeby gniadosz stanął dęba. Z początku wyciagnął szyję i złapał palcat zębami. Usiłował mi go wyrwać. Szarpnęłam ręką do góry, więc on odruchowo też się podniósł i w końcu stanął dęba.
Na koniec znowu przeszliśmy się naokoło czworoboku. Jednak tym razem na całkiem luźnym uwiązie, jak krowy schodzące z pastwiska, rozlałe i leniwe.
Byłam strasznie dumna z Cama. w zasadzie musiał mieć dzisiaj jeden z tych swoich dni kiedy jest lekko przymulony i słucha jak pies policyjny.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Evov dnia Wto 18:25, 21 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Stajnia Centralna Strona Główna -> Stare treningi, odwiedziny Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin