Forum Stajnia Centralna Strona Główna Stajnia Centralna
Stajnia Centralna - główna stajnia Rysuala
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Treningi [TLS]

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Stajnia Centralna Strona Główna -> Stare treningi, odwiedziny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Skrzydlata
Duży wolontariusz



Dołączył: 08 Mar 2009
Posty: 394
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z końca świata

PostWysłany: Pią 20:11, 10 Cze 2011    Temat postu: Treningi [TLS]

Tu można trenować z ogierkiem.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Skrzydlata
Duży wolontariusz



Dołączył: 08 Mar 2009
Posty: 394
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z końca świata

PostWysłany: Pią 20:11, 10 Cze 2011    Temat postu:

Dzisiaj postanowiłam popracować z The Last Song'iem nad utworzeniem więzi. Poprosiłam koleżankę o przygotowanie konia do pracy. Po chwili był gotowy. Nie miał na sobie żadnego ogłowia ani kantara, po prostu był taki jak go natura stworzyła. Weszliśmy na wybieg i zaczęliśmy 'pracę'. Na początek wydałam koniowi polecenie by zakłusował. Po paru okrążeniach zwolnił, a ja skierowałam mały, czarny bat w stronę jego zadu. Koń momentalnie przyspieszył do galopu, a ja dalej stałam na środku wybiegu. W pewnym momencie TLS zwolnił całkowicie. Odwróciłam się i chwilę potem słyszałam jego kopyta cicho stąpające w moim kierunku, a następnie koński oddech na własnym karku. Poszłam parę kroków w przód, potem w lewo i pobiegłam truchtem w jeszcze inną stronę. Koń cały czas był za mną i ani myślał pójść w innym kierunku. Odwróciłam się, pochwaliłam swojego taranta i dałam mu małego dropsika. Zjadł i 'prosił' o jeszcze.
-O nie, mój 'mały' przyjacielu, więcej nie dostaniesz. Jak jesteś taki głodny to zaraz dostaniesz otręby- odpowiedziałam.
Zaprowadziłam rumaka do stajni i wyczyściłam go, gdyż na dzisiaj skończył on już swoją pracę. Wyszłam ze stajni i weszłam do paszarni. Przygotowałam otręby z młodymi buraczkami i podałam do jedzenia koniowi. Jadł tak szybko, że chwila moment i już nic nie było. Zostawiłam go samego w boksie i poszłam do domu by odpocząć.

by marysqaa


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zuzka




Dołączył: 11 Lut 2011
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 20:34, 28 Cze 2011    Temat postu:

Trening napisany przez koleżankę :Euforie którą wprowadzam do Rysuala.

Weszłam niepewnie do stajni, oglądając się na wszystkie strony. Było tu pięknie, ale oczywiście nie zabrakło podstawowego elementu- zapachu koni. Wzięłam głęboki oddech, napawając się tym zapachem po czym ruszyłam przed siebie. Dostałam dokładną instrukcję od Zuzki jak mam dojść do bosku The Last Song, oraz opis jego wyglądu. Trudno nie było. Ogiera charakteryzowała srokata maść. Kiedy spojrzałam w jego oczy, coś było nie tak. Wydawał się jakiś nieufny. Weszłam pospiesznie do bosku i zaczęłam go czyścić. Nie miał nic przeciwko, więc po wykonaniu niezbędnych zabiegów założyłam mu czerwony kantar i wyprowadziłam z bosku na uwiązie. Szliśmy przed siebie, oboje wpatrzeni w dal. Po chwili jednak przerywając moje zamyślenia poklepałam biedaka.
- Co tam ? -spytałam, nie oczekując rzecz jasna odpowiedzi. Doczekałam się jej jednak w postaci drygnięcia łbem. Bardzo mnie to rozśmieszyło jednak nie kontynuowałam spaceru. Weszliśmy właśnie w głąb lasu. The Last Song szedł trochę nie pewnie, jednak próbowałam go zachęcić za wszelką cenę. Zadowoliło mnie również to że koń oglądał się, chcąc zapoznać z otoczeniem. Postanowiłam przyśpieszyć do kłusa, wyczuwając jakiś impuls od srokacza. Mój spokojny chód zmienił się w bieg, natomiast The Last Song przeszedł do kłusa. Obserwowałam kątem oka jego ruchy. Wydawały się takie miękkie i gładkie. Ponieważ po chwili poczułam się zmęczona zwolniłam tempu, pozwalając koniu na to samo. Szliśmy jeszcze parę minut przed siebie, cały czas słuchając śpiewu ptaków jak i szumu drzew. Rozglądałam się po lesie bez trudu odnajdując przeróżne ptaki. Uśmiechnęłam się, widząc że The Last Song idzie w moje ślady, ruszając łebkiem na wszystkie możliwe strony. Po paru minutach zawróciliśmy i pokonaliśmy drugi raz tą samą trasę. Wydawała się jednak inna, ponieważ bez trudu odnajdywałam szczegóły których za pierwszym razem nie ujrzałam. Poklepałam ponownie konia i przyśpieszyłam trochę tempo orientując się że już jest dość późno. Odprowadziłam go do stajni i odpięłam uwiąz. Zdążyłam jeszcze obdarować go pocałunkiem i zniknęłam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 13:01, 07 Sie 2011    Temat postu:

Po zajęciu się swoimi rumakami postanowiłam zmotywować się, wyciszyć i wymęczyć pracując w SC. Jako, że moją uwagę przykuł uroczy tarant imieniem The Last Song postanowiłam dziś trochę z nim popracować. Ogierek był właśnie na piaszczystym padoku i z dzikim spojrzeniem biegał w te i we w te, wykonując czasem bardzo ciekawe powietrzne akrobacje. "Oho, dużo energii" pomyślałam, jednak stwierdziłam, że dam radę. Wymawiając jego imię podeszłam do bramki. Tarant zatrzymał się, następnie zaciekawiony zbliżył się, dysząc ciężko. Chrapy i oczy miał ogromne niczym pączki, gdy wystawiłam dłoń odsunął się gwałtownie, potem jednak obwąchał ją, dotknął chrapami, oblizał raz pierwszy, drugi, trzeci i dał się pogładzić po nosie. Pochwaliłam go głosem i otworzyłam bramkę. Tę samą dłoń wysunęłam do niego będąc już w środku i trzymając na niej uwiąz oraz cukierka na zachętę. Tarant pewnie chwycił smakołyka i bez większych sprzeciwów pozwolił mi przypiąć uwiąz i wyprowadzić. Szedł cicho, delikatnie. Miał coś w sobie. Uwiązałam go przed boksem tak, by mógł się rozejrzeć i podrapać w razie ataku wyjątkowo natrętnych w tym miesiącu much i komarów. Ja natomiast poleciałam migiem po stajenne owijki, ogłowie z podwójnie łamanym wędzidłem i skośnikiem, siodło ujeżdżeniowe i pad. Wszystko przyniosłam do konia i powiesiłam na odpowiednich stojakach. Nogą otworzyłam skrzynkę z szczotkami, wyjęłam z niej iglaka i włosiankę, po czym pewnymi, ale nie gwałtownymi ruchami oczyściłam Songa z zlepek, piachu i całej reszty brudów. Gdy ogier wyglądał lepiej złapałam grzebień i rozplątałam jego grzywę, grzywkę i ogon. Song bacznie obserwował moje wyczyny, jednak zachowywał spokój. Na koniec zostały mi kopyta. Podawane z lekkim oporem, przody wyrywane, ale udało mi się wyczyścić i wyjść na swoje z każdą nogą. Poklepałam młodziaka i zawinęłam jego szczupłe nogi. Wiercić się wiercił, owszem. Jednak zdołałam założyć bandaże na wszystkie nogi w prawidłowy i bezpieczny sposób. Dałam ogierkowi cukierka i sięgnęłam po siodło. Założyłam razem z padem, poprawiłam i zapięłam popręg. Song skulił uszy i uniósł na chwilę łeb w górę ukazując tym swoje niezadowolenie, po chwili jednak się jako-tako rozpogodził. Pozostało założyć mu ogłowie. Last wędzidło przyjął całkiem chętnie, założenie reszty ogłowia za uszy nie sprawiło problemu, gdyż paski były dużo za długie. Gdy wszystko było na swoim miejscu dopasowałam co trzeba było, wyrównałam, pozapinałam i jesteśmy gotowi. Sama ubrałam rękawiczki, w dłoń "tak na zaś" wzięłam bata ujeżdżeniowego, drugą złapałam wodze i wyprowadziłam appaloosa przed stajnię.

Podprowadziłam do schodków, podciągnęłam popręg na co koń tupnął i skulił uszy, opuściłam i ustawiłam strzemiona następnie szybko władowałam się na grzbiet pięciolatka. Przytrzymałam ruszającego do przodu łobuza i dopiero po odstaniu swojego przyłożyłam delikatnie łydki i na luźnej wodzy skierowałam tarancika w stronę maneżu. Kręciło się tam parę koni, ale spokojnie znaleźliśmy sobie miejsce na stępowanie. Bata póki co odłożyłam koło jednego ze stojaków, w razie potrzeby po niego sięgnę. Song szedł energicznie, miękko. Był czuły na łydki i wodze, jednak miał tendencję do wypadania łopatką na zewnątrz okręgu. Popracowaliśmy trochę nad tym utrzymując luźniutkie wodze, dopiero po prawie 10 minutach skróciłam je tak, jakbym wykonywała żucie z ręki. Chciałam na początek pojeździć sobie na luzie, dać się Lastowi odprężyć i porozciągać, dopiero potem prosić o rozluźnienie na prawidłowym kontakcie, może i się pozbieramy co-nieco? To może wiedzieć chyba tylko The Last Song.
Koni zrobiło się trochę mniej. Oprócz mnie był na maneżu skaczący Run i Apacz galopujący na lonży. Skoro ściana wolna, to wyjeżdżamy na nią i po sprawdzeniu popręgu kłus. Song ruszył chętnie na pierwszą mocniejszą łydkę, unosząc łeb nieco do góry i najwyraźniej nie chcąc wejść na kontakt. Nie to nie, dziś chłopina ma wybór. Kłusowaliśmy sobie spokojnie i równo, dość często wykonując duże koła i zmiany kierunków na różne sposoby. Po jakimś czasie ogierek zaczął powoli opuszczać łepek w dół, nadal jednak nie planował wejść na kontakt. Trudno, potem nad tym popracujemy. Kręciliśmy się po maneżu we wszystkie strony, czasem wykonywaliśmy jakieś przejście, głównie od dosiadu.
W końcu usiadłam w siodło, skróciłam z lekka wodze i w narożniku dałam Songowi pomoce do zagalopowania. Tarant podskoczył przodem i ruszył żwawym, jednak kontrolowanym galopem. Parę okrążeń w lewo i do kłusa, zmieniamy kierunek. Zagalopowanie i troszkę mocniej do przodu w półsiadzie, po paru okrążeniach uspokajamy się i z galopu na 2 drągi w rozstawie na 4 fule. Song ładnie przeszedł nad belkami idąc trochę za krótkim wykrokiem, przez co do drugiej musiał się lekko wyciągnąć. Pojechaliśmy jeszcze raz i do kłusa. Zamknęłam rękę i dopiero przy lekkim pociągnięciu przejście do kłusa. Trzeba będzie dopracować.
Przeszłam do stępa i skracamy wodze na kontakt. Last usztywnił się, wziął łeb w górę i walczył z kontaktem. W takim razie mocne łydki, zewnętrzna ręka zamknięta, trzyma stały kontakt, wewnętrzna najpierw wykonuje delikatne sygnały, potem coraz mocniejsze, w końcu zamyka się, idzie bliżej mojego biodra, chwilę trzyma i odpuszcza. Zadziałało za pierwszym razem - Ogier jak za dotknięciem magicznej różdżki opuścił głowę i jeszcze jeden taki ruch i pozbierany, międlący i czasem gryzący wędzidło idzie w rozluźnieniu. Pochwaliłam go głosem i do kłusa. łeb nieco w górę, no to zamykamy zewnętrzną wodzę, wewnętrzną zamykamy, przyciągamy i odpuszczamy. Jeździmy po kole, łydki cały czas pilnują by koń nie przechodził do stępa i pracujemy, pracujemy. Song coś tam kombinował z tą głową, jednak ciągle był sztywny jak kołek. W końcu po paru okrążeniach rozluźnił się porządnie, a ja odpuściłam mu wewnętrznej wodzy. Zmiana kierunku i w drugą stronę. Tu wystarczyła jedna taka solidniejsza półparada i tarancik rozluźniony, ustawiony. Pochwaliłam go i odpuściłam trochę wewnętrznej wodzy. Zagalopowałam i utrzymując koło zamknęłam zewnętrzną dłoń na wodzy, złapałam kontakt, a wewnętrzną najpierw lekki półparadki, potem mocniejsze, aż do skutku. W końcu okazało się, że zamknięcie wodzy i delikatne jej pociągnięcie, przytrzymanie następnie odpuszczenie jest najlepsze na Lasta. Gdy ogierek ładnie się rozluźnił odpuściłam mu dużo wewnętrznej wodzy, zewnętrzną wciąż utrzymując na kontakcie. Spokojnym galopem wróciliśmy na ścianę i jedziemy drążki. O wiele lepiej, koń skupiony, pozbierany, wyczulony. Pochwaliłam tarancika i do kłusa.
Na dziś nam chyba wystarczy, koń był już cały mokry. Kłusem zrobiliśmy parę okrążeń, utrzymując zebranie osiągnięte przez jedną mocniejszą półparadę na kole, po czym odpuszczając wodze i cały czas trzymając łydki przy bokach appaloosa poprosiłam go o podążenie za kontaktem. Ten nieco niepewnie powędrował spory kawałek za wędzidłem, potem stwierdził, że woli trzymać łeb na wysokości kłębu i koniec żucia. Złapałam go na kontakt, wydłużyłam trochę w dół i do stępa, nim stwierdzi, że żucie jest be. Poklepałam solidnie po obu stronach szyi i stępujemy na luźnej wodzy. Po 10 minutach wyjechaliśmy z maneżu i podjechaliśmy pod stajnię.

Zatrzymałam Lasta, poklepałam jeszcze raz i zeskoczyłam na ziemię. Weszliśmy do stajni, zatrzymaliśmy się przed jego boksem i zdejmujemy kolejno siodło, ogłowie, zakładamy kantar i na koniec rozwijamy nogi młodego. Na kantarze zaprowadziłam go na myjkę, schłodziłam i umyłam mu nogi, następnie odstawiłam do boksu, gdzie dostał dwie soczyste marchewki.
-Pa cudaku, chyba nasza współpraca właśnie się rozpoczęła - Powiedziałam gładząc młodziaka po szyi, ten zaś zaczął badać moją kurtkę. Gdy chciałam dotknąć jego nosa i lekko odepchnąć, jakby wystraszony gwałtownie odsunął się parę centymetrów od mojej dłoni. Nieufny, no tak. Poczekałam, aż się przełamie i zbada moją dłoń, da się pogładzić, następnie dając mu ostatniego dziś cukierka powędrowałam dalej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:43, 30 Wrz 2011    Temat postu:

26.08.2011 - Ujeżdżenie: Przejścia na poziomie L-ki - by Joanne

Postanowiłam w końcu wziąć się za Songa. tarant zadomowił się w Aurum Animus, popracowaliśmy trochę nad zebraniem, posłuszeństwem, dziś chciałam pomęczyć ogiera przejściami. Gdy przyszłam obładowana sprzętem Last wyglądał z zaciekawieniem znad drzwiczek boksu, wyraźnie szukając kontaktu. Poukładałam wszystko i pogładziłam go po łebku. Tarancik, powoli obdarzający mnie coraz to większym zaufaniem tylko lekko poderwał łepek do góry, następnie z ochotą oddał się pieszczotom. Na kantarze wyprowadziłam ogra na korytarz, uwiązałam, przeczesałam na szybko szczotką całego łaciatka, jego grzywę i ogon, kopystką wyskrobałam wszelkie brudy z strzałek i nie tracąc czasu założyłam mu siodło, ochraniacze ujeżdżeniowe i ogłowie z oliwką. Song bez sprzeciwu przyjął częściowo smakowe wędzidło (oliwka miała miedziane rolki) i nie bał się o uszy czy cokolwiek innego. Lubiłam go, za swoją łagodność, jednak bywał czasem irytujący, gdy nagle coś sobie ubzdurał. Podciągnęłam popręg i wyszliśmy na dwór. Tam, za pomocą schodków wgramoliłam się na jego grzbiet i po chwili stania ruszyliśmy stępem na halę, bo ostatnio pogoda nam nie dopisywała i na maneżu zalegało drobne błocko po dzisiejszej burzy.

Last szedł średnim tempem, wkraczając ładnie tylnymi nogami pod kłodę. Ja od czasu do czasu działałam delikatnie łydkami w rytm jego kroków, kręcąc się swobodnie po hali, robiąc delikatne slalomy między drążkami i przejazdy przez nie. Tarant uważny, słuchający, chętnie wypełniał moje polecenia, chociaż miał opory przed jazdą w prawo. Szczególnie, gdy po 5 minutach zaczęłam go prosić o wejście na kontakt i ustawianie się. Przyznam, musiałam trochę popracować, nim ogier płynnie i bez oporów zmieniał ustawienie. Jednak dotarliśmy do tego i mogliśmy się zająć czym innym. Stwierdziłam, że możemy przejść do rzeczy. Na początek przejścia stęp-stój-stęp w dość dużych odstępach. Z początku musiałam działaś głównie wodzami, potem tarant zaczął łączyć blokadę dosiadu z zatrzymaniem. Delikatne przykładanie łydek pomagało nam zabierać ze sobą zad. Zatrzymywaliśmy raz na dłużej, raz krócej, uczyłam Songa słuchać jeźdźca i czekać na sygnały, a nie tępo ruszać do przodu po jakimś tam czasie. Z początku ogier się spinał i denerwował, nie wiedział dokładnie o co mi chodzi i potrzebowaliśmy paru okrążeń bez przejść, by wrócić do normy i zacząć od nowa. Po takim oddechu szło o wiele lepiej. Chwaliłam młodego często, jednak wymagałam coraz więcej. Zaczęliśmy odjeżdżać od ścian i ćwiczyliśmy proste zatrzymywanie się w najróżniejszych punktach pomieszczenia. W końcu poklepałam zebranego tarancika, zatrzymałam bez pomocy wodzy i sprawdzamy popręg. Podciągamy o dwie dziurki i stęp. Song zaczynał poprawnie kombinować z samodzielnym zbieraniem, jednak wciąż potrzebował jeszcze mojej pomocy. Pochwaliłam go, gdy utworzył most, zrobiłam jedną woltę, przekątną, zatrzymanie i ruszenie, następnie półparadą powiedziałam, że będzie się coś działo.
Przyłożyłam mocniej łydki do jego boków, lekko wypchnęłam biodrami do przodu i podążyłam ręką za przyspieszonym ruchem przy ładnym przejściu do kłusa. Pochwaliłam Lasta i na nieco luźniejszej wodzy jeździmy po dużych łukach, nieustannie zmieniamy kierunki, wyginamy się, zmieniamy ustawienia, a po chwili co jakiś czas przejście do stępa i zakłusowanie. Z początku musiałam czekać chwilę na odpowiedź, jednak wraz z mijaniem czasu widać i czuć było postępy. Nabrałam już wodze na normalny kontakt i zaczęłam porządniej wyginać, kręcić po hali ogiera, który z zaangażowaniem i spokojem starał się prawidłowo odczytywać moje sygnały. Chwaliłam go często, Song należy do koni, które chcą robić wszystko jak najlepiej, a gdy np. nie są w stanie zrozumieć intencji jeźdźca czy coś im nie pasuje - zaczynają się denerwować i świrować. U niego to jednak zależało od tego, na jaki dzień się trafiło. Bo bywało też tak, że Last twierdził "Nie chce mi się myśleć, sama się fatyguj a ja sobie poczłapię". Wtedy należało wyraźnie zaznaczyć swoją pozycję i zmotywować go do działania, co czasem skutkowało jedynie po niedelikatnym użyciu bata. By nie robić przejść tylko "na płaskim" wymyśliłam nam parę sekwencji przy drążkach na stęp. Np. najeżdżamy kłusem, do stępa, zatrzymanie po drągach, zakłusowanie itp. Na początku oczywiście koń-deska, sztywny jak z betonu, nerwowy, potem jednak coraz spokojniejszy i luźniejszy. Pochwaliłam go i zatrzymania z kłusa. Na liniach prostych, przy ścianie i po środku, na przekątnych, czasem nawet na kole. Było ciężko, tarant jak się spiął w pewnym momencie, to musiałam odstawić przejścia i pozmieniać sobie tempo, wykrok kłusa. Gdy Song wrócił do normy zaczęliśmy na nowo, ale spokojnie, powolutku coraz mniej wodzy, więcej dosiadu. W końcu Last wykonywał zatrzymanie od przyłożenia łydek, wstrzymania dosiadu i zamknięcia dłoni na wodzach. Pochwaliłam go i jedziemy kłusem ćwiczebnym na dużym kole.
Gdy pozbieraliśmy się do kupy, wyrównaliśmy tempo kłusa i rozluźniliśmy przyłożyłam pomoce do galopu, na co tarant wpierw przyspieszył, dopiero potem zagalopował. Przejście do kłusa i po uspokojeniu znów zagalopowanie. Mocniejszy sygnał łydkami, a gdy Song zamiast zagalopować przyspieszył zatrzymanie. Prośba o odpuszczenie w potylicy - po paru próbach prawidłowa odpowiedź konia i ruszenie stępem, kłusem. Koło w kłusie ćwiczebnym i mocne, wyraźne pomoce do zagalopowania. W końcu ogier ruszył od łydki. Poklepałam go i galopujemy. Song był trochę do pchania, jednak nie było to uciążliwe. Z początku trzymaliśmy się na kole, potem wyjechaliśmy na ścianę i po jednym okrążeniu do kłusa. Poklepałam tarancika i w narożniku zagalopowanie. Mocne działanie łydek i ruszenie po jednym nadprogramowym kroku kłusa. Trzy fule i przejście w dół. Pół okrążenia w kłusie i zagalopowanie. Od łydki, na w miarę delikatny sygnał. Pochwaliłam i jedno okrążenie na nieco luźniejszych wodzach. Song parskał zadowolony, rozbujał się nieco. Pochwała, do kłusa, zmiana kierunku i na koło. Chwila kłusem ćwiczebnym i zagalopowanie. Wpierw przyspieszenie, więc nim ogier wskoczył w galop zatrzymanie. Prośba o odpuszczenie w potylicy, szybka reakcja konia i kłus. Spokojne, równe tempo, koń skupiony i pozbierany, zagalopowanie od mocnych łydek. Pochwaliłam, jedno koło w galopie i do kłusa. łeb do góry i usztywnienie, jednak po paru wygięciach wróciliśmy do normy. Ponieważ Song z nerwów był już cały mokry stwierdziłam, że jeszcze jedno poprawne zagalopowanie i kończymy. Pierwsze podejście nam nie wyszło, za to drugie zagalopowanie było po prostu miodzio! Szczęśliwa popuściłam Songowi wodze, pozostając jednak na kontakcie i parę okrążeń na luzie.
Przejście do kłusa i rozkłusowanie w 5 minut na luźnej wodzy, następnie rozstępowanie. tarant zaczął podążać jako-tako za kontaktem, szukać go, jednak sporo jeszcze nam zostało do roboty. Po 15 minutach wróciliśmy do stajni.

Zsiadłam z ogiera, rozsiodłałam go, na myjce schłodziłam mu nogi i odstawiłam do boksu. Zadbałam o jego kopyta, grzywę i ogon, rozczesałam zaschnięty pot jednocześnie trochę rozmasowując spracowane mięśnie. W końcu powyginałam go jeszcze chwilę za pomocą marchewki, na luźnym uwiązie i ostatecznie wpuściłam do boksu, gdzie po wypoczęciu dostał swoją porcję obiadu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:44, 30 Wrz 2011    Temat postu:

02.09.2011 - Ujeżdżenie: Wygibasy i rozluźnianie pod siodłem - by Joanne

Postanowiłam porozluźniać i powyginać chłopaczka. Wyczyszczonego zastałam przed boksem, a obok niego Filipa.
-Ooo... Czytasz w moich myślach? - Spojrzałam na chłopaka z uśmiechem.
-Może... Dawaj siodłamy, wsiadasz a ja wezmę Latającego na karuzelę puszczę, niech spuści parę. - Odparł łapiąc się za siodło.
-No dobra... - Powiedziałam biorąc owijki i migiem śmigiem zakładając na nogi taranta. Po nieco ponad 5 minutach koń był osiodłany, a ja podrzucona na jego grzbiet.
-No to ruszaj miszczu - Powiedział Filip klepiąc Songa po szyi.

Stępem na luźnej wodzy wyjechaliśmy na plac, następnie skierowaliśmy się na maneż. Na dobry początek luźna wodza, co jakiś czas zmiana kierunku itp i tak przez jakieś 7 minut. Po tym czasie nabrałam wodze na kontakt i delikatnie wyginamy się w lewo, potem wyprostowanie, następnie w prawo. Z początku delikatnie, tylko lekkie kierowanie głowy w daną stronę. Song po jakimś czasie zaczął ślicznie odpuszczać w potylicy, międlić wędzidło i bardzo ładnie pracować. Poklepałam go, zmiana kierunku przez przekątną i to samo, jadąc w prawo. Tu było ciężej, tarant był bardziej usztywniony i potrzebował więcej czasu na rozluźnienie się. Gdy tylko odpuścił wystarczająco - pochwała. Zaczęłam wyginać go nieco mocniej, na przemian z woltami różnej wielkości. Last miał drobne problemy z przyjęciem narzuconej pozycji, jednak po paru razach ślicznie odpuścił, więc pochwała i zmiana kierunku. Znów wyginamy nieco mocniej. Bardzo ładnie, bez sprzeciwu. No to zatrzymujemy się i w stój. Najpierw do prawej nogi głowa, potem do lewej. I tak po trzy razy. Powolutku, na tyle, na ile ogier może. Szybko poszło, i gdy nabrałam wodze konio bez oporu wszedł na kontakt, główka ustawiona, pełne skupienie. Poklepałam Songa i stęp, bez wygibasów.
Sprawdziłam popręg i zaczęłam stopniowo popuszczać wodze. Ogr podążył za kontaktem, potem nagle urwał i wziął łeb do góry. Uspokoiłam go i jeszcze raz. Lepiej. Pochwała i normalny kontakt, podparcie łydką, potem na zebranym koniu zakłusowanie. Song wyszedł z kontaktu, ale szybko zaczął kombinować jakby tu do tego wrócić. Wygięłam go lekko do wewnątrz, po chwili odpuścił. Pochwaliłam, wyprostowałam i na kolejnej długiej ścianie wygięcie na zewnątrz. Tu już niestety tarant nie potrafił tak odpuścić. Narożnik i krótką ścianę pokonaliśmy w normalnym ustawieniu, na długiej ścianie znów wygięcie na zewnątrz. W połowie drogi ogier odpuścił. Pochwaliłam i prostujemy, zmieniamy kierunek ciasną półwoltą i w drugą stronę. Poszło lepiej niż poprzednio, ogier najwyraźniej był lewostronny. Poklepałam go i dalej wyginamy na przemian z ciasnymi woltami. Od razu poczułam, jak tarantowi puszczają wszystkie spięcia, jak się zaokrągla i zbiera. Poklepałam go i po chwili rozluźniającego kłusa na długiej wodzy, na lekkim kontakcie za którym Song podążył kręcimy wolty z mocniejszym wygięciem do wewnątrz. Wystarczyło lekko zadziałać wewnętrzną wodzą, by TLS bezoporowo odpuścił. Pochwaliłam go za każdym udanym podejściem, pojeździliśmy tak w obie strony i żucie z ręki na kole. Last płynnie podążał na kontaktem, przy powrocie do ustawienia lekko zadarł łeb, jednak będąc wygiętym błyskawicznie odpuścił. Zmiana kierunku i jeszcze raz. Dobrze, płynnie i bez nadmiernych ruchów. Pochwaliłam ciapka i lekkie wydłużenie na przekątnej. Mocniejsze zaangażowanie zadu nakłoniło Songa do pozostania w ustawieniu, a nawet zachęciło do zejścia głową jeszcze trochę niżej. Pochwaliłam taranta i kłus ćwiczebny.
Chwila spokojnego, wolnego kłusa i zagalopowanie w narożniku. Od łydki, płynne i tylko lekkie wyjście z kontaktu przez ogiera. Od razu na koło i mocniej się wyginamy do wewnątrz. Szybkie odpuszczenie, więc pochwała i powrót do normalnego wygięcia. Nie chcąc już męczyć taranta, który jak się rozluźnił i pozbierał, tak raczej z tego nie wychodził, więc do kłusa, zmiana kierunku, zagalopowanie i na kole wygięcie. W tę stronę musiałam trochę dłużej poczekać na odpuszczenie przez ogiera, ale w końcu dopięłam swego. Pochwaliłam i wyprostowałam - pozostał w ustawieniu. No to na ścianę. Nic się nie zmieniło, więc pochwała i do kłusa.
Pokłusowaliśmy trochę w zebraniu, porobiliśmy przekątne, koła, ósemki i tym podobne, w końcu popuszczałam wodze i rozkłusowałam Lasta trzymając je praktycznie za sprzączkę. Tak wykonaliśmy parę okrążeń i do stępa. 10 minut na ochłonięcie i do stajni.

Na miejscu rozsiodłałam ogiera, schłodziłam mu nogi, wypielęgnowałam grzywę i ogon, na koniec odstawiłam do boksu, gdzie dostał 2 marchewki w nagrodę i został sam, gdyż mnie czekało jeszcze sporo pracy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:46, 30 Wrz 2011    Temat postu:

07.09.2011 - Rozluźniający teren - by Joanne

Ponieważ ostatnimi czasy Song bardzo ładnie pracował i na dobrą sprawę był gotów na starty w ujeżdżeniu klasy L, chciałam wziąć go na rozluźniający, lekki teren. Tarant cały ubabrany w błocie stał przy bramce padoku i patrzył na mnie wymownie.
-No co? Ubrudziłeś się i jeszcze nagrodę za to chcesz? - Powiedziałam witając się z koniem. Przeszłam nad bramką i delikatnie złapałam ogiera za kantar. Ten skubnął mnie lekko, w ramach zaczepki. Poklepałam go i wyprowadziłam z padoku. Powędrowaliśmy przed boks, gdzie uwiązałam młodziaka, twardą szczotką pozbyłam się wszyściutkich zlepek na jego ciapiastej sierści, grzebieniem rozczesałam grzywę i ogon, a następnie całego konia potraktowałam jeszcze miękką szczotką, by na pewno zgarnąć z niego wszystkie brudy. Zostały mi kopyta. Z słowem "noga" przejechałam dłonią po prawym przodzie Songa. Koń bardzo ładnie odciążył nogę i podniósł ją do góry, cierpliwie wyczekał aż skończę i spokojnie odstawił. Z resztą nóg poszło równie gładko. Poklepałam Lasta i dałam mu cuksa w nagrodę. Złapałam ochraniacze i pozakładałam na jego szczupłe, zgrabne nogi. Poszło gładko, więc po chwili układałam na jego grzbiecie nieco już powycierane, ale bardzo wygodne i niewadliwe siodło wszechstronne, które wygrzebałam ostatnio z siodlarni i stwierdziłam, że czas je wziąć na nowo w obroty, bo było nieziemskie. Zapięłam popręg na drugą dziurkę, chwyciłam kask i założyłam na głowę, w kieszenie kamizelki schowałam rękawiczki i ogłowie. Bez problemu, na luzie. Pochwała, pozapinanie pasków, podciągnięcie popręgu i wychodzimy na dwór. Nie brałam palcata - jak luźno, to luźno. Najwyżej sprawdzę moje "stalowe łydy" Wink Opuściłam strzemiona, sprawdziłam popręg i za pomocą schodków wgramoliłam się na taranta. Nie chciałam przeciążać mu stawów non stop wsiadając z ziemi ze swoim grubym cielskiem. Poklepałam ogierka, poprawiłam się w siodle i przyłożyłam delikatnie łydki.

Ruszyliśmy stępem na d\luźnej wodzy w stronę bramy. Song spostrzegłszy, że kierujemy się do lasu nastawił uszu, poniósł łeb i z zainteresowaniem zaczął się przyglądać okolicy. Człapaliśmy sobie w dość energicznym tempie dyktowanym przez młodego po głównej drodze jakieś 20 minut. Tarant raz się spłoszył i podkłusował parę kroczków, jednak szybko udało mi się go uspokoić. Odbiliśmy w prawo i przyjemną, jasną, prostą dróżką zaczęliśmy kłus. Last szedł z podniesioną głową, uszami postawionymi, chrapami rozszerzonymi. Parę razy charknął na jakieś ruchy w krzakach, jednak nic więcej. Kłusując sobie spokojnie leśnymi ścieżkami zwiedzaliśmy okolicę. teren zrobił się lekko pagórkowaty, a podłoże trawiaste. Drzewa się przerzedzały. Zbliżały się moje ulubione wysokie trawy, po których szalałam z Wiarą. Tarant czując muskanie roślin po nogach wyraźnie się zdenerwował, jednak uspokajający głos, gładzenie po szyi i pochwały za każde choć minimalne rozluźnienie mięśni szybko przekonały go, że trawa nie jest zła. Stwierdziłam, że możemy chwilę pogalopować. Skręciłam w prawo, by kierować się już do stajni i zagalopowałam. Song ruszył z ochotą, uszy postawione, grzywa rozwiana, chrapy rozwarte. Czułam jak chłodny wiatr muska moją twarz, czułam świeżość tego powietrza i wolność. Nic nas nie goniło, nic nie musiało być idealne. Tego mi brakowało. Nie czułam żadnej presji. Mogłam skręcić kiedy i gdzie chciałam, pojechać którym chodem chciałam, a Song z równym mi entuzjazmem wykonywał wszystko, o co go poprosiłam. Można rzec - czytał mi w myślach. Pogalopowaliśmy sobie po tej łące trochę czasu, pokręciliśmy się i w końcu robimy dzidę do drogi w lesie. Wtedy wyzwoliła się we mnie wolna dusza, wręcz uciążliwie łaknąca tego powiewu, świstu w uszach, szumu traw i tętentu kopyt. W końcu jednak pola się skończyły i trzeba było przejść do kłusa, bo droga na galop się nie nadawała. Klepiąc mokrawego tarancika zwolniłam i na luźnej wodzy powolutku, nieco naokoło zbliżaliśmy się do stajni. Widząc już na horyzoncie bramę przeszłam do stępa i tym chodem po 20 minutach wjechaliśmy na plac WSR AA. Zatrzymałam Songa i przytuliłam się mocno do jego szyi.
-Dziękuję Ci przyjacielu - Powiedziałam cicho z uśmiechem i łzami szczęścia w oczach.

Zeskoczyłam z niego i zaprowadziłam przed boks. Rozsiodłałam, na myjce zlałam nogi i poszliśmy na chwilę na trawę. Gdy Last zajął się konsumowaniem ja usiadłam obok i gładziłam jego ciapkowaty pyszczek. Czułam, że coś we mnie pękło i wróciła dawna Joanne. Joanne, która nie gnała do gwiazdek i nie zwracała uwagi na wiek konia, a na jego charakter i zdrowie, która ceniła konie tylko za ich niezwykłe, wspaniałe osobowości, a nie ładną budowę i skoczność. Owszem, ona dalej była we mnie, ale dawno nie zabierała tak stanowczego głosu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:47, 30 Wrz 2011    Temat postu:

13.09.11 - Ujeżdżenie: Program L-1 - by Joanne

Pod wieczór wparowałam do stajni niczym burza i przywitałam się z każdym łebkiem. Miałam przerobić z Songiem program L-1, gdyż pozgłaszaliśmy się na zawody. Tarant nie wyglądał na szczęśliwego wizją treningu, ale nie był też do niego negatywnie nastawiony. Po przeniesieniu sprzętu wyprowadziłam go z boksu, wyczyściłam, osiodłałam, zawinęłam i ruszamy. Przed stajnią podciągnęłam mu popręg, opuściłam strzemiona i z ziemi wgramoliłam się na coraz lepiej wyglądający grzbiet.

Poklepałam młodziaka, który zachowywał się coraz lepiej i przestało go dziwić moje czasem błyskawiczne tempo pracy. Stępem na luźnej wodzy pojechaliśmy na czworobok. Rozgrzewka była raczej standardowa. Dużo stępa na luźnej wodzy, potem nabieramy kontakt, prosimy o zebranie, jakieś wolty, zmiany kierunków, wygięcia. Tarant z początku miał opory przy jeździe w prawo, jednak udało się to jako-tako rozpracować. Rozgrzani i pozbierani wykonaliśmy parę zatrzymań i podciągamy popręg. Dziurka wyżej. Poklepanie ogierka i stęp pośredni. Song chwilę powalczył z kontaktem i bardzo ładnie odpuścił z łebkiem, cały czas pchając zadem. Poklepałam go i oddałam wodze, przekątna w stępie swobodnym. Ładnie, potem poprawny powrót na kontakt. Pochwaliłam i delikatne muśnięcie łydkami, kłus roboczy.
Najpierw troszkę dłuższe wodze i tak jeździmy po śladzie, po przekątnych, jakieś koła, zmiany kierunków. Gdy się wstępnie rozprężyliśmy skróciłam wodze i zamknęłam taranta w pomocach. Ogier coś tam zaczął kombinować, w końcu zachęcony półparadami bardzo ładnie się pozbierał. Pochwaliłam go i koło 20 m w prawo. Utrzymywałam wygięcie, wewnętrzną łydką pilnowałam by nie schodził do środka, zewnętrzną zaś utrzymywałam jego ciało w drugą stronę. Po wykonaniu koła przejście do stępa. Całkiem ładne, jednak nadłożyliśmy kłusa. No to ruszamy i przy następnej literce znów stęp. Dużo lepiej, trzeba trochę mocniej zadziałać ręką. Poklepałam i zatrzymanie. Na luzie, równo, zad zabrany. Nieruchomość jakieś 10 sekund i ruszenie kłusem. Poprawne, chociaż tarant wyszedł z kontaktu. Wybaczyłam mu to, w końcu ma jeszcze czas się nauczyć. Gdy sam domyślił się, co musi zrobić pochwaliłam i zatrzymanie. Bardzo ładne. Pochwaliłam go, dałam cukierka i dałam przeżuć. Kolejnym krokiem było zakłusowanie. Płynne, w równowadze, z główką w ustawieniu i zaangażowanym zadkiem. Pochwała i żucie z ręki w nagrodę. Okrążenie na długich wodzach i wracamy do ustawienia. Dla sprawdzenia jeszcze po jednym przejściu kłus-stęp-kłus i kłus-stój-kłus, po czym w narożniku zagalopowanie na prawą nogę.
Song bryknął lekko, następnie ruszył gładkim, miękkim i równym chodem. Jedno okrążenie, koło 20 m i jeszcze jedno okrążenie. Po nim gdzieś przejście do kłusa. Nieco "dzikie", więc zagalopowanie, koło 20 m, chwila galopu po ścianie i znów przejście w dół. Dużo lepiej. Pochwała, zmiana kierunku przez środek ujeżdżalni i zagalopowanie w narożniku. Tym razem zrobiłam dwa okrążenia galopem, potem koło 20 m i tuż po nim do kłusa. Koń skupiony, czuły na pomoce, utrzymujący ustawienie. Pochwaliłam go i ponownie zagalopowałam. Podsyciłam nieco tempo i popuściłam wodze przechodząc do półsiadu. Last wyciągnął się i chętnie pogalopował do przodu, ledwo wyrabiając na zakrętach. Poklepałam go po paru okrążeniach i do kłusa, zmiana kierunku, to samo w drugą stronę. Chciałam, by się naprawdę rozluźnił i wylatał, a w ujeżdżeniu raczej nie mamy takiej możliwości. Song jest koniem, który musi chwilę poszaleć, by móc się naprawdę skupić na pracy i rozluźnić tak, że będzie masełkiem. Gdy spuściliśmy z pary pochwała i do kłusa.
Nabrałam wodze na kontakt - od razu łepek w dole, wędzidło przeżuwane z przejęciem, koń chętniej idący do przodu. Uśmiechnęłam się. Przeszliśmy do stępa, luźna wodza i chwila odpoczynku, przypominamy [link widoczny dla zalogowanych].
Po dokładnym przejechaniu programu w myślach i palcem po czworoboku nabrałam wodze, skupiłam Songa na sobie i kłus roboczy. Podjeżdżamy do A, gdzie wyjeżdżamy na linię środkową. Lekko nam się wypadło na zewnątrz, ale zakręty o średnicy 10 m nie nalezą dla niego do najprostszych. Szybko wyprostowaliśmy się i ustawiliśmy na linii środkowej, zatrzymanie w X. Spokojne, odpowiednio przygotowane. Ukłoniłam się niewidzialnym sędziom i sędzinom, następnie ruszyłam kłusem roboczym. Reakcja taranta na łydkę była natychmiastowa. Tak właśnie zachowywał się Song po chwili poświęconej na luz i szybsze tempo. Przy C ładnie wyjeżdżamy zakręt w lewo i drepczemy sobie spokojnie. Siedziałam w siodle niczym fotelu. Pozbierany Lastek był nieziemsko wygodny i naprawdę tylko talent nie potrafiłby tego wysiedzieć. Przy E wyjeżdżamy na koło 20 m. Pilnowałam wygięcia. Na chwilę wpadło nam się łopatką do środka, ale następny krok był już prawidłowy. Ot, taka chwila nieuwagi bądź zachwianie równowagi. Po ukończeniu koła dalej sobie drepczemy aż do narożnika między K i A. Tam przyłożenie łydek i galop. Przejście płynne, dwie fule i wchodzimy na koło 20 m w A. Pilnowałam tempa, rytmu i wygięcia, na szczęście TLS mi w tym dzielnie pomagał i starał się jak mało który koń. Po kole wracamy na ślad i jedziemy sobie spokojnie do B. Między B i M do kłusa. Nieco zachwiało nam harmonię obrazka, ale szybko wróciliśmy do poprzedniego stanu. Przy C do stępa pośredniego. Jedziemy przekątną HXF w stępie swobodnym, potem znów pośredni, przygotowanie do zakłusowania. Łydka i kłus roboczy w A, chwila dreptania i od E koło 20 m w prawo. Lepiej niż poprzednio, może dlatego, że bardziej pracowaliśmy dziś nad prawą stroną. Następnym elementem było zagalopowanie w narożniku między H a C. Spokojne, potem rytmiczny, miękki trzytakt. Przy C koło 20 metrów. Trochę wyjechaliśmy za daleko, ale przynajmniej utrzymaliśmy jako-taki kształt koła. Przejście do kłusa między B i F, już bardziej przypilnowane, następnie wyjazd na linię środkową w A i zatrzymanie, ukłon w X.
-Dobry konik! - Powiedziałam klepiąc młodego i dając mu cukierka. Złapałam wodze za sprzączkę i na luzie stępujemy. Trening krótki, ale udany. Występowałam w 10 minut i do stajni.

Na miejscu poklepałam ogiera jeszcze raz, zeszłam z niego, podpięłam strzemiona, poluźniłam popręg i idziemy przed boks. Konie przywitały nas pełnym radości i oczekiwania rżeniem. Pozwoliłam tarancikowi przywitać się z Etiudą i Chmurką, następnie przypomniałam sobie, że to mimo wszystko ogier i zabrałam czym prędzej oglądającego się appaloosa prze jego mieszkanko. Zdjęłam z niego siodło, owijki i ogłowie, założyłam kantar i zaprowadziłam na myjkę. Schłodziłam nogi, umyłam i wysmarowałam kopyta, następnie wpuściłam do boksu. Nie miałam zbyt wiele czasu, więc tylko wrzuciłam mu dwie marchwie do żłobu i poleciałam ogarnąć resztę koni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:48, 30 Wrz 2011    Temat postu:

29.09.2011 - Skoki luzem z Chmurą

Przyjechałam do AA i stwierdziłam, że Songowi i Chmurce przydałoby się trochę poskakać. Jadąc z WSR Apocalyptica zadzwoniłam do Filipa, by razem z innym stajennym ustawili jakiś korytarz, wzięli konie i zaczęli je rozgrzewać na lonży. gdy przyjechałam od razu poleciałam na halę, bo tam zazwyczaj puszczaliśmy nasze szalone rumaki luzem. Stajenny lonżował Chmurkę, która ochoczo galopowała wokół niego, od czasu do czasu zabawnie podrzucając zadkiem. Song energicznie kłusował wokół Filipa, należycie ubrany w komplet ochraniaczy. na mój widok obaj panowie zatrzymali konie.

-I jak? Który gotowy? - Wzięłam się pod boki i uśmiechnęłam zadziornie.
-Chmura - Odparł stajenny wręczając mi lonże klaczki. - Ja idę wyścielić boksy - Dodał i poszedł.
-...Ok - Stwierdziłam nieco zaskoczona. Chyba pan Mirek nie miał dziś najlepszego nastroju. - To ty go do końca rozgrzej, a ja popuszczam trochę Chmurę, potem oboje pokicają i w pewnym momencie Ci ją oddam, ok? - Dodałam w stronę Filipa.
-Jasne - Puścił mi oczko.
Na razie korytarz był złożony jedynie z drągów, jednak puściłam w niego małą, by sprawdzić odległości. Wszystko grało, więc ustawiłam taki szereg: koperta 20 cm (jedna fula) stacjonata 30 cm (dwie fule) stacjonata 40 cm. Złapałam Chmurę i wpuściłam w korytarz. Myszata wgalopowała pewnie, lekko kicneła przez krzyżaka, potem stacjonatę i kolejną stacjonate. Puściłam ją jeszcze raz. Klaczka dzięki nieco większemu wyciągnięciu wypadała z odskokiem idealnie. Do tego zabierała wszystkie nogi i poprawiała zadem. Uśmiechnęłam się i podwyższyłam wszystko o 10 cm, do ostatniej stacjonaty dostawiłam parę stojaków i zrobiłam okser 50 x 30. Złapałam klaczkę i zagoniłam do korytarza. Falabella wleciała w niego niczym furia. Nieco nie wpasowała się do koperty, ale potem jakoś nadrobiła i dała radę. Powtórzyłyśmy przejazd i o wiele lepiej. Znów podwyżka o 10 cm, okser lekko poszerzony. Jedziemy. Chmura gibała jak zawodowy skokowiec, więc z rozpędu ustawiłam jej kopertę 50 cm, stacjonatę 70 i oksera 80 x 70. Widząc zapas klaczki na poprzednich przeszkodach byłam prawie pewna, że da radę. Klaczka pewnie wgalopowała w szereg i po chwili było już po wszystkim. Jako dusza kombinatora pozwoliłam kucynce odsapnąć, zniwelowałam drugi człon szeregu i ustawiłam korytarz koperta- doublebarre. Przy czym pierwsze miało dalej 50 cm, ale drugie mierzyło już 90 cm. Puściłam Chmurę i z zapartym tchem patrzyłam, jak podchodzi do doubla i skacze go z zapasem. No to 95. Na luzie. 100 cm. Mała zawahała się na kopercie, więc mocno zmotywowałam ją tuż po niej i zawodowy skok przez doublebarre.
-Super Chmura! - Stwierdziłam, klepiąc klaczę, następnie szybko ustawiłam coś dla Songa.

Odebrałam ogierka od Filipa, dałam Falabellę do rozstępowania i puściłam w korytarz wyglądający następująco: koperta 40 cm (fula) stacjonata 60 cm (dwie fule) doublebarre 60 x 70. tarant wgalopował w korytarz nieco flegmatycznie, więc szybka motywacja i nagle zauważył przeszkody. To, jak ten koń baskiluje i zabiera nogi jest po prostu niewyobrażalne. Pokonał przeszkody z lekkością i zapasem, ale grzbiet miał zaangażowany do granic możliwości. No to poprzeczka ustawiana na 50, 70 i 70/80 cm. Ogier pobudzony pierwszymi skokami chętnie wleciał w korytarz i ładnie powymierzał odległości, dzięki czemu wszystko pasowało jak ulał. Ma potencjał. Jeszcze raz dla rozgrzewki i podwyższamy do 90 cm. Doublebarre nieco rozszerzone i puszczamy konia. Tarant ze spokojem ale i jednoczesną energią wjechał w szereg i spokojnie się wyrobił. Na jego szyi zaczęły widnieć plamy potu. 10 cm w górę, mamy już metrówki. Song zawahał się przed doublem, ale zgrabnie wyratował. Gdy podleciał do mnie dostał cuksa, a ja podniosłam stacjonatę a doubla zamieniłam na oksera 110 x 100 cm. Przedostatnie na dziś, młodego konia się nie powinno tak forsować, szczególnie, że nie ma świetnej kondycji. Song nim go złapałam ruszył galopem i wleciał w korytarz. Koperta na luzie, potem śliczny, zabaskilowany skok przez stacjonatę i świetny, stylowy skok przez oksera. Ogierek dostał kolejnego cuksa i znów 10 cm w górę. Znów koń sam wleciał w korytarz i po chwili z niego wyleciał. Lekko puknął któregoś z okserowych drążków, ale nie zrzucił. Zadowolona złapałam go, obdarowałam cukierkiem, poklepałam i dopięłam do lonży. Rozstępowałam w ręku robiąc sobie 15 minutowy spacer wokół WSR AA, dzięki któremu Lastek wysechł i ochłonął na tyle, by wrócić do boksu.

Zdjęłam mu przedtem ochraniacze i porządnie zlałam nogi. Wypieszczonego odstawiłam do boksu, a gdy odpoczął podałam kolację. Kiedy konio z ochotą pałaszował swój posiłek ja zbierałam się w sobie do podjęcia paru ważnych decyzji.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Joanne dnia Pią 20:48, 30 Wrz 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 23:29, 10 Lis 2011    Temat postu:

Przyjechałam w końcu do SC, by wsiąść na swojego faworyta. Song stał sobie, cały obrośnięty zimowym już puchem, lekko umorusany, szukając ostatków trawy. Nie wyglądał na szczęśliwego. Długo go nikt nie odwiedzał, a przynajmniej nie poświęcał zbyt wiele czasu. Głupio trochę. Szczególnie mi, która to uchodzę za jego fankę, opiekunkę i czasem w pewnym sensie anioła stróża. Idąc w jego stronę zagwizdałam i zawołałam go. Poderwał łeb, spojrzał i z rżeniem podleciał do bramki.
-Hej miśku, pojeździmy sobie, co? - Powiedziałam przytulając jego ciapkowaty łepek. Chwilę spędziliśmy na przytulankach, po czym zaprowadziłam go do boksu. Zostawiłam w nim na chwilę, by przynieść sobie z siodlarni szczotki, ogłowie, siodło ujeżdżeniowe, czaprak i owijki. Z tranzelką na ramieniu weszłam do tarantowatego, wygładziłam jego pycholek, wygłaskałam mniej napakowaną szyjkę i po oczyszczeniu głowy z brudów miękką szczotką odziałam w ogłowie. Wędzidło było podwójnie łamane, z łącznikiem z innego stopu, nachrapnik kombinowany, bez wytoku etc. Tak ubranego appaloosa wyprowadziłam na korytarz i długo czyściłam. Chciałam, by poczuł, że ktoś poświęca mu sporą część swojego czasu i uwagi. W razie czego pojeździmy krócej. Po dokładnym wypucowaniu ogiera zawinęłam mu nogi, założyłam siodło i wyprowadziłam zaprowadziłam na halę.

Po podciągnięciu popręgu lekko wskoczyłam na grzbiet Lasta i po chwili stania ruszyliśmy stępem od lekkiej łydki. Pierwszych 5 minut spędziliśmy kręcąc się po całej przestrzeni pomieszczenia, które świeciło pustkami. Jak całe SC. Siedziałam wygodnie w siodle, czując jak Last pierwszy raz od bardzo dawna nie potrzebuje zachęty łydek i dosiadu do wędrowania z życiem i od zadu. Gdy czas upłynął zaczęłam stopniowo nabierać wodze na kontakt, napychając tarantowatego na wędzidło i bawiąc się nim trochę, by porozluźniać, uelastycznić, wyczulić. Zaczęły się koła, serpentyny, zmiany kierunków, przekątne, zmiany ram, przejścia. TLS ładnie pracował, brak pracy sprawił, że wzrosły jego ambicje. Słuchał mnie, domyślał się, starał jak mógł. A ja chwaliłam go za każdy krok w dobrym kierunku. Musiałam mu niestety przypomnieć dość dobitnie, jak reaguje się na łydkę spychającą i że wygięcie nie jest jego widzimisię, ale reakcją na moją sugestię. Ogier łapał wszystko w locie, bardzo szybko przypominał sobie każdy element.
W końcu zatrzymałam się na dużo dłużej, przytuliłam do ogra, pogładziłam po szyi, po czym sprawdziłam popręg i stęp pośredni. Chwila na ogarnięcie i potem od lekkich pomocy ruszenie kłusem. Chyba pierwszy raz nie musiałam jeżdżąc po zamkniętym terenie zachęcać Lastka do aktywniejszego ruchu naprzód, młody sam z siebie nieźle parł do przodu. Półparadami zarówno skupiałam go na sobie jak i zachęcałam do ustawienia się i spuszczenia z tempa. Po chwili stwierdziłam jednak, że dam Songowi chwilę na wybieganie. Popuściłam wodze i zmieniając co chwila kierunek pokłusowałam sobie wyciągniętym chodem przez parę minut. Potem skróciłam wodze, pólparada i już koń pozbierany do kupy, żujący wędzidło. Uśmiechnęłam się, poklepałam Songa i parę kół + przejścia ze stępem. Z początku koła o średnicy 20 m, potem 15, aż w końcu 10. Przejścia były całkiem całkiem, chociaż musiałam spędzić chwilę nad ich dopracowaniem. Gdy wychodziły nam one dobrze, tak jak reszta takich podstawowych elementów zaczęłam robić zatrzymania i trudniejsze do wykonania figury, które z reguły były po prostu zmniejszone/zagęszczone. Song w pełni skoncentrowany uważnie słuchał moich pomocy, ale znów miał drobne problemy z spychającą łydką. No to do stępa i ustępowanie. Potem w drugą stronę. Nie były to mistrzowskie wykonania, ale chodziło mi dziś raczej o reakcję, a nie dopracowanie. To samo zrobiłam w kłusie, dodatkowo włączając w to ćwiczenie z pomniejszaniem i powiększaniem wolty od łydki spychającej. Ćwiczenie przydatne i dające efekty. Song szybko załapał, więc nie męczyłam go dłużej. Sprawdziłam natomiast jak miewają się dodania. Ach... To był jeden z niewielu momentów, kiedy uznałam, że Song jest koniem który powinien się pokazywać na czworobokach. Szybko skończyłam z dodaniami, nie chciałam by się popsuły. Zatrzymałam tarantowatego, dałam mu cukierka i porobiłam parę razy żucie z ręki w kłusie, po czym do stępa.
Dałam Songowi uspokoić się przed galopem, ten jednak tylko się nakręcił. Po ruszeniu kłusem wykonałam z nim parę skomplikowanych kombinacji jeśli chodzi o figury i ich kolejność, a gdy się uspokoił wjechałam na duże koło i delikatnie przyłożyłam łydki do zagalopowania. Reakcja błyskawiczna - momentalne wskoczenie w żywy, lekko brykający galop. Usiadłam mocniej w siodle i utrzymując koło wyczekałam te podbrykiwania appaloosa, następnie zamykając go między pomocami doprowadziłam do ładnego, zaokrąglonego ale równego i spokojnego galopu po kole ok. 20 m. Poklepałam go, gdy szedł naprawdę fajnie i do kłusa. Chaotycznie, ale poprawimy. Po ogarnięciu się zagalopowanie, i do kłusa. Parę przejść kłus-galop-kłus i wygląda to dużo lepiej. Pogalopowaliśmy trochę po śladzie i wjazd na przekątną z przejściem do kłusa w X. Całkiem całkiem Smile W narożniku zagalopowanie, chwila na kole 20 m i potem po śladzie. Parę przejść, kół itp, jakieś drobne kombinacje, schematy i na dziś nad wystarczy. Wykonałam na koniec parę dodań, by dobitnie spuścić z appa nadmiar energii i klepiąc go za bardzo fajną pracę przeszłam do kłusa.
Popuszczałam stopniowo wodze robiąc żucie z ręki, aż w końcu trzymając dłońmi tylko sprzączkę wykonałam parę okrążeń, następnie zwolniłam do stępa. Popuściłam popręg o dziurkę i wypuściłam nogi ze strzemion. Na zupełnym luzie stępowaliśmy z 15 minut, po czym zatrzymałam Songa, przytuliłam się do niego i zeskoczyłam na ziemię. Pomiziałam go chwilę, poluźniłam popręg etc, po czym wróciliśmy do stajni.

Tam rozsiodłałam ogiera, odstawiłam do boksu, a gdy odsapnął wypuściłam na padok, gdzie zostałam chwilę, patrząc jak wesoło kłusuje i galopuje wzdłuż ogrodzenia, od czasu do czasu podchodząc co mnie, domagając się pieszczot.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 13:47, 02 Sty 2012    Temat postu:

Postanowiłam zabrać się za Songa od strony skokowej. Jedną ręką przygotowując mesz dla swoich koni drugą złapałam telefon i zadzwoniłam do Nojki.
-Nojuuu... - Zaczęłam.
-Czego chcesz? - Usłyszałam jej znudzony głos.
-Jak możesz to przydzwoń do kogoś, kto jest w SC i poproś, by wyszykował i rozprężył mi Songa bo mam mało czasu a chcę ciapka ruszyć - Powiedziałam dość szybko, ale wyraźnie.
-Jestem w SC i zrobię to, ale tylko ze względu na niego - Odparła krótko.
-Dzięki wielkie! - Powiedziałam i połączenie zakończone. Szybko skończyłam co robiłam, dałam Filipowi listę zadań do wykonania z orientacyjnymi godzinami, dałam też buziaka i poleciałam do ukochanego, zdezelowanego autka. Wsiadłam i ruszyłam do SC.
Gdy dotarłam na miejsce tarantowatego nie było ani w stajni, ani na padoku. Ogarnęłam swój strój i ruszyłam na halę. Tam zastałam Nojca przejeżdżającego przez cavaletti na kłus z jakże poważną miną. Zatrzymała się zgrabnie i po chwili była na ziemi.
-Bieraj tego dalmatyńczyka Wink - Powiedziała z uśmiechem oddając mi ogra.
-Dzięki wielkie jeszcze raz Smile - Odparłam i po chwili byłam już w siodle. Półparadka - odpuszczenie, stęp i kłus. - Ile chodzi?
-Wystarczająco długo, byś zagalopowała - Usłyszałam od Rysualki, nim ta zniknęła za drzwiami. Pokręciłam się chwilę w kłusie robiąc różne wolty, półwolty, serpentyny i przejeżdżając czasem przez cavaletti. Faktycznie - Song był bardzo dobrze rozgrzany i do tego ogarnięty Wink W narożniku zagalopowałam. Pyk i jedziemy. Spokojne tempo, trochę na kole, trochę na prostych, potem zmiana kierunku i nogi przez kłus. Spokojny galop i prosimy o odpuszczenie w potylicy. Czułam, że Song na tę stronę jest sztywniejszy i niechętnie się przestawia, ale w końcu, pomęczony na kole ładnie odpuścił i zaczął iść bardziej okrągłym, ale nie obszerniejszym chodem. Trochę pogalopowaliśmy po śladzie, potem zmów zmiana kierunku i nogi, przeszłam do półsiadu i mocniejszym galopem parę kółek. Song rozbudził się, chętnie wydłużył fulę, pozostając jednak pod stałą kontrolą. Poklepałam go i najechałam na 3 drążki ustawione w odległościach 2 fuli. Skróciłam nieco wykrok taranta i hop-hop-hop. Na spokojnie, wszystko pasowało, zmieniamy nogę i z drugiej. Na luzie, Lastek był jak zwykle bardzo grzeczny i łatwy do skrócenia czy wydłużenia.
Zwolniłam na chwilę do stępa. Na hali stało parę przeszkód akurat na nasze możliwości, więc po odetchnięciu zagalopowałam i dla rozgrzewki nakierowałam ogiera na kopertę 50 cm z wskazówką. Najazd spokojnym, równym galopem, potem naskok nad drągiem i ładny, lekki skok przez krzyżaka. Pochwała, jeszcze raz. W skoku przełożyłam ciężar na przeciwną stronę, przełożyłam łydki i tarantowaty wylądował na drugą nogę. Poklepałam go po szyjce i jedziemy. Spokojny, rytmiczny najazd, naskok i skok. Bardzo fajnie. Jeszcze raz, lądujemy na drugą nogę i galop na stacjonatę 70 cm z wskazówką. Wyprostowałam ogiera w trakcie najazdu, przytrzymałam lekko bo się rozbuchał i wydłużyłam ostatnią fulę przed drągiem, dzięki czemu wszystko wypadło jak powinno. Poklepałam posłusznego konika i najechałam jeszcze raz. Tym razem utrzymaliśmy spokojny, równy galop do samej przeszkody, dzięki czemu Song pokonał ją śpiewająco Wink Lekko, z niewielkim baskilem ale za to bardzo ładnie pozabieranymi nogami. Zmieniłam nogę i najechałam raz na stacjonatę, po niej z kolei kopertę. Taka mini-kombinacja. Poklepałam tarancika i chwila stępa. Stajenny zwinął wskazówki i ustawił nam z krzyżaka stacjonatę 80 cm, a drugą przeszkodę podwyższył do 90 cm. Podziękowałam mu i poprosiłam, by został jeszcze chwilę, gdyby jednak wskazówki przydały się potrzebne, albo nastąpiłyby jakieś inne komplikacje. Starszy, ale rześki pan zgodził się poczekać nawet do końca treningu i przycupnął gdzieś w oddali. Ja zaś zebrałam się do kupy, zebrałam konia i zagalopowałam. TLS ruszył od razu, ze stępa za co został sowicie pochwalony. Najechałam na stacjonatę 80 cm. Spokojny, równy galop, na odskoku łydka. Appek wybił się lekko i płynnie pokonał przeszkodę. Poklepałam go i najechałam jeszcze raz. W skoku przestawiłam pomoce i wylądowaliśmy w krzyżowanym galopie. Pacnęłam ogiera lekko po zadku dając zarazem wyraźniejsze pomoce, na co ten zarzucił zadem i tym samym go przestawił. Poklepałam go i jedziemy stacjonatę 90 cm. Spokojny, równy galop, koń zamknięty w pomocach i potem hop, przeszkoda za nami. Pochwała, jeszcze jeden skok. Ładnie, lekko, czysto. Poklepałam ciapka i nakierowałam (galopując w lewo) na oksera 80 x 80. Przytrzymałam, kiedy chciał wypruć i na odskoku łydka. Sus jak nad 110, potem całkiem miękkie lądowanie i machnięcie łbem. Jeszcze raz i lądujemy galopem na prawo, zawijamy i stacjonata 80 cm. Hop, zmiana nogi, stacjonata 90 cm. Znowu lekko, fajnie, teraz galopując na lewo znów okser, ale powiększony przez stajennego do wysokości 90 cm. Spokojny najazd, równym, okrągłym galopem i hop, nóżki pozabierane, wszystko ładnie i zgrabnie. Poklepałam Songa i chwila stępa. Został nam do pokonania szereg stacjonata 80 cm (2 fule) okser 85 x 80. Gdy chwilkę odsapnęliśmy zagalopowałam w prawo i wykonałam prosty najazd na szereg. Stacjonata myknięta na luzie, potem dwie równe fule i okser. Po ładnym skoku pochwała i jeszcze raz. Znów bardzo fajnie. Stajenny podwyższył obie przeszkody do 90 cm. Najechałam równym, rytmicznym galopem starając się trafić z odskokiem w dobre miejsce. Dzięki posłuszeństwu tarancika udało mi się, chociaż kombinowałam jak koń pod górkę. Po stacjonacie dwie równe fule i "geronimo!" nad okserem. Po miękkim wylądowaniu puściłam wodze i klepiąc machającego łbem ogra przegalopowałam ze dwa kółka i przeszłam do kłusa.
Pokłusowałam jakieś 5 minut i do stępa. Zatrzymałam się przy jednym stojaku i zabrałam z niego Lastkową derkę. Okrytego konika rozstępowałam częściowo w ręku i wracamy do stajni. Zatrzymałam się przed drzwiami hali, zeskoczyłam z grzbietu ciapka, zrobiłam co trzeba przy siodle i wychodzimy.

Szybko znaleźliśmy się przed boksem, gdzie rozsiodłałam podopiecznego, okryłam polarem, schłodziłam i umyłam mu na myjce nogi a na koniec potraktowałam kopyta smarem, samego rumaka wymasowałam, wypielęgnowałam i odstawiłam do boksu. Odniosłam i ogarnęłam sprzęt, po czym wróciłam do TLS-a, by dać mu obiad i zmienić derkę. Zirytował się trochę, gdy kręciłam się przy nim wówczas, gdy pałaszował swoją porcję jedzenia, ale skończyło się na jednym szczurze w moją stronę. Poklepałam jego szczupłą, puchatą szyję i po zamknięciu boksu ruszyłam dalej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 20:01, 06 Kwi 2012    Temat postu:

05.04.2012 r
Przyszłam wreszcie do SC, by popracować z moim ulubieńcem. Postanowiłam na początek porządnie go wylonżować, chłopina długo nie chodził, nie pracował a i ja nie byłam w najlepszym stanie. Tarantowaty przywitał mnie pewnym siebie, donośnym rżeniem gdy niosąc pas, ochraniacze, ogłowie i lonżę dreptałam powoli nucąc sobie pod nosem jakąś pozytywnie nastrajającą piosenkę.
-Hej miśku. Przepraszam, że Cię tak opuściłam, ale miałam dużo na tym małym, pustym łebku - Powiedziałam cmokając ogiera w chrapy. Odłożyłam wszystko na leżącą nieopodal kostkę siana i otworzyłam drzwiczki boksu. Song miał na sobie kantar, wystarczyło tylko przypiąć uwiąz i wyprowadzić. Nie uwiązywałam go, bo wyglądał przyzwoicie, a i ja byłam w stanie wyczyścić go bez pętania. Szybko przeczesałam włosianką jego ciapkowatą sieść, kopystką wyczyściłam kopyta, grzebieniem doprowadziłam do ładu grzywę i ogon, po czym chwyciłam ochraniacze. Najpierw lewa strona konia, potem prawa. Wzięłam pas i (układając wcześniej czaprak na grzbiecie ogra) usadowiłam zgrabnie nieco bliżej szyi, po czym przesunęłam w stronę zadu i zapięłam, gdy znalazł się we właściwym miejscu. Poszłam po ogłowie i lonżę, zrobiłam z nich dobry użytek i po chwili maszerowałam z przyszłym ciachem na lonżownik.

Puściłam go wpierw w lewo, na luzie, niech sobie podrepcze. TLS szedł spokojnym, luźnym stępem, nie rozwlekając się jednak zanadto. Poczłapał 5 minut w tą, 5 minut w drugą stronę i poprosiłam go podejście do mnie. Zareagował od razu, stanął grzecznie naprzeciw i patrzył wyczekująco. Zapięłam pas trochę mocniej, odpięłam wypinacze i przypięłam do wędzidła, łącząc pas z łebkiem. Na razie były długie, w sam raz na początek. Song od razu ustąpił od naporu na kiełzno i przeżuł parę razy i złapał kontakt. Kazałam mu wrócić na koło i po jednym okrążeniu stępem w lewo pogoniłam go do kłusa.
Młody przeszedł w ten chód spokojnie, równo, nie wychodząc z ustawienia. Zdziwiło mnie takie zachowanie, ale cóż... Może chce mi pokazać, że mam przychodzić. Po paru okrążeniach zaczął się rozwlekać, więc zacmokałam i od razu energicznie do przodu. Utrzymywałam go w tym tempie, idącego naprzód i porządnie pracującego zadkiem parę chwil, po czym zmiana kierunku i to samo w prawo. Tarant usztywnił się trochę, ale po paru kółkach ładnie porozluźniał, a ja poprosiłam go o podejście. Skróciłam wypinacze tak, jakbym trzymała wodze będąc już po podstawowej rozgrzewce i odesłałam konia na koło w lewo. Kółko stępem i kłus. Song zaczął iść nieco niechętnie, więc ponagliłam go bacikiem. Od razu lepiej. Trzymając ogiera w tym szybkim tempie zmniejszałam i zwiększałam średnicę koła, po którym się poruszał, potem porobiłam parę przejść kłus-stęp-kłus i zmiana kierunku. Znów się na chwilę usztywnił, ale szybko odpuścił. Łatwiej było utrzymać energiczny kłus, konio wyraźnie się rozbudził. Znów parę przejść kłus-stęp-kłus, następnie dodania. Z początku niemrawo, parę razy pomylone z zagalopowaniem, ale w końcu jak się ciapek zaczął wyciągać, jak pomachał tymi łapami (ale bez usztywniania się) to aż miło było patrzeć. To samo w drugą stronę. Na szyi ogiera pojawiły się pierwsze mokre plamki.
-No niuniek, czas na galop - Powiedziałam, a ten od razu płynnie zaskoczył w ładny, równy i spokojny trzytakt. Miał odrobinę płaskawy chód, ale kryjący i swobodny. Troszkę ponaglony zaokrąglił się i idąc obszerną fulą bardzo ładnie pracował wszystkimi partiami ciała. Pilnując, by nie zszedł z tempa po 5 minutach zauważyłam, że ogr sam z siebie zaczął iść żwawo, okrągło i lekko. Takiego go uwielbiam. Pochwaliłam go, zwolniłam do kłusa, po kółku zagalopowanie na parę fuli, do kłusa i parę takich przejść. Zmiana kierunku to samo w drugą stronę. Song płynnie zagalopował ze stępa i ładnie podstawiając zad szedł spokojnym, równym chodem, z łebkiem w dole, cały spieniony, międlący wędzidło. Jego szyja była już dość mocno spocona, w miejscu pasa i na piersi też widać było już mokre kłaki. Pogalopował sobie jeszcze trochę, porobił parę przejść i wystarczy.
-No, kończymy. Koniu stęp - Rzekłam tak od niechcenia dodatkowo zwalniając ogiera. Odpięłam mu wypinacze, a ten wyciągnął szyję parskając z zadowoleniem. Na rozstępowanie poszliśmy do lasu, zagłębiliśmy się kawałek główną drogą i zawróciliśmy, by akurat dotrzeć do stajni chwilę przed ulewą.

Rozebrałam taranta i zaprowadziłam na myjkę. Schłodziłam i umyłam jego długie nogi i wróciliśmy do boksu. Wymiziałam ogiera porządnie, wymasowałam, poczęstowałam jabłuszkiem i w końcu zostawiłam samego, zabierając ze sobą cały pozostawiony sprzęt. Czas się wziąć w garść!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pią 22:04, 06 Kwi 2012    Temat postu:

06.04.2012 r
Po wczorajszej lonży dziś postanowiłam coś skoczyć. Niewiele, bo mieliśmy przerwę, ale coś sobie pokicać. Ogra zastałam na padoku, całego umorusanego w ziemi, ale za to jakiego radosnego! Szczerze mówiąc wolałabym, by oszczędził mi podobnych baranów w trakcie jazdy. Zostawiając mu jeszcze chwilę wolności poszłam do siodlarni po wszystko, czego potrzebowałam i dopiero wtedy sprowadziłam czubka przed boks. Szybko doprowadziłam do ładu tj wyczyściłam, osiodłałam bez sprzeciwów z jego strony i maszerujemy na maneż. Mimo wczorajszej ulewy był w dobrym stanie, spokojnie dało się i jeździć, i skakać.

Podciągnęłam popręg, opuściłam strzemiona i władowałam się na taranta. Stał grzecznie, z zaciekawieniem rozglądając się dookoła i cierpliwie czekając, aż ogarnę strzemiona itp i dam mu sygnał do ruszenia stępem. Puściłam wodze luźno i siedząc wygodnie kręciłam się z ogrem energicznym stępem po placu. Wjechaliśmy w największą kałużę, która sięgała nam ledwie do pęcin. Tak upłynęło nam nieco ponad 5 minut. Po tym czasie sprawdziłam popręg, nabrałam wodze i zaczęłam zbierać konia do kupy. Dojeżdżając delikatnie łydkami najpierw złapałam kontakt, następnie pobawiłam się troszkę wewnętrzną wodzą i ogier grzecznie odpuścił w potylicy, zaokrąglił szyję, ustawił nos w pionie, nie rozwlekając się. Pobawiliśmy się w wyginanie na woltach, ósemkach itp, przy czym mocniej pomęczyliśmy prawą stronę, która sprawiała drobne problemy. Przyszedł czas na kłus.
Skróciłam odrobinkę wodze, wykonałam półparadkę i przyłożyłam mocniej łydki. Song po chwili przeszedł w miękki, nieco flegmatyczny kłus. Popuściłam wodzy i przyłożyłam mocniej łydki. Trzeba rozruszać leniucha. TLS zdziwił się nieco takim działaniem z mojej strony, ale posłusznie wyciągnął trochę łepetynkę i wydłużył wykrok. Po paru okrążeniach moje łydki nie musiały już pracować bez wytchnienia, więc skróciłam wodze i delikatnie "dopchałam" ogiera do kontaktu. Coś mu świtało z ustawieniem, ale wciąż czegoś brakowało, więc zabrałam się za jazdę po kole o różnych rozmiarach i pobawiłam delikatnie wewnętrzną wodzą. Od razu załapał o co chodzi i pozbierał się do kupy w bardzo porządny sposób. Pochwaliłam go wchodząc na delikatniejszy kontakt i zaczęła się zabawa w kręcenie. Dużo kół, wolt, ósemek, częste zmiany kierunków a to przez półwoltę, a to przez przekątną, ewentualnie przez środek ujeżdżalni. Song skupił się na robocie i zrobił się bardzo fajny zarówno pod względem sterowności jak i zbieralności. Włączyłam w obieg przejścia - do i z stępa, do i z stój. Pilnowałam, by wszystko było przygotowane, bym nie zapomniała np. o łydkach przy przejściu do stępa (czasem się nieogarniętej głowie zdarza) i wychodziło wszystko jak należy. Poklepałam TLS-a i żucie z ręki na kole. Bardzo ładne podążanie za kontaktem w dół, ale czułam, jak konio traci rytm. Powrót do ustawienia, przejazd przez 4 drążki leżące nieopodal, ale popukane były, więc poprawka i potem znów żucie, z wyraźniejszymi sygnałami. Lepiej. Trzeba będzie sobie to przypomnieć na jakimś ujeżdżeniowym treningu. Przeniosłam się na drążki, jeżdżąc je w obu kierunkach i wplatając między jakieś inne figury. Song szybko się wyrobił na tyle, by nie pukać żadnego z nich i gibać przy tym z takim przejęciem, że nic tylko skakać Smile
Przyszedł i czas na galop. Wynalazłam sobie dużo miejsca na ładne kółko, usiadłam w siodło i przeszłam w płynny, mięciutki galop. Znów trzeba było konia rozbudzić jazdą do przodu, ale ku mojej uciesze nie namęczyłam się za bardzo, bo po dwóch kółkach tarant sam zaczął chętnie iść do przodu, wystarczyło zamknąć trochę mocniej rękę, delikatnie przyłożyć łydki, parę razy pobawić się delikatnie wędzidłem i voila, koń pozbierany, zaokrąglony, po prostu miodzio. Przeszłam do kłusa, zmieniłam kierunek i to samo w drugą stronę. Pomęczyłam się trochę z odpowiednim wygięciem, a potem z nieuwalaniem się na wewnętrznej wodzy, aż doprowadziłam naszą dwójkę do ładu. Jeszcze dwie zmiany kierunków, trochę galopu w półsiadzie i po 2 minutach stępa zaczynamy skoki!
Na początek koperta 40cm z wskazówką przed i po, byśmy się czegoś nauczyli. Zagalopowałam z lewej nogi, zrobiłam kółeczko i najechałam spokojnym, równym galopem. Song widząc przeszkodę zaczął ciągnąć, ale nie dałam mu, co z kolei nie leżało w jego guście, więc machnął łbem parę razy, ale posłusznie zwolnił. Dobrze dojechaliśmy do drążka, skoczyliśmy z dużą nadwyżką i cudem nie zabiliśmy się na drągu po przeszkodzie. Tak to jest z końmi, które mało skaczą, a mają ku temu serce Wink Uspokoiłam rozbuchanego ogra i jeszcze raz. Spokojnie, bez gnania, równo. Bliskie podejście, potem już spokojniejszy, ale wciąż wysoki skok i już ostrożniejsze pójście po przeszkodzie. Poklepałam tarantowatego i jeszcze jedno podejście. Tak jak przedtem. No, dużo lepiej. Ekonomiczniej, ostrożniej, bez próby zabicia się. Zmieniłam nogę przez kłus i najeżdżamy w przeciwnym kierunku. Tak jak przedtem - na spokojnie, równiutkim, spokojniutkim galopikiem. Bardzo ładnie, jak na taką przerwę. Poprosiłam stojącą przy bramce Carrotę, by podwyższyła kopertę do 60 cm. A co. Gdy pokazała, że jest gotowa zagalopowałam na prawo i spokojnie najechałam na przeszkodę. Song zgrabnie poradził sobie z dalekim odskokiem do drąga, potem gładko poszybował nad kopertą i po niej spiął się, by wyrobić przed drugim drągiem. Pochwaliłam go i jeszcze raz. Dużo lepiej. Zmiana strony i z lewej. Łatwo, gładko, bez problemu. Carrota ustawiła nam stacjonatę 70 cm. Najazd z lewego. Zrzutka, za ciasno już dla ciapka. Parę poprawek Carroty i nasza kolej na poprawę. Tym razem dużo lepiej. Pochwała, z drugiej nogi. Bardzo ładnie. No to bez przerywania jazdy nakierowałam Songa na stacjonatę 80 cm bez wskazówek. Dojechałam spokojnie, równo, prosto. Hop i po sprawie. Pochwała, zmiana nogi. Jedziemy w przeciwnym kierunku. Trochę daleko, ale zgrabnie wyratowaliśmy, więc Carrota zrobiła z stacjonaty wąskiego oksera. Najechaliśmy z prawego. TLS zignorował moje sygnały i poleciał do przeszkody, poleciał nad nią i po niej został gwałtownie zatrzymany.
-Nie wolno. - Powiedziałam cofając nieco wystraszonego ciapiastego. Uspokoiłam go w stępie i ponownie próbujemy. Baardzo spokojny najazd, mocno przytrzymałam tarantowatego i skoczyłam tak, jak chciałam. Poklepałam go po skoku i galopując na lewo najechałam na miniaturowy szereg na jedną fulę. Składał się z koperty 40 cm i oksera 70 x 60. Galopujemy spokojnie, równo, powolutku. Ładnie dojechaliśmy do koperty, a potem i do oksera. Dalej galopując w lewo zatoczyłam duży łuk i najechałam na oksera, którego Carrot podwyższyła do 90 cm. Wzięłam TLS-a na siebie, dojechałam blisko i hop, po sprawie. Pochwaliłam ogierka za ładną pracę, pogalopowałam chwilę na luźnej wodzy i do kłusa.
Rozkłusowałam i rozstępowałam go porządnie, bo się biedak spocił. W końcu zajechaliśmy pod stajnię, gdzie zeskoczyłam na ziemię, poluźniłam mu popręg i weszliśmy do budynku.

Przed boksem rozsiodłałam go i okryłam polarówką, zaprowadziłam na myjkę, gdzie schłodziłam i umyłam mu nogi, następnie przed boksem wysmarowałam mu kopyta, wymasowałam mięśnie i takiego zadowolonego, bo jeszcze obdarowanego marchewką ogiera zostawiłam w boksie i po odniesieniu sprzętu, wychodząc do domu zahaczyłam o biuro, by przekazać dziewczynom, aby zdjęły mu potem derkę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Joanne
Stały bywalec



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 760
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 15:52, 12 Sie 2012    Temat postu:

Przyjechałam do SC przerażona stanem konia, który kiedyś był moim Centralkowym oczkiem w głowie. Na dobry początek chciałam pojeździć ujeżdżeniowo, dla rozruszania taranta po kompletnym roztrenowaniu. Wyskoczyłam z auta i wleciałam do siodlarni. Zgarnęłam co trzeba i do konia. Taranta zastałam oskubanego z dawnego umięśnienia, przykurzonego (fizycznie i psychicznie), bez wigoru. Gdy ogier dostrzegł moją osobę podniósł łeb, postawił uszy i spojrzał wzrokiem pełnym nadziei. Zacmokałam zachęcająco, i po chwili moje kieszenie były uważnie obwąchiwane przez Lasta. Objęłam jego łepetynkę, wygładziłam, wydrapałam, wygłaskałam i w końcu zabrałam się za czyszczenie. Nie mając zbyt wiele czasu wyprowadziłam ogra i oczyściłam w tempie ekspresowym, nie pozostawiając jednak żadnych brudków w miejscu siodła, ochraniaczy czy ogłowia. Wyczyściłam kopyta, wyciągnęłam słomę z ogona i założyłam TLS-owi ochraniacze, gruby pad, siodło i na koniec ogłowie. Pozapinałam, sama ubrałam rękawiczki, bat w łapkę i idziemy. Song był pobudzony, ale nie ciągnęło go do ruchu naprzód.

Podciągnęłam popręg, opuściłam strzemionka i wsiadłam z pomocą schodków. Poklepałam ogiera i stępem na luźnej wodzy idziemy na maneż. Duużo stępa, by się dobrze rozruszać, przy okazji upatrzyłam sobie drążki na kłus, które (jeśli koń będzie dobrze chodził) pojeżdżę trochę. Dobrych 10 minut stępowałam na zupełnie luźnej wodzy, trzykrotnie zmieniając kierunek, by rozgrzać równomiernie obie strony. Łydkami i dosiadem zachęcałam taranta do obszerniejszego i energiczniejszego ruchu, stopniowo zmniejszając swój wkład w ten element, gdyż naprawdę dobrze zrobiony koń powinien praktycznie sam z siebie iść chodem obszernym i energicznym, jedynie trochę wspomagany przez jeźdźca. Po owym czasie zaczęłam nabierać wodze i bawić się półparadami. Rozluźniałam ogiera na miarę możliwości, prosiłam o niesienie łba w dole, ruch energiczny i wciąż obszerny. Nie mogłam go pozamykać, bo mijało się to z celem. Nie było łatwo - Song wyszedł z wprawy, nie miał odpowiednich mięśni i wyraźnie odzwyczaił się od porządnej pracy. Zbierania zaprzestałam, gdy zarówno ja jak i koń mieliśmy całkiem dogodną na te możliwości pozycję. Nie mogłam nadwyrężać konia, chcąc od niego więcej, niż aktualnie mógł i to nie chodzi o chwilowe działanie, a o całą jazdę. Jadąc dalej do przodu bawiłam się w wyginanie - do środka, na zewnątrz, ile koń może bez podnoszenia łba, wolty większe, wolty mniejsze, częste zmiany kierunków. Z czasem czułam, jak koń się rozluźnia, jak zwiększają się jego możliwości i jak łatwiej mi jest na nim jeździć. Uśmiechnęłam się na wspomnienie naszych początków i wykonałam zatrzymanie. Poprosiłam o odpuszczenie i poklepałam, gdy otrzymałam poprawną odpowiedź. Sprawdziłam popręg i ruszamy.
Stęp, ogarnięcie się i kłus. Musiałam trochę mocniej zadziałać dosiadem i łydkami, uważałam jednak, że Last ma prawo lekko nie kontaktować. Ruszyliśmy ociągającym się, zaciśniętym kłusem, więc oddałam trochę wodzy i wzmocniłam działanie łydek, wspomagając się dwukrotnie bacikiem na wstępie. Jechałam taranta mocno do przodu, musiał iść z impulsem i rozciągać mięśnie. Delikatnie bawiłam się wewnętrzną wodzą próbując go rozluźnić, co po 5 minutach takiej jazdy zaczęło przynosić niewielkie (ale jednak jakieś) rezultaty. Nie poddając się zmieniałam kierunki, jeździłam po dużych kołach czy ósemkach, stale prosząc ogiera o odpuszczenie. Gdy się rozluźnił i ustawił na aktualnym kontakcie trochę skróciłam wodze, by mieć jakąkolwiek możliwość sterowania. Zrobiłam to delikatnie i powoli, by nie usztywnić z powrotem łaciaka. Pochwaliłam za ładną pracę i zaczęłam wyginać. Mocniej do wewnątrz i lekko na zewnątrz, pilnując, by nie podniósł łepetyny. Bardzo fajnie mi się pracowało, zważając na warunki, więc zaczęłam robić przejścia. Kłus-stęp-kłus. Pach, pach, pach i przejście, ogarnięcie się i pach, pach, pach drugie. I tak w kółko lub w prostokąt, jak kto woli. Z początku nie było łatwo, ale powolutku dochodziliśmy do ładu. Włączyłam do pracy drążki. Pierwsze podejście - same puknięcia i jedno potknięcie. Drugie - mniej puknięć, ale dalej uszy bolą. Przy czwartym wreszcie Song pozabierał nogi i płynnie, czysto przeszedł przez 4 belki. Poklepałam go i jeszcze wałkujemy. Z prawej, z lewej, w tym kierunku, w tamtym, z przejściem po/przed, bez przejścia, z półwoltą/woltą po przejechaniu. No jak tylko się dało.W końcu przeszłam do stępa na długiej wodzy i dałam Songowi odpocząć, bo biedaczyna już się spocił. Gdy wreszcie odsapnął nabrałam wodze na normalny kontakt i ruszamy kłusem.
Ogarniamy się w kłusie na kole i zagalopowanie. Wyraźny sygnał łydkami i dosiadem, na co koń przechodzi w spokojny, płaski i rozlazły trzytakt. Od razu zaczęłam działać - mocniejsza jazda łydką i dosiadem, ręka stabilna, ale też rozmiękczająca. Nie dałam się wyciągać, nie przejęłam się machaniem głową i lekkim bryknięciem w odpowiedzi na bata - robiłam swoje. Nie wymagałam od Songa dużo, chciałam tylko by zaczął pracować właściwymi partiami mięśni, iść tak jak ja chce i chociaż starać się wyglądać jak koń, a nie człapak ze szkółki. Powiększałam i pomniejszałam koło, dodawałam i skracałam, męcząc się z tym koniem, wyginając, odpuszczając, wzmacniając kontakt, robiąc wszystko na co dziś mogłam sobie pozwolić. Dużo przejść kłus-galop, parę podejść do żucia z ręki i wreszcie uzyskałam u TLS-a postawienie na pomoce, rozluźnienie i ruch naprzód, całkiem całkiem okrągły. Poklepałam go sowicie, dałam odetchnąć na długiej wodzy i w drugą stronę. Kłus, galop. Na kole, najpierw zamknęłam ogra w pomocach, delikatnie bawiąc się wędzidłem, później zadziałałam parokrotnie trochę mocniej a gdy odpuścił natychmiast mocniej oddałam wewnętrzną wodzę w ramach pochwały. To właśnie w momencie odpuszczenia zbieramy konia, a jeszcze mocniejsze oddanie wodzy było dla konia niejako pochwałą za dobre działanie, bo "wreszcie mnie tam coś nie ciągnie". Po chwili jednak złapałam delikatny kontakt i powyginałam go trochę. Mocniej do wewnątrz i ciupinkę na zewnątrz. Delikatnie, z głową w dole. Oddałam wodze wypuszczając go w dół i zebrałam po paru kółkach. Wjechałam na ścianę i spróbowałam trochę dodać. No, coś tam jest, koń przyspiesza i zwiększa fulę, to teraz skracamy. Pilnując wewnętrzną łydką wjechałam na małe koło i skracałam, skracałam ogiera ile się dało, a gdy wyraźnie czułam różnicę między odmianami galopu pochwaliłam i wjechałam na większe koło. Znów wypuściłam ogiera w dół i tak pogalopowałam jeszcze parę kółek na koniec, po czym przeszłam do kłusa.
Utrzymując niskie ustawienie wjechałam na ścianę i pojeździłam sobie różnymi slalomami, serpentynami, wężykami czy przekątnymi, Zbierając od czasu do czasu wodze i ustawiając Songa tak, jak ustawiony być powinien. Dość wysoko, ale bez przesady, w pełni pod kontrolą. Tak robiliśmy parę kroków i znów wypuszczenie w dół. Przejechaliśmy sobie 4 razy przez drążki i do stępa. Znów ćwiczenie z nabieraniem i wypuszczaniem wodzy wykonane parokrotnie, aż w końcu maksymalne wypuszczenie w dół i przejście w stęp swobodny na luźnej wodzy. Wyklepałam tarancika mocno, a na stępa pojechałam do lasu. Last był bardzo spokojny, pewnie też nieźle zmęczony, ale jego chód był obszerny i energiczny, czułam ogromną poprawę. Po 15 minutach zajechaliśmy pod stajnię.

Zsiadłam, poluźniłam popręg, podpięłam strzemiona i wprowadziłam ciapka do środka. Zatrzymałam przed boksem, rozsiodłałam, ubrałam w kantar i zaprowadziłam na myjkę. Tam schłodziłam mu nogi, a cieplejszą wodą umyłam całego konia, by następnie ściągnąć zeń nadmiar wody i zabrać na trawę. Stojąc obok starszawego już konia rozmyślałam nad pustkami panującymi w naszej rysualnej Centralce. Po pół godziny odstawiłam Song do boksu, częstując go jabłkiem na pożegnanie i ruszyłam dalej, mimo wszystko byłam osobą zabieganą.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kana




Dołączył: 10 Sty 2009
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Nie 10:57, 23 Gru 2012    Temat postu:

No to ja taki terenik mam ;'D myślałam że go nie skończe xdd

22.12.12
Postanowiłam się wybrać z Etną w teren, bo ostatnio pracowałyśmy na placu i pomyślałam, że fajnie by było pojechać na teren i pogalopować trochę bez ograniczeń. Wysłałam dodatkowo Damiana, żeby przywiózł sobie jakiegoś konia z Centralki, coby było nam raźniej.
Już z samego rana pojechał po konia, a ja w tym czasie wyprowadziłam Etnę i zaczęłam ją czyścić i doglądać. Klacz trochę siłowała się ze mną przy prowadzeniu, ale w końcu to ja wygrałam i wyszłyśmy spokojnie na zewnątrz. Raz, dwa, zaczęłam ją czyścić i sprawdzać czy nie ma żadnych zadrapań. Nie śpieszyłam się bo miałam dużo czasu.

Kiedy Damian wjechał na podwórze, pomogłam mu z klapą i wyprowadził The Last Songa z przyczepy. Koń był poddenerwowany i rozglądał się na wszystkie strony nerwowo, jednak niedaleka obecność Etny wyraźnie go uspokajała. Damian chwilę z nim pochodził, a potem przywiązał go niedaleko Etny, bowiem gdy poczuł się pewniej, zaczął ogierować.

Dokończyłam czyszczenie Etny i szybko założyłam jej sprzęt. Klacz wierciła sie podekscytowana obecnością nowego konia, jednak udało mi się wszystko założyć i pozapinać. Poklepałam klacz i zostawiłam ją na chwilę by pomóc Damianowi. Ogier próbował go ugryźć parę razy i tupał nogą zdenerwowany.
Tyarszyk, który przechodził, zauważył nasze zmagania i zrobił szybki masaż ogierowi, który zaraz się rozluźnił. Potem powolutku ubraliśmy go, tak by go nie niepokoić. Ogólnie po parunastu minutach oba konie były już gotowe.
Dokonaliśmy ostatnich przygotowań, wzięliśmy małe plecaczki z najpotrzebniejszymi rzeczami i sprawdziliśmy popręgi. Poszliśmy na plac do jazdy, gdzie bez większych problemów wsiedliśmy na konie.
Ostatni raz sprawdziliśmy wszystko i wyjechaliśmy ze stajni dróżką. Na początku jechaliśmy stępem obok siebie. Song szedł ostrożnie rozglądając się, ale był całkiem rozluźniony. Jechaliśmy ścieżką pomiędzy pastwiskami pozostawiając luz koniom. Last i Etna delikatnie sobie dokuczali, więc Damian nas wyprzedził i jechaliśmy jedno za drugim. Kiedy dojechaliśmy do końca pastwisk ruszyliśmy przez polanę w stronę lasku.
Kiedy konie były już rozgrzane, zakłusowaliśmy i pojechaliśmy obok lasu. Song zaczął się szarpać kiedy przyśpieszyliśmy, ale Damian cierpliwie starał się go korygować i po pewnym czasie koń dał za wygraną i zaczął posłusznie jechać do przodu. Chłopak pochwalił go i zaczął głaskać. Etna trochę się spięła przez to, jednak nie robiła scen i szła energicznie do przodu.
Skręciliśmy do lasu i tam znów przejechaliśmy kawałek stępem, by konie przyzwyczaiły się, a potem do kłusa i zagalopowaliśmy. Nie obyło się bez bryków, ze strony Songa jak i Etny. Pod koniec terenu nie będzie im sie tak chciało.
Unormowaliśmy tempo, bo konie zaczęły się pocić i przejechaliśmy tak pół lasku. Droga była szeroka i ładnie ubita, więc nie było problemów i szybko posuwaliśmy się na przód.
Po paru minutach dojechaliśmy na koniec lasu i zwolniliśmy do kłusa. Wjechaliśmy w dosyć ciasną ścieżkę by wyjechać na pole. Gałęzie denerwowały Etne i jechała trochę spięta, ale uspokajałam ją głosem. Damian z Lastem miał więcej problemów, bo koń ciągle się płoszył na początku, ale kiedy wyjechaliśmy z tego ciasnego korytarza, zaraz się uspokoił.
Szybko odnalazłam dróżkę która prowadziła pomiędzy dwoma polami i przyśpieszyliśmy do kłusa. Zrobiliśmy okrążenie wokół całego pola, a potem ruszyliśmy dróżką obok lasku i znów zagalopowaliśmy. Droga trochę zarośnięta i zachwaszczona, ale konie bez problemu galopowały, a gdy wjechaliśmy znów w las i droga rozszerzyła się, zaczęliśmy się ścigać. Song na początku prowadził, ale Etna po chwili dogoniła go. Oba szły łeb w łeb z położonymi uszami, jednak w końcu Last zaczął się męczyć i Etna wyprzedziła go. Cała nasza czwórka była spocona, więc dojechaliśmy do końca lasku wolnym galopem i gdy wyjechaliśmy na kolejną polane zwolniliśmy do kłusa, a potem stępa.
Wjechaliśmy na mało uczęszczaną szosę i powolutku stępem jechaliśmy do przodu. Konie powoli regenerowały siły, oba stępowały rozluźnione.
Po jakiś piętnastu minutach, skręciliśmy znów w las i dosyć wąską ścieżką zaczęliśmy wspinać się na pagórek. Teraz pierwsza szła Etna, bowiem lepiej znała teren i miała więcej doświadczenia. Nie raz oba się ślizgały, bo były momenty gdzie było błocko, ale po kilkunastu minutach wjechaliśmy spokojnie na szczyt. W oddali było widać kawałek toru crossowego Dean. Potem zaczęliśmy znów schodzić. Na samym końcu był rów, który oddzielał dróżkę od lasu i ładnie go przeskoczyliśmy, chociaż The Last Songa Damian musiał chwilę namawiać.
Ruszyliśmy znów kłusem po leśnej ścieżce, by po chwili znów zagalopować.
W tej części znaleźliśmy powalone kłody i sterty gałęzi które można było przeskoczyć. Naprowadziłam Etne, która wyprzedziła szybko Lasta i z dużym zapasem przeskoczyłyśmy przeszkodę. Damian wybrał coś mniejszego i też ładnie przeskoczyli.
Po drodze przeskoczyliśmy jeszcze parę razy, a potem wyjechaliśmy z lasu i pogalopowaliśmy wzdłuż jego krańca. Znów małe wyścigi, ale teraz szybko się skończyły, bowiem konie zaraz opadły z sił.
Wyjechaliśmy stępem na dosyć szeroką ścieżkę gdzie spotkaliśmy parę spacerowiczów i jednego rowerzystę, który był tak miły i przejechał w dużej odległości obok nas. Konie miały czas by przyjrzeć się dziwnemu poruszającemu się pojazdowi. Gdy nikogo nie było, zakłusowaliśmy, a po jakiś piętnastu minutach dojechaliśmy znów do szosy.
Tam zwolniliśmy do stępa i ruszyliśmy wzdłuż pobocza, w stronę Deandrei. Konie szły zrelaksowane poboczem i nic sobie nie robiły z samochodów które od czasu do czasu przejeżdżały.
Po nie całych dwudziestu minutach dojechaliśmy do stajni i ruszyliśmy w stronę Maverowego skrzydła. Po drodze witaliśmy się ze wszystkimi spotkanymi dziewczynami, a gdy dojechaliśmy na podwórze zeszliśmy z koni.

Raz dwa ściągnęliśmy z nich cały sprzęt, wyszczotkowaliśmy i wytarliśmy z kurzu i potu. Damian dał jabłko ogierowi, a potem zaprowadził go do wolnego boksu. Ja zostałam jeszcze trochę by rozczesać porządnie ogon klaczy, a potem dałam marchewkę i też do boksu. Z Damianem naszykowaliśmy im porządny obiadek, a potem sami poszliśmy coś zjeść. Nazajutrz odwieźliśmy The Last Songa z powrotem do Centralki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Stajnia Centralna Strona Główna -> Stare treningi, odwiedziny Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin